MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kryzys i psychologia

Redakcja
Od początku roku światowe giełdy straciły połowę swej wartości, niektóre nawet 90 proc. Czy to koniec świata? Oczywiście nie; na giełdach nie ma miejsca ani niszczenie, ani tworzenie pieniądza, cytowane liczby wcale nie wskazują, że świat (lub akcjonariusze) stracił połowę swej wartości.

Po pierwsze, na giełdzie, dopóki nie sprzedajesz - nie tracisz. Po drugie, wahania kursów wywołane są przez przepływ niewielkiej liczby akcji, trzon akcjonariuszy czeka, co z tego będzie, raczej ufając ogólnie podzielanej opinii, że na dłuższą metę giełdy zawsze rosną. Pomimo że okresami bardzo nas niepokoją, giełd nie zlikwidujemy, bo gospodarowanie zbudowane jest na zasadzie, że jedni mają pieniądze, a inni pomysły i energię na ich korzystne użycie, i giełda umożliwia spotkanie obu tych sił żywotnych.
Podstawą tego systemu jest zaufanie, którego brak jest w stanie rzucić na kolana cały system finansowania gospodarki. Jego zanik ma konkretne przyczyny i bolesne następstwa, pierwsze o charakterze strukturalnych niedostosowań, a drugie upadków wielkiej liczby przedsiębiorstw i rozległych nieszczęść społecznych.
Czy powtórka z Wielkiego Kryzysu?
Jak dotąd, objawy kryzysowe wskazują, że nie chodzi dziś o to samo zjawisko.
Po pierwsze, mamy inne modele gospodarcze, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Osiemdziesiąt lat temu przeważały wytwórnie i farmy. Dzisiejsze filary amerykańskiego dochodu narodowego to usługi, głównie w dziedzinie zdrowia, rozrywki i kształcenia, gdzie ceny są mniej wrażliwe niż ceny surowców w roku 1929. Tegoroczna inflacja wynosi w USA 5 proc., a średnia dla krajów rozwijających się daje 9 proc., choć warto wyszczególnić Chiny, gdzie wzrost cen spożywczych w skali roku spadł do 4 proc. Na rynku spożywczym nic nie wskazuje na deflacyjną falę, choć z rynków surowcowych i z sektora samochodowego płyną inne sygnały.
Po drugie, osiemdziesiąt lat temu sytuację określała długotrwała deflacja (spadek cen o jedną czwartą między 1929 a 1933), która stłumiła produkcję o blisko 40 proc. i zatrudnienie o 25 proc. Dziś bezrobocie w USA wynosi 6 proc. i ocenia się, że w przyszłym roku może sięgnąć 8 - 9 proc. Wartość tych ocen polega na określeniu granic, których przekroczenie zaalarmuje opinię publiczną i rząd, otwierając drogę do nadzwyczajnej mobilizacji.
Za przykład posłuży sytuacja firm samochodowych, pomiędzy którymi General Motors, zadłużony na 70 mld dolarów, przy kapitalizacji na poziomie dwóch mld dolarów. Rząd nie bardzo się pali do interwencji, bo zła kondycja przemysłu samochodowego w Stanach jest wynikiem strukturalnego niedostosowania do rynku. Z jednej strony chodzi tu o właściwą kulturze amerykańskiej ofertę wielkich gabarytów, która ignoruje priorytety ekologiczne i finansowe, a z drugiej - o wysokie koszty socjalne, wywalczone przez doskonale zorganizowane związki zawodowe. Rząd jednak nie wahałby się przed obroną 300 tysięcy miejsc pracy wszelkimi sposobami, gdyby sytuacja zatrudnienia rysowała się bardziej dramatycznie niż dziś.
Na koniec porównań kryzysów roku 1929 i 2008 zauważmy, że przed osiemdziesięciu laty rządy działały w rozproszeniu, zaś kryzys miał wymiar planetarny. Dziś natomiast szukają one globalnych uzgodnień, nie tylko dla zapobieżenia deflacji, która miałaby katastrofalne następstwa, ale i rozważenia przyczyn niestabilności rynku i szukania trwałych środków zaradczych.
Jak długo "to" będzie trwało?
Zależy co. Warto pokusić się o rozróżnienie trzech faz kryzysu. Bieżące zakłócenia na giełdach mogą się utrzymać jeszcze przez parę tygodni, zwłaszcza że fundusze spekulacyjne, tzw. hedge funds, mają swój kolejny termin honorowania tytułów z końcem grudnia i ocenia się, że dla tego celu powinny odzyskać gotówkę rzędu 600 miliardów dolarów.
Wszelako na zanik masowego zagrożenia upadłościami na całym rynku i nawrót pewnej stabilności rozwojowej czekać możemy rok, może dwa. Interwencje rządowe w krajach zagrożonych polepszają warunki dostępności kredytu, ale inwestorzy nie zaangażują się tylko dlatego, że pieniądz jest na nowo do wzięcia: uczynią to, gdy dostrzegą wyraźną perspektywę zyskownych projektów. Do tego zaś potrzebny jest optymizm klientów i zaufanie banków, a na to rządy mają mniejszy wpływ niż na alokację pieniędzy podatnika w sieci niespłacalnych długów.
Kwestia optymizmu i zaufania wytycza ramy najszerszej fazy kryzysu, którego znaczenie sięga głęboko w XXI wiek. Kryzys ten był poprzedzony dwoma dekadami rozwoju nakręcanego tanim kredytem, żywiącym niefrasobliwość inwestycji i spożycia. Tymczasem po okresie zuchwałości finansowej nadeszła pora na skrajną ostrożność, która się chyba przerodzi w długotrwałą przezorność.
W tych warunkach liczyć się możemy z długimi latami rozważnego, niekiedy aż do przesady, inwestowania i ostrożności w udzielaniu kredytu. Więcej w tym będzie psychologii niż matematyki, po prostu klasyczne cykle gospodarcze poddane są arbitrażowi porządku psychologicznego, z fazą apatii następującej po euforii, z których obie mają szanse na długowieczność.
Robert Kaczmarek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski