– Od 10 lat prezentujesz „Mój boski rozwód”, który współtłumaczyłaś. Przymiotnik prowokujący, bo rozwód nigdy nie jest przyjemny.
– Świadomie użyłyśmy z Anną Wołek takiego słowa, bo choć sztuka mówi o rozwodzie i chwilami jest smutna, to przecież jest komedią i dobrze się kończy. To opowieść mająca nieść pozytywne przesłanie; prezentująca takie angielskie podejście, by nie tragizować, a nabrać dystansu. Żyjąc pół wieku w Anglii, często to obserwowałam. Sama także staram się nie marnować życia na stresy i frustracje. Nabrałam dużego dystansu do siebie i wiem, że tak żyje się o wiele łatwiej. Wiem też, że jak człowiek ma w sobie optymizm, jakieś światło, to i zobaczy światło na końcu tunelu.
– Pewnie jednak niełatwo kobiecie o dystans, gdy mąż nagle oświadcza, że odchodzi do młodszej.
– Zwłaszcza że szybko zapomina o zapewnieniach, że będzie żonę wspierał finansowo, a staje się nieprzyjemny, wręcz okrutny. I moja bohaterka, przeżywając chwile załamania, dzwoni wtedy do telefonów zaufania, acz ich rady są wręcz głupie i śmieszne. Z czasem jednak umie dostrzec i zabawną stronę jej rozmaitych porażek. I to jest główne przesłanie sztuki.
– Odszedł, czyli nie zasługiwał, żeby być ze mną?
– Ona przecież coraz bardziej widzi jego wady i niedoskonałości, włącznie z kształtem głowy. Wyśmiewa się także z kolejnych jego zdobyczy, bo okazuje się, że tę, do której odszedł, też zdradza.
– Ile razy zagrałaś ten monodram?
– Nie liczę. Setki – na pewno. Nie tylko w Polsce, bo nieraz gram i po angielsku. Uwielbiam ten spektakl.
–Przychodzą po nim kobiety, zwierzają się?
– Na ogół są bardzo miłe, mówiąc, że spektakl im pomógł.
– Reżyserował go Jerzy Gruza. Niegdyś wyznałaś: „Mamy podobne poczucie humoru, wrażliwość i świetnie się rozumiemy. No i on również trochę wie o rozwodach”.
– Mieliśmy bujne życie. Nie tylko matrymonialne. Nie każdy związek kończy się ślubem. Ale faktem jest, że Jurek do dziś lubi kobiety, a i ja nie kryję, że podobają mi się mężczyźni. Ja też im się podobałam.
–Ty w Anglii dwa razy się rozwodziłaś.
– Nie były to rozstania traumatyczne, ponieważ nie było dzieci. Gdybym je miała, to bym się nie rozwodziła; trzeba robić wszystko, by dzieci miały poczucie bezpieczeństwa. Sama miałam wielkie szczęście; moi kochani rodzice przeżyli z sobą 53 lata. Byli bardzo fajni, weseli, co dało mi bardzo dobry start w życie. Oczywiście każde rozstanie jest smutne, ja w ogóle nie znoszę końca czegokolwiek – nawet po wakacjach nie lubię się żegnać ani z miejscem, ani z nowo poznanymi ludźmi.
– Jednak dwukrotnie pożegnałaś się z mężami. Twoje małżeństwo z szermierzem, medalistą olimpijskim z Tokio – Januszem Różyckim przetrwało siedem lat, z dyrygentem Jackiem Kaspszykiem – pięć.
– I to zawsze jest przeżycie. Miałam to wielkie szczęście, że nigdy nie przeżyłam rozwodu jako osoba zostawiona. Mogę sobie wyobrazić, że musi to być bardzo przykre.
– Czyli to Ty zostawiłaś obu panów?
– Nasze drogi się rozeszły. Acz nie mogę złego słowa o nich powiedzieć. Może to ja się nie nadaję do małżeństwa... Jestem typowym Wodnikiem, a te podobno lubią wolność. I są bardzo humanitarne. Zatem nieraz słyszałam zarzut, że kocham bardziej cały świat niż tego jednego.
– Niektórzy mówią, że nie da się całego życia spędzić u boku jednej osoby.
– Wśród bliskich znajomych mam bodaj dwie pary niezmiernie wierne sobie. I może im nawet zazdroszczę, ale też wydaje mi się, że monogamia jest bardzo trudna. Przede wszystkim trzeba starać się nie krzywdzić innych, choć czasem to robimy i pewnie w młodych latach też kogoś skrzywdziłam. Dziś jest mi z tego powodu bardzo przykro.
– Z eksmężami masz dobre relacje?
– Z pierwszym nie, bo mieszka w Anglii, a ja w Krakowie, ale niedawno go widziałam i muszę powiedzieć, że się szalenie wzruszyłam. A z Jackiem widuję się, ilekroć w Krakowie dyryguje. Jestem na koncercie, a później idziemy z jego żoną na kolację. I jest bardzo miło.
– Zasłynęłaś w Polsce rolą niezapomnianej kochanki prezesa Ryszarda Ochódzkiego z „Misia”. Dostając ją, ucieszyłaś się, bo kochałaś się wtedy w Januszu Głowackim, a film pozwolił Ci jechać do Polski...
– Nie używaj jego nazwiska, może sobie nie życzy...
– Sądzisz, że mężczyzna może sobie nie życzyć, by stało się wiadomym, że kochała się w nim słynna Krysia z „Misia”?
– Niektórzy wręcz dali mi to do zrozumienia. Przecież ja dostawałam kosza nie raz. Miałam 25 lat, gdy chłopak, a była to poważna miłość, mnie zostawił. Potwornie to przeżyłam. Piłam whisky, pisałam wiersze, zapłakiwałam się... I tak przez parę miesięcy. Aż się znowu zakochałam.
– Bo to bardzo przyjemne.
– Człowiek się czuje, jakby unosił się nad ziemią, a świadomość, że druga osoba odwzajemnia uczucie, wzmacnia naszą samoocenę. I dlatego monogamia jest tak dokuczliwa, bo ten początek jest tak euforyczny, a potem to wszystko zaczyna ewaporować, co nieuchronne i ludzie nie potrafią sobie z tym poradzić. I obwiniają tę drugą osobę.
– W Tymie się nie zakochałaś?
– Ogromnie go uwodziłam, ale on był twardziel. Fakt, był żonaty.
– Nawet pierś mu pokazałaś w scenie, gdy Ola otwiera drzwi Tymowi jako sobowtórowi Ochódzkiego i mówi, że nie jest jeszcze gotowa do wyjścia. A nie było tego w scenariuszu.
– To tak niechcący, chciałam dowieść, że nie jestem gotowa, a zapomniałam, że nie mam biustonosza.
– Bo jako niegdysiejsza hipiska przejęłaś hasło amerykańskich feministek: „Spal stanik!”.
– Nadal go poza sceną nie noszę. Ale też przez lata byłam płaska jak deska. Mama, która miała bujne piersi, dziwiła się: „Krysiu, po kim ty masz taki mały biust?”. Na co ja: „Po tacie”.
– Powiedziałaś, że nie nadajesz się do małżeństwa, a z Januszem Szydłowskim jesteście razem od ślubu, od roku 1998. A już wówczas znaliście się 10 lat.
– Byliśmy dojrzałymi ludźmi, podejrzewam, że gdybyśmy się poznali jako młodzi, też by się skończyło rozstaniem.
–Para jak z Osieckiej: „Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością”...
–Jest moim trzecim mężem, ja jego czwartą żoną.
– Zatem stabilizacja.
–Wiesz, ja nie brałam nigdy ślubu kościelnego, zatem można powiedzieć, że jestem do wzięcia...
***
Krystyna Podleska (ur. w 1948 r. w Londynie) – aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Uczęszczała do szkoły baletowej Royal Ballet „White Lodge”. Absolwentka Webber Douglas Academy of Dramatic Art w Londynie. W latach 1967–92 występowała w Teatrze POSK, współpracowała też ze scenami angielskimi. Wystąpiła w filmach Jerzego Skolimowskiego, Stanisława Lenartowicza, Krzysztofa Zanussiego („Barwy ochronne”, Kontrakt”), Stanisława Barei („Miś”). Także m.in. w serialu „Ranczo”.
„Mój boski rozwód” miał premierę w Teatrze Ludowym 26 czerwca 2005.
Tłumaczka, wraz z Anną Wołek wielu granych sztuk: „Bez seksu, proszę”, „Pan inspektor przyszedł”, To tylko miłość”, także musicalu „Mały lord”.
Z monodramem „Mój boski rozwód” aktorka wędruje po całej Polsce
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?