Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łaski

Redakcja
Spotkanie z Ojcem Świętym Bożeny i Gabriela Turowskich w Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem, 7 czerwca 1997 r. Zdjęcie z albumu "Karol Wojtyła. Przyjaciel, Kardynał, Papież" Gabriela Turowskiego, wydawnictwo Biały Kruk.
Spotkanie z Ojcem Świętym Bożeny i Gabriela Turowskich w Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem, 7 czerwca 1997 r. Zdjęcie z albumu "Karol Wojtyła. Przyjaciel, Kardynał, Papież" Gabriela Turowskiego, wydawnictwo Biały Kruk.
IRENA KAŃSKA

Spotkanie z Ojcem Świętym Bożeny i Gabriela Turowskich w Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem, 7 czerwca 1997 r. Zdjęcie z albumu "Karol Wojtyła. Przyjaciel, Kardynał, Papież" Gabriela Turowskiego, wydawnictwo Biały Kruk.

Doprowadził nas do ołtarza

Byliśmy z mężem z wizytą u rodziny. Przypadkowo rozmowa zeszła na tematy zagranicznych wyjazdów i wycieczek. Mąż powiedział, że chciałby pojechać do Rzymu, do papieża. Wyjawił też, że marzy, aby wziąć udział w audiencji prywatnej. Jedna z krewnych męża powiedziała, że właśnie jest organizowany wyjazd na konsekrację biskupią ks. Stanisława Dziwisza. Podała nam telefon do księdza z parafii św. Jadwigi, który miał być jednym z organizatorów wyjazdu. Poszliśmy do niego. Powiedział, że wyjazd organizuje kuria krakowska. To był lot czarterowy i zostało kilka miejsc dla osób świeckich. Byliśmy jednymi z ostatnich na liście.

Załatwiliśmy wszelkie formalności w kurii i wkrótce, wczesnym rankiem, odlecieliśmy do Rzymu wraz z księżmi i hierarchami, m.in. z ks. kard. Franciszkiem Macharskim.

Jeszcze w tym samym dniu mogłam wejść na samą górę kopuły Bazyliki św. Piotra! Dzisiaj, z perspektywy czasu, dziwię się, że będąc osobą chorą, dałam radę wejść po tych krętych schodach. Wielu młodych ludzi wracało, widząc, że nie dają rady. Uskrzydlała mnie myśl o czekających nas uroczystościach i możliwości zobaczenia Ojca Świętego.

19 marca 1998 r. wczesnym rankiem udaliśmy się wraz z naszą grupą do Bazyliki św. Piotra na uroczystość konsekracji. Była podniosła i wzruszająca. Po uroczystości nowo wyświęcony biskup Dziwisz zaprosił wszystkich gości - chyba z 800 osób! - na poczęstunek z udziałem papieża. To było niezwykłe, bardzo ciepłe spotkanie. Potem okazało się, że odbędzie się jeszcze audiencja prywatna u Ojca Świętego. Byliśmy w siódmym niebie. Wcześniej informowano nas, że audiencje prywatne są ograniczane. Papież wtedy niedomagał.

Znaleźliśmy się wśród bliskich znajomych i współpracowników księdza Dziwisza i Ojca Świętego, głównie duchownych. Było tam też kilkanaście osób świeckich - w tym małżeństwa, które obchodziły właśnie 25. rocznicę ślubu kościelnego. Dowiedzieliśmy się o tym w ostatniej chwili.

Kiedy Ojciec Święty wszedł do sali, zapanowała cisza jak makiem zasiał. Mieliśmy wrażenie, że dzieje się coś niezwykłego. "To nasz papież, następca św. Piotra" - pomyślałam wzruszona. Jan Paweł II podchodził do każdego, witając się i zamieniając kilka słów. Małżeństwom składał gratulacje z okazji 25-rocznicy ślubu. Podszedł też do nas. Mój mąż pochwalił się, że papież nas bierzmował, że jesteśmy z krakowskiej parafii św. Szczepana. Ojciec Święty prosił, aby przekazać pozdrowienia księdzu Ryłko, z którym przyjaźnił się od lat.

Potem pocałowaliśmy papieski pierścień i w tym momencie usłyszałam, jak mój mąż mówi: "Ojcze Święty, my też obchodzimy 25-lecie ślubu". Przeszedł mnie dreszcz, bo mąż, pod wrażeniem spotkania z Ojcem Świętym, nie zdawał sobie sprawy z tego, że mówi nieprawdę! Kiedy po wyjściu zapytałam, czy wie, co zrobił, był zdziwiony i zaskoczony tym pytaniem. Uświadomiłam mu, że dla papieża nasz ślub był nieważny, bo owszem 25 lat temu zawarliśmy związek małżeński, ale tylko w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Być może - co ja mówię - nawet na pewno, papież o tym nie wiedział, ale jego dobrotliwe spojrzenie spowodowało, że poczułam się strasznie winna, iż mieliśmy tylko ślub cywilny. Od tej chwili wiedziałem, że tak dalej być nie może. Jesteśmy wierzącymi i praktykującymi katolikami. Wciąż jednak nie mogliśmy zdobyć się na usankcjonowanie naszego wspólnego życia w kościele. A to z braku czasu, odpowiedniego garnituru i stu innych, nieważnych, niby przeszkód. Wtedy przyrzekłam sobie, że muszę ten ciężar zdjąć z siebie. Byłam gotowa nawet na rozwód, gdyby mąż nie chciał ślubu kościelnego.

Dalszy ciąg tej historii był taki, jak niespodziewana podróż do papieża. Otwarte drzwi kancelarii w kościele Bożego Ciała, kiedy wracałam od dentysty, dwa tygodnie po ciężkiej grypie. W kancelarii wspaniały ksiądz, który kiedyś uczył mnie religii i który natychmiast zaproponował termin ślubu i sposób załatwienia formalności. Okazało się, że mąż też tego chciał i był wdzięczny księdzu, że nam to ułatwił. Wszystko samo się układało i w ciągu dwóch następnych tygodni mogliśmy wreszcie spożywać ciało i krew Chrystusa.

Smak wina spożywanego w trakcie cichej, lecz przepięknej i niezapomnianej ceremonii pamiętam do dziś, tak samo jak spotkanie z papieżem, który doprowadził nas do ołtarza. Jestem pewna, że ta łaska spotkała nas dzięki Janowi Pawłowi II.

Jerzy Rutka

Początek lepszego świata

Jest rok 1978, 16 października wieczorem. Szedłem drogą po terenie Wojskowego Klubu Sportowego "Wawel". Przy budynku "Starej kompanii" spotkałem kolegę żołnierza z Warszawy, który powiedział mi, że "Polak został papieżem". Pomyślałem: "To będzie koniec świata". Miałem na myśli przepowiednię na ten temat. Nie sądziłem wówczas, że to będzie nie koniec, ale początek nowego, lepszego świata dla nas, Polaków.

9 czerwca następnego roku prosto z Huty im. Lenina, gdzie wówczas pracowałem, poszedłem na mszę świętą do klasztoru w Mogile. Byłem bardzo wystraszony, bo bałem się represji ze strony milicji. Jan Paweł II odprawił mszę św. w ogrodzie klasztornym. Pamiętam, że dziękował Chrystusowi Ukrzyżowanemu za to, że znów jest w "Jego mogilskim sanktuarium w Nowej Hucie", że znów jest z nami.

Rok 1981, 13 maja. Jestem w Szwecji, za chlebem. Dowiedziałem sie od Szwedów, że był zamach na Ojca Świętego. Ponieważ nie znałem języka szwedzkiego, nie mogłem zapytać ich wprost, co naprawdę się stało. Pokazałem im znak krzyża. Domyślili się, że pytam, czy papież zginął. Zaprzeczyli ruchem głowy. Odetchnąłem.

Czerwiec 1983 roku. Poszedłem ze swoją żoną Grażyną na Błonia, gdzie Jan Paweł II odprawiał mszę świętą. Msza była cudownym przeżyciem. Skończyła się odśpiewaniem Roty. I ten las wzniesionych w górę rąk z palcami rozchylonymi w kształcie litery V. Stamtąd szedłem na piechotę do Mistrzejowic, do kościoła św. Kolbego. Po drodze widziałem przepięknie ustrojone bloki w symbole narodowe i papieskie. Pomimo pokonania sporej odległości nie czułem zmęczenia. Byłem uskrzydlony papieskim Słowem.
To były ciężkie czasy, ale wtedy już nie bałem się żadnych represji, tak jak w 1979 r. Poczułem niesamowitą siłę, wynikającą z tej jedności, którą wszyscy wówczas odczuwaliśmy.

Rok 2002. Podczas ostatniej wizyty Jana Pawła II w Krakowie byłem na ul. Armii Krajowej, róg Piastowskiej. Widziałem Ojca Świętego w jego pojeździe. Jechał i błogosławił. Byłem na mszy i powitaniu na krakowskich Błoniach. Byli ze mną: moja teściowa Stanisława Kozera, mój młodszy syn - Łukasz Rutka, syn szwagra - Grzegorz Kozera, mój chrześniak - Andrzej Brożek. Mówiłem wszystkim, że być może ostatni raz widzimy Ojca Świętego, papieża Polaka w ojczyźnie. Dlatego musimy całą rodziną pożegnać go i podziękować za wszystko. Cała moja rodzina była na lotnisku w Balicach: żona Grażyna, starszy syn Tomasz, jego żona Ania i kochana wnuczka Klaudia.

16 października 2003 r., wieczorem. Szedłem drogą po terenie Wojskowego Klubu Sportowego "Wawel". Uzmysłowiłem sobie, że 25 lat temu dowiedziałem się dokładnie w tym samym miejscu, że Polak został papieżem.

2 kwietnia 2005 r., godz. 21.54, sobota. Byłem na skrzyżowaniu ul. Wielickiej i Powstańców Śląskich. Jechałem autobusem do zajezdni. W radiu RMF usłyszałem słowa "Papież nie żyje!". Płakałem. Nikt nie widział, bo też nikogo nie było na ulicy. W radiu nadawali muzykę żałobną. Gdy skończyłem pracę, usłyszałem w oddali bicie dzwonów.

7 kwietnia 2005 r. uczestniczyłem w marszu ku czci Jana Pawła II na Rynku krakowskim i zgromadzeniu na Błoniach. Były tam setki tysięcy ludzi. Modlili się w ciszy i skupieniu. Przez prawie cały tydzień - od 2 do 8 kwietnia, chodziłem wraz z moją żoną Grażyną zapalić znicze pod oknem papieskim na ul. Franciszkańskiej 3 ku czci największego z Polaków Karola Wojtyły. Moja, mała wówczas, wnuczka Klaudia też zapaliła znicz. Nie wiem, czy będzie to pamiętać. 8 kwietnia 2005 r. oglądałem wraz z rodziną największą ceremonię pogrzebową świata w telewizji.

Dni od śmierci do pogrzebu papieża upłynęły mi na rozważaniach i rachunku sumienia z dotychczasowego mojego życie. Zacząłem wtedy czytać to, co napisał papież. Robię to do tej pory. Dopiero teraz rozumiem niektóre homilie. Jestem dumny, że miałem szczęście żyć w takich czasach, przy tak niezwykłym, wspaniałym, dobrym człowieku.

Na koniec chcę opowiedzieć pewną historię. Mój kuzyn, który nadużywał alkoholu od wielu lat, jak się dowiedział o śmierci Ojca Świętego, zapłakał i postanowił przestać pić alkohol. Wytrwał w tym zamiarze do dziś. Zmienił się nie do poznania.

Dr hab. inż. Alicja Siuta

Prawie jak święty

Jestem rodowitą krakowianką. Z Ojcem Świętym Janem Pawłem II byłam bardzo związana od najmłodszych lat. W rodzinie mam kilku duchownych. Mój zmarły tatuś był tzw. ojcem chrzestnym dla kilku księży wyświęcanych w parafii Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu. Tatuś zawsze był zapraszany na uroczyste obiady w święto Bożego Ciała do tej parafii. Bywał tam również kard. Karol Wojtyła. Dyskutowali ze sobą na różne tematy. Zwykle mieli podobne poglądy na wiele kwestii. Kard. Wojtyła kilka razy był u nas w domu. Udzielił rodzeństwu sakramentu bierzmowania.
Jako nastolatka, i potem, będąc na studiach, byłam zauroczona kardynałem Wojtyłą. Biegałam po wszystkich krakowskich kościołach, jak tylko się dowiedziałam, że odprawia tam mszę św. lub ma jakieś spotkanie z młodzieżą. A jak już byłam w kościele, starałam się podejść do samego ołtarza, żeby widzieć i dokładnie słyszeć każde słowo Karola Wojtyły.

Obydwie z siostrą, o rok ode mnie młodszą, byłyśmy zafascynowane tą postacią. Często po rekolekcjach czatowałyśmy nieraz długimi godzinami pod kościołami, aby zobaczyć, jak będzie wychodził i bodaj dotknąć jego biskupich, a potem kardynalskich szat. Dla nas on już wtedy był prawie jak święty.

Pamiętam, że jak skończyłam 18 lat i rozmawialiśmy w domu o rodzinie, małżeństwie itp., tak mi się powiedziało, że "jeśli będę wychodziła za mąż, to tylko pod warunkiem, że kardynał Karol Wojtyła udzieli mi sakramentu małżeństwa".

Niestety, wybór kardynała na Stolicę Piotrową spowodował, że zabrano nam go z Krakowa. Nie mogło się więc spełnić moje marzenie o ślubie. Tak się złożyło, że do dzisiaj nie wyszłam za mąż.

Bardzo przeżyłam śmierć Jana Pawła II. Oto wiersz, jaki wtedy napisałam:

Ojcze Święty

W niebo wzięty

W Swej mądrości niepojęty

I dobroci nieugięty

Całym sercem Cię kochamy

Wszak Ci wiele Zawdzięczamy

Wciąż nad nami orędujesz

I bez reszty nas miłujesz

Pełne smutku i zadumy

Pozostają wielkie tłumy

Cały świat ogarniające

Miłość swą wyrażające

Wszelką ufność pokładamy

Matce Boskiej powierzamy

Nasze troski i wzruszenia

Szepcząc krótko do zobaczenia

Wojciech Wiercioch

Tajemna moc

Gdyby Karol Wojtyła nie został papieżem - moje życie biegłoby całkiem innymi ścieżkami. Paradoksalnie, byłoby może spokojniejsze. Gdyby nie pamiętny dzień 16 października 1978 roku, stawiałbym przed sobą mniej zadań, podejmowałbym mniej wyzwań, powziąłbym mniej postanowień.

Konklawe, które zmieniło świat, wywołało przemianę także we mnie. Miałem wtedy 12 lat. Oglądałem wiadomości, słuchałem komentarzy, milczałem, myślałem. W końcu przeczytałem jakąś biografię tego Wielkiego Polaka. Całymi godzinami kontemplowałem zdjęcia: Lolek z piłką, Karol na rowerze, ksiądz na nartach, biskup w kajaku. Tak powstawała więź, duchowa łączność. Na początku w sposób dość prymitywny. Wyruszałem na rowerowe i na piesze wyprawy, wędrowałem ukochanymi szlakami kard. Wojtyły, po Gorcach, Pieninach, Tatrach i łapałem się na tym, że myślę po drodze o papieżu.

Uczęszczałem na zajęcia kółka plastycznego i marzyłem o tym, by zostać sławnym malarzem. Gdy jednak przeczytałem "Brata naszego Boga" Karola Wojtyły, zacząłem mieć wątpliwości co do słuszności tego wyboru. "Zostanę księdzem" - pomyślałem, ale sztuka "Przed sklepem jubilera" pokazała mi, że małżeństwo to też sakrament i misterium, że związek mężczyzny i kobiety to miłość i odpowiedzialność.
"Jaki zawód wybrać?" - zastanawiałem się. "Będę pomagał ludziom, zostanę lekarzem" - postanowiłem. Jako student medycyny zetknąłem się z ludzkimi zwłokami (w całości i kawałkach) i cierpieniami ludzi walczących o życie. Ciało to marność? A dusza? "Vita brevis, ars longa" - powtarzałem za Hipokratesem. I nagle doznałem olśnienia: "Zostanę pisarzem - to oczywiste". Wziąłem urlop dziekański. Czytałem i pisałem. Miałem chwile uniesień i zwątpienia. "Czy to był właściwy wybór?" - błąkało się po mojej głowie pytanie bez odpowiedzi. Modliłem się o dar rozeznania powołania. W tej intencji w czerwcu 1987 roku wyruszyłem na pieszą pielgrzymkę z Nowego Targu do Tarnowa - na spotkanie z Ojcem Świętym. W połowie trasy, nad pięknym brzegiem Dunajca, gdy pątnicy zaczęli śpiewać "Barkę", powziąłem decyzję. Wróciłem na studia medyczne, by poznawać zagadki ciała, ale tajemnice ducha nadal mnie męczyły. Zanurzyłem się w poezji Wojtyły, a wkrótce potem zostałem studentem filozofii na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.

Pisałem aforyzmy, wiersze, opowiadania, eseje. Poszerzałem swoją kolekcję myśli, sentencji, cytatów, anegdot - z myślą o ewentualnych antologiach. Któregoś dnia przeszukiwałem utwory literackie i eseje filozoficzne Karola Wojtyły. I nagle - błysk olśnienia. "Te perełki trzeba wybrać, zebrać, wydać!" - taka myśl mnie natchnęła. Od razu przystąpiłem do dzieła. W rezultacie powstał tomik "Misterium słowa", wydany w 2002 r. w Krakowie, uzupełniony o mój esej. (...) Pisałem również felietony, m.in. do tygodnika Rodzin Katolickich "Źródło", inspirowane filozofią Wojtyły. Ubolewałem w nich nad tym, że uwielbienie Polaków dla Jana Pawła II jest powierzchowne, płytkie, puste, bo za nim nie idzie znajomość papieskiego nauczania.

(...) W sierpniu 2004 roku przeżyłem w łagiewnickim Sanktuarium Bożego Miłosierdzia coś osobliwego - nazwę to głębokim przeżyciem religijnym (nie chcę używać słowa "mistyka"). Jezus, święta Faustyna i Jan Paweł II - zagadka, tajemnica, misterium, wiara, nadzieja, miłość. Lekkim wzrokiem i krokiem "przepłynąłem" Białe Morza...

Pierwszego lutego 2005 roku moją rodzinę spotkała tragedia. Dwa miesiące później odszedł Ojciec Święty. Tych godzin, dni, miesięcy nie zapomnę nigdy. Był to dla mnie czas cierpienia, próby charakteru, sprawdzian wiary. Tego, co przeżyłem, nie da się słowami opisać.

Ukojenie, ale i natchnienie znalazłem w książce Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość".

(...) Często myślę o Janie Pawle II. W drodze do pracy przejeżdżam codziennie między supermarketem Carrefour a Białymi Morzami. Widok wznoszącego się tam "papieskiego miasteczka" daje nadzieję. W tych ceglanych murach już teraz tkwi jakaś błogosławiona, tajemna moc!

Barbara Sądag

Dowody świętości

Zastanawiam się, dlaczego o świętości osoby wyniesionej na ołtarze świadczą wyłącznie uzdrowienia chorych, dla których medycyna nie miała odpowiedniego lekarstwa, a los litości. Czyżbyśmy nie znali, nie widzieli, innych wydarzeń, związanych z daną osobą, które by świadczyły o jej świętości?
Dla mnie niezaprzeczalnym dowodem świętości Jana Pawła II jest, a raczej było jego pielgrzymowanie po całym świecie, spotkania z milionami osób różnych ras, narodowości, religii, w różnym wieku, a nade wszystko - z młodzieżą, którą umiał, jak nikt inny, skupić wokół siebie.

"Szukałem was, a wy przyszliście do mnie..." - czy to nie wzruszające słowa? Czy ktoś inny potrafiłby przyciągnąć tak różnych ludzi, zwłaszcza młodych, o których mówi się, że żyją wyłącznie w wirtualnym świecie, a celem ich życia jest kariera i pieniądze?

Jan Paweł II dowiódł, jakimś cudownym sposobem, że ta opinia o młodzieży jest nieprawdziwa i krzywdząca. Czyżby działała tu tylko niezwykła charyzma tego człowieka? A może to właśnie świętość, emanująca z niego była przyczyną, dla której te niezliczone rzesze towarzyszyły mu we wszystkich miejscach, do których pielgrzymował. Nawet wówczas, gdy z powodu wieku i postępującej choroby stawał się jakby mniej atrakcyjny. Co było w jego osobie takiego, czego nie mają inni przywódcy? To była emanująca z niego świętość, którą zauważyli i szanowali najwięksi tego świata.

Ta świętość naszego papieża przejawiała się m.in. w tym, iż Opatrzność czuwała nad tłumami pielgrzymów, jakie gromadziły się tam, gdzie przebywał. W ponad stu papieskich pielgrzymkach uczestniczyło wiele, bardzo wiele osób. A mimo to nie słyszało się o jakichś wypadkach, o które nietrudno przy dużych zgromadzeniach. Nie przypominam sobie również, aby podczas spotkań z Janem Pawłem II, w tych miejscach, gdzie się odbywały, występowały jakieś katastrofy naturalne. Takie, jak trzęsienie ziemi, wybuchy wulkanów, huragany, powodzie, uniemożliwiające podróżowanie pielgrzymom.

Obecność papieża - wydaje się - działała uspokajająco nie tylko na rzesze ludzi, ale także w jakiś niewytłumaczalny sposób wyciszała przyrodę.

Czy te wszystkie okoliczności nie dowodzą świętości Jana Pawła II, nie są dowodem na to, że ręka Boga czuwała nad nim i nad tymi, którzy za nim podążali, aby nas utwierdzić w przekonaniu o jego świętości?

Moim zdaniem nie tylko spektakularne uzdrowienia za jego pośrednictwem, o których słyszymy, ale jego osobowość, życie, choroba, śmierć, i ten niesamowity wiatr w czasie uroczystości pogrzebowych - jak Duch - który przewracał karty Ewangelii leżącej na trumnie, aż w końcu ją zamknął, ale nie strącił, świadczą o tym, że nasz umiłowany papież, Jan Paweł II nie był zwyczajnym człowiekiem. Zauważyli to wierni, zebrani na placu św. Piotra (ale i nie tylko), uczestniczący w pogrzebie, wołając: "Santo, Santo subito!". Trochę żal, że nie można było przeskoczyć etapu beatyfikacji i papież będzie "tylko" błogosławionym, a nie od razu świętym, tak jak chciałaby tego cała chrześcijańska społeczność. Miejmy jednak nadzieję, że na kanonizację nie będziemy długo czekać.

O. Szczepan T. Praśkiewicz, karmelita bosy

Urzeczony jego modlitwą

Opatrzność Boża, wyrażająca się poprzez posługę przełożonych, sprawiła, że przez prawie 20 lat (1980-1999) studiowałem i pracowałem w Rzymie, stąd mogłem z bliska obserwować codzienne życie i posługę Ojca Świętego Jana Pawła II. I pragnę zaznaczyć od samego początku, że tym, co mnie najbardziej fascynowało i uderzało u papieża, była jego modlitwa: zarówno ta liturgiczna, pontyfikalna, sprawowana publicznie i prawie zawsze transmitowana przez telewizję, jak - i to przede wszystkim - ta osobista, rzekłbym nawet, nieustanna, będąca szczególnym i ustawicznym dialogiem Namiestnika Chrystusowego z Bogiem.

Dialog ten rozpoczynał się od wczesnych godzin rannych, podczas papieskiego rozmyślania w prywatnej kaplicy, osiągał swój szczyt w celebrowaniu Eucharystii i dziękczynieniu po jej sprawowaniu, trwał w czasie codziennej recytacji Liturgii Godzin i różańca (często także w odprawianiu Drogi Krzyżowej), przedłużał się w czasie codziennych, jakże licznych audiencji, krótkiego spaceru na tarasie Pałacu Apostolskiego czy (rzadziej) w Ogrodach Watykańskich, na łonie natury w Castel Gandolfo czy też w Alpach podczas krótkich letnich pobytów.

Sądzę, że chyba każdy, kto miał szczęście uczestniczyć w papieskiej Eucharystii w prywatnej kaplicy Ojca Świętego, był urzeczony modlitwą Jana Pawła II: jego skupieniem, jego kontemplacją, zaangażowaniem całej osobowości w rozmowę z Bogiem, co przebijało wyraźnie z papieskiego oblicza.

I tu ośmieliłbym się zaznaczyć, że tej modlitwy, tego miłosnego dialogu z Panem, z Tym, o którym wiemy, że nas kocha - jak definiują modlitwę święci mistycy Karmelu - papież nauczył się w wadowickim klasztorze karmelitów bosych, z którym był związany od samego dzieciństwa.

(...) Nie zapomnę tego nigdy, jak na jednej z pierwszych audiencji, w której zaraz po przyjeździe do Rzymu w 1980 r. mogłem uczestniczyć, Ojciec Święty mówił o modlitwie, i powiedział, że jest ona człowiekowi tak potrzebna jak oddychanie. Bez oddechu, jak wiemy, człowiek umiera. Umiera też, w sensie duchowym, bez modlitwy!

W nowicjacie, pamiętam to dobrze, poczciwy o. Rudolf Warzecha, nasz nieoceniony wychowawca, którego proces beatyfikacyjny rozpoczął się 11 stycznia 2011 r., uczył nas, że "karmelita bez modlitwy, to jak wódz przegranej bitwy". Trzeba by tę sentencję rozszerzyć: chrześcijanin, więcej, człowiek bez modlitwy, to wódz przegranej bitwy! Tego uczył i to potwierdzał własnym życiem papież Polak. Trzeba o tym głośno mówić, zwłaszcza teraz, gdy Kościół wynosi go na ołtarze i uświadamia nam wszechstronne bogactwo jego orędzia.

Jako karmelita bosy nie mogę nie wyrazić przekonania, że prawdziwym i ostatecznym źródłem świętości Jana Pawła II była modlitwa, której od dzieciństwa zaczerpnął od karmelitańskiej szkoły duchowości, i którą pogłębił w czasie studiów uniwersyteckich i swej posługi kapłańskiej, biskupiej i papieskiej. Właśnie modlitwa i poprzez nią zjednoczenie Ojca Świętego z Bogiem było tym prawdziwym źródłem bogactwa jego osobowości i światła jego nauczania, a także jego niezmiernej odwagi i niezmordowanej działalności apostolskiej, jak również jego naturalności i bezpośredniości w kontaktach z ludźmi i z przyrodą, jego atrakcyjności, uroku, mocy pociągania i wpływania na innych, jego - i powiedzmy to z naciskiem - świętości!
Jan Paweł II żył ustawicznie w zażyłości z Tym, który jest źródłem wszelkiej mądrości i wszelkiego dobra i piękna; w zażyłości z Tym, który może uczynić wszystko. W duszy Ojca Świętego dokonywała się ta najważniejsza twórczość, tj. czerpanie mocy, światła, miłości i radości z modlitwy, by potem móc dzielić się tym z innymi. Słowem, modlitwa leżała u podłoża całej, jakże na wskroś owocnej i cenionej działalności papieża. Bez dostrzeżenia tego istotnego źródła nie sposób zrozumieć Jana Pawła II i jego świętości.

Nadto ten wątek modlitwy w życiu i nauczaniu Jana Pawła II pozwala nie tylko znaleźć źródło światła i mocy, z którego czerpał Ojciec Święty, ale uświadamia nam fakt, że modlitwa jest niezmiernie aktualnym wyzwaniem dla Kościoła i dla świata, co skądinąd podkreślał z naciskiem Ojciec Święty.

Edyta Furtak

On zawsze jest ze mną

(...) Doświadczam czegoś niebywałego. Obecności Ojca Świętego. Jego pomocna dłoń towarzyszy mi każdego dnia. Spiżarnię złych wspomnień pozostawiłam w tyle. Przebaczyłam i idę naprzód. Dużo od siebie wymagam. Mimo choroby nie poddaję się. Uczciwie pracuję, pomagam potrzebującym i chorym. Nie lękam się trudu. Nie wątpię, nie nużę się i nie zniechęcam. Mam ufność nawet wbrew każdej swojej słabości. (...) Z perspektywy czasu wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że wszystko ma sens. Wiele dostrzegłam, doświadczyłam. Przekonałam się, że życiu nadają sens ludzie, których Bóg z papieżem Janem Pawłem II stawiają na mojej drodze.

(...) Samotność i chorobę znoszę z pokorą. Nie myślę o dolegliwościach, smutku, ponieważ każdy dzień jest dla mnie cenny i ważny, jest darem od Boga, chcę wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej. Wierzę, że Ojciec Święty mi w tym pomaga, dając siłę.

Jan Paweł jest w moim życiu osobą szczególną. Mam zawsze na uwadze jego czyny, poprzez które pokazał nam, w co naprawdę powinniśmy wierzyć i jak postępować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski