18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lista pobrań

ZBIGNIEW BARTUŚ
Prokuratorzy wszystkich szczebli dysponują kopią dziwnej listy zmarłych, pochodzącej z ziemi tarnowskiej, czyli rodzinnych stron prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta.

Jeśli tkanki ze zwłok pozyskiwano legalnie, to skąd tak dziwne tłumaczenia? I czemu w wykazie zmarłych ktoś zakreślił klamrą kilka nazwisk z uwagą: "do zapłat."?

Choć stworzony w bocheńskim prosektorium, wykaz krąży między Warszawą, Krakowem, Tarnowem a Brzeskiem od półtora roku - śledczym wciąż nie udało się ustalić, o co w nim chodzi i w jakim celu powstał. A bez tego nie poznamy odpowiedzi na pytanie, czy Polska jest faktycznie wolna od procederu bulwersującego opinię publiczną na Zachodzie i Wschodzie.

Przeprowadzone w jedenastu krajach dziennikarskie śledztwo ujawniło w zeszłym roku, że niektórzy dostawcy czołowego amerykańskiego producenta implantów z ludzkiej tkanki, dla zysku, pozyskiwali "surowiec" - kości, ścięgna, chrząstki, skórę - w sposób co najmniej kontrowersyjny, bez wiedzy rodzin zmarłych, w Czechach, Estonii, na Słowacji, Węgrzech, Ukrainie i Łotwie. Już 10 lat temu łotewska policja badała działania niemieckiego dostawcy Amerykanów, który pobrał tkanki, głównie kości, z 400 zwłok, a puste miejsca wypełnił drewnem i pakułami, by bliscy niczego nie zauważyli. Łotewskie prawo, podobnie jak polskie, nie wymaga zgody rodzin na pobranie narządów i tkanek: każdy jest domniemanym dawcą, jeśli przed śmiercią nie wyrazi sprzeciwu. Łotewski sąd uznał więc, że nie złamano prawa. Podobnego zdania byli przed rokiem ukraińscy śledczy, gdy tamtejsze rodziny zaczęły nagle wykrywać "poważne ubytki w ciałach zmarłych bliskich".

W USA, krainie operacji plastycznych, do których też używa się tkanek zmarłych, wciąż wybuchają afery wokół pozyskiwania "surowca". Nielegalni "łowcy" skazywani są na wieloletnie więzienie.

- Światowi potentaci robili podchody, aby obrót tkankami urynkowić również w Polsce, ale pogoniliśmy handlarzy - zapewnia Artur Kamiński, dyrektor Krajowego Centrum Bankowania Tkanek i Komórek.

Jego instytucja kontroluje wszystkie banki tkanek, do których trafiają pobrane w Polsce kości, chrząstki czy fragmenty skóry. Nadzoruje też procedury związane z pozyskiwaniem tkanek, a zgoda dyrektora Centrum wymagana jest przy ewentualnym wywozie tkanek z naszego kraju. Firmy, pozyskujące tkanki dla zachodnich klinik, działające w wielu krajach, są w Polsce oficjalnie nieobecne. - Mamy wyjątkowo restrykcyjne przepisy i procedury, więc nadużycia, do jakich dochodziło np. w USA czy na Wschodzie, są niemożliwe - mówi dyrektor Kamiński. Przypadek bocheński tym bardziej go dziwi.

Lista z Bochni, z nagłówkiem "Wycinki", zawiera personalia 80 ludzi, którzy od września 2005 do końca 2007 roku trafili do prosektorium przy miejscowym szpitalu. Ich nazwiska były dopisywane ręcznie przez trzy osoby. Po lewej stronie są daty zgonów (sekcji?) zwłok. Po prawej ktoś dorysował klamry i zaznaczył nimi po kilku zmarłych, dopisując daty. Czego? Nie wiadomo. Przy jednej klamrze widnieje dopisek: "do zapłat.".

Wykaz, opatrzony tytułem "Lista osób, od których pobrano komplety kości", trafił w ręce śledczych pod koniec lipca 2011 roku - wraz z "Zawiadomieniem". - Złożyła je kobieta, która pracowała w prosektorium od blisko 20 lat - wyjaśnia Elżbieta Potoczek-Bara, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. - Opisała nieprawidłowości, do jakich jej zdaniem dochodziło tam w latach 2005 - 10. Dotyczyły m.in. pobierania tkanek od zmarłych i rzekomego znieważenia zwłok, ale też fałszowania dokumentów czy naruszenia nietykalności.

Prokuratura ustaliła, że w prosektorium pracowały od lat tylko dwie osoby: pani Maria, autorka zawiadomienia i pan Jan, jej... brat. Szpital zatrudniał tych dwoje jako pomocników laboratoryjnych, z tym że pan Jan, "nieformalny kierownik", był także kierowcą. Czemu Maria doniosła na brata? Jan tłumaczył, że chodzi o "konflikt na tle rodzinnym i majątkowym", a na boku dodawał, że siostra leczy się psychiatrycznie. Maria przyznała, że owszem, leczy się, ale z depresji wywołanej chorobą nowotworową oraz sytuacjami, których była "przymusowym świadkiem". Wiadomo, że najpierw ustnie, a 11 maja pisemnie poinformowała o nieprawidłowościach dyrekcję szpitala. "Od tego momentu zaczął się mój dramat. 30 maja wróciłam do pracy po miesięcznym zwolnieniu lekarskim i (...) zostałam brutalnie poszarpana i obsypana stekiem wyzwisk przez kierownika" - żaliła się prokuraturze. W kilku punktach opisała swe zarzuty.

Pierwszy dotyczył "Listy pobrań", która - według jej twierdzeń - należała do Jana. Kobieta utrzymywała, że "w czasie przeprowadzania sekcji zwłok na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Bochni w 80 przypadkach odbyło się pobranie kości udowych i piszczelowych", a brat otrzymywał za to pieniądze. Popakowane w folię kości wywozić miał prywatnym autem lekarz L., który od 2005 roku pracował jako konsultant w zakresie patomorfologii i wykonywał sekcje zwłok na zlecenie sądu i prokuratury.

"Miejsca po pobranych kościach Jan uzupełniał kołkami drewnianymi" - pisała Maria, którą brat pouczył, że wszystko jest zgodne z prawem i odbywa się za wiedzą kierownictwa, więc też zajmowała się "pakowaniem pobranych kości i ich zanoszeniem do bagażnika samochodu lekarza L.".

Lekarz i laborant robią wycinki do dalszych badań

W sierpniu 2011 Prokuratura Okręgowa w Tarnowie przekazała sprawę prokuraturze w Brzesku. Miesiąc później tutejsza prokurator Dorota Gac odmówiła wszczęcia śledztwa "w zakresie ograbienia zwłok poprzez pobieranie z nich w czasie przeprowadzanych sekcji zwłok kości z kończyn dolnych" (art. 262 kk), gdyż "czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego". Odmówiła też drążenia pozostałych kwestii poruszonych przez Marię. Zrobiła to po "rozpytaniu osób mających wiadomości w tej sprawie", m.in. kierownictwa szpitala, szefa zakładu pogrzebowego, lekarza L. i Jana. W uzasadnieniu podkreśliła, że Maria i Jan "są rodzeństwem i pozostają w konflikcie na tle rodzinnym i majątkowym".

Według "rozpytań", w chłodni prosektorium przechowywane były zwłoki zmarłych w szpitalu, zmarłych zabezpieczonych do dyspozycji prokuratury oraz przywożone przez zakłady pogrzebowe". W prosektorium lekarze (L. i jego kolega) dokonywali sekcji na zlecenie prokuratury: od października 2006 (gdy wprowadzono ewidencję) do końca 2009 roku było ich ponad 200. "Wykonywano też sekcje szpitalne, w tym sądowo-lekarskie" - pisze Gac, która przy okazji zapytała pana Jana i lekarza L. o pobieranie kości. Wyjaśnili oni, że niekiedy niezbędne było pobranie "wycinków organów". Ile ich pobrano? Nie wiadomo, bo "w prosektorium nie funkcjonował żaden system ewidencji wycinków".
Po co L. pobierał wycinki, czyli "fragmenty z kości kończyn dolnych czy też nawet całe kości"? Tłumaczył prokuratorce, że były niezbędne do dalszych "badań histopatologicznych, toksykologicznych." Wyjaśnił, że robił to zwłaszcza "w wypadkach komunikacyjnych, w których pokrzywdzonym był pieszy, przy niektórych upadkach z wysokości jak też innych sekcjach sądowo-lekarskich", a "całe kości pobierał tylko wtedy, gdy były mocno połamane lub zmiażdżone" i że pobierał "tylko fragmenty kończyn dolnych obejmujące miejsce urazu". Czasami fragmenty kości na polecenie L. pobierał Jan, a "luki wypełniał drewnianymi kołkami lub szyną Kramera". Pobrane fragmenty były pakowane przez Jana lub Marię i zabierane przez L. Jak wynikało z tych wyjaśnień, "pobieranie miało na celu rekonstrukcję przebiegu zdarzenia", np. "określenia kierunku uderzenia pojazdem w pieszego".

W tę wersję zdarzeń uwierzył, prócz prokuratorki, także ówczesny dyrektor szpitala Wojciech Szafrański (kierujący zarazem krakowskim Szpitalem im. Rydygiera), który składał wyjaśnienia powiatowym radnym. Kilka miesięcy później zwolnił Marię z pracy z powodu "utraty zaufania". Jego zdaniem miała ona kierować "nieuzasadnione pomówienia dotyczące niezgodnego z przepisami postępowania współpracownika", czym naruszyła dobre imię szpitala. W zeszłym tygodniu, po roku, tarnowski Sąd Pracy uznał zwolnienie Marii za bezzasadne. Według jego ustaleń, nie było żadnych podstaw do utraty zaufania, a jedynym powodem zwolnienia było ujawnienie przez Marię nieprawidłowości i zgłoszenie ich dyrekcji.

Laborant pożycza drobne sumy lekarzowi i zapisuje to na... liście zmarłych

Kiedy prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, a dyrektor zwolnił Marię, wszyscy uznali, że kobieta bredzi, bo jest chora i skonfliktowana z bratem. A ona, coraz bardziej zdesperowana i zdeterminowana, słała do prokuratury kolejne prośby o "rzetelne wyjaśnienie sprawy". Twierdziła, że póki do tego nie dojdzie, nie zazna spokoju, bo "była świadkiem rzeczy strasznych" i "pragnie przywrócić zmarłym cześć i spokój".

Nikt długo nie zwracał uwagi, że prokurator Gac nie sprawdziła, czy któryś z jej kolegów kiedykolwiek zlecił pobieranie "wycinków" od zmarłych z "Listy pobrań". Nie badała też, czy kości wycinano faktycznie ofiarom wypadków "w miejscu obrażeń", czy np. samobójcom, którzy się otruli lub powiesili, a jeśli tak - to w jakim celu? Maria napisała do prokuratora generalnego, że od 1993 roku, odkąd pracowała w prosektorium, kilkoro lekarzy wykonywało sekcje ludzi po wypadkach, ale "żaden nie pobierał nawet najdrobniejszych fragmentów kości, ani tym bardziej całych kompletów, do dalszych badań". Dokonywali jedynie dokładnych oględzin i pobrań krwi. Zgodnie ze wskazaniami prokuratora zawartymi w "Postanowieniu o powołaniu biegłego". Jak prokurator Gac wyjaśnia istnienie "Listy pobrań"? Oparła się na wyjaśnieniach lekarza L. i pana Jana, którzy... nie potrafili wytłumaczyć, w jakim celu powstała lista. A została ona sporządzona rękami (najwyraźniej) Jana, Marii i ich krewnej. Pan Jan i lekarz L. zaprzeczyli także, by brat Marii dostawał wynagrodzenie za pobranie kości. Dopisek "do zapłat." wytłumaczyli tym, że "L. zwracał Janowi drobne sumy, które wcześniej od niego pożyczył". Prokuratorka uwierzyła.

"Bogaty laborant pożyczał biednemu lekarzowi? Dlaczego zapiski dotyczące tego długu robił na liście zmarłych, od których pobierano kości?" - pytała Maria prokuratora Seremeta. Odpowiedzi na te pytania nie znamy do dziś.

Lekarz ma umowę z Bankiem Tkanek i pracuje dla idei zgodnie z ustawą

L. przyznał ostatecznie, że - zgodnie z ustawą o pobieraniu i przeszczepianiu komórek, tkanek, narządów z 1 lipca 2005 roku - zawarł porozumienie z renomowanym Bankiem Tkanek w Katowicach i po szkoleniu zakończonym uzyskaniem certyfikatu pobierał kości "głównie w czasie sekcji wykonywanych w szpitalu w Tarnowie, a być może także w Bochni". Był to "komplet kości, tzn. kość udowa i piszczelowa z obu nóg". Ustawa mówi, że narządy i tkanki można pobrać od każdej osoby, która za życia nie wyraziła sprzeciwu; przed pobraniem trzeba to sprawdzić w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów (CRS). A jeśli się nie sprawdzi? Jak tłumaczy prokurator Gac, "pobrania przez lekarza organów i tkanek mimo sprzeciwu dawcy nie można traktować jako przestępstwa polegającego na zbezczeszczeniu czy ograbieniu zwłok" (art. 262 kk).

-W praktyce nie zdarzyło się w Polsce, by pobrano tkanki od osoby, która się temu sprzeciwiała - uspokaja Artur Kamiński, dyrektor Krajowego Centrum Bankowania Tkanek i Komórek. Przypomina przy tym, że sprzeciw można wyrazić nie tylko poprzez zgłoszenie w CRS. Można też np. złożyć oświadczenie woli i poinformować o tym rodzinę. - Dlatego, choć prawo tego nie wymaga, zalecamy lekarzom kontakt z bliskimi zmarłego, od którego mają być pobrane tkanki, by się upewnić, że zmarły nie zostawił takiego oświadczenia - mówi dyrektor.

Dodaje, że w przypadku sekcji prokuratorskich pobranie tkanek może się odbyć wyłącznie za zgodą prokuratora. - Zachęcamy lekarzy, by w protokole sekcji odnotowali, jakie tkanki pobrali. Ale znowu: nie ma prawnego obowiązku - mówi Artur Kamiński. W protokołach sekcji przeprowadzonych na zlecenie prokuratury w bocheńskim prosektorium nie ma nic o pobranych kościach. Nie można jednak z tego czynić zarzutu.

Polskie przepisy dają zatem lekarzom sporo swobody w pozyskiwaniu tkanek od zmarłych. Zabraniają jednak handlu pobranym materiałem. Zgodnie z art. 44 ustawy o pobieraniu tkanek, grozi za to nawet 10 lat więzienia. Za kratki można też pójść za pobieranie tkanek "bez wymaganego pozwolenia" (art. 46) oraz ich wywóz z Polski bez wymaganej zgody i nie- zgłoszenie "pozyskanych potencjalnych dawców". Sęk w tym, że prokurator Gac w ogóle nie zauważyła tych przepisów, a w każdym razie nie badała sprawy pod ich kątem. Jesienią 2011 roku odmówiła przyjęcia zażalenia Marii, przy czym pominęła milczeniem wskazywane w piśmie wątpliwości, ograniczając się do stwierdzenia, że "zostało złożone przez osobę nieuprawnioną". Czemu nieuprawnioną? Bo art. 262 kk, pod kątem którego badała sprawę, "chroni cześć, szacunek i spokój należny zmarłym". A Maria żyje, nie może być zatem pokrzywdzona. Wynika z tego, że skargi na decyzje prokuratury mogliby ewentualnie składać zmarli z "Listy pobrań". Być może także ich bliscy. Tyle że do dziś nie wiedzą o żadnych pobraniach. Maria ostrzegła prokuraturę, że w razie braku działań, w przypływie desperacji, sama dotrze do rodzin wszystkich osób z listy i powie im, co się stało. Prokuratura nie zareagowała, bo okazało się, że jedyną instytucją, która mogłaby zaskarżyć decyzje prokuratury o odmowie śledztwa w kwestii pobrań, jest... sama prokuratura. Pod koniec grudnia 2011 roku orzekł tak bocheński sędzia Piotr Sajdera. Uznał, że przy pobieraniu tkanek mogło ewentualnie zostać naruszone "dobro ogólne, o charakterze społecznym, publicznym". A dobra tego broni prokurator. 1 lutego 2012 roku Bogusława Słupska-Szapel, szefowa prokuratury w Brzesku, uznała wniosek Marii o powtórne zbadanie sprawy za bezzasadny i pozostawiła "bez biegu". Jej zdaniem prokurator Gac wyjaśniła wszystko, jak należy.

Maria: wycinali kości po nocach i czerpali z tego materialne korzyści

Kiedy wiosną zeszłego roku Maria napisała skargę do prokuratora generalnego, jej pismo, za pośrednictwem Prokuratury Apelacyjnej, spłynęło do Prokuratury Okręgowej w Tarnowie, która, jak informuje jej szef Mieczysław Sienicki, ponownie analizowała akta uznawszy, że kobieta nie ma racji. Z jednym wyjątkiem: pobierania tkanek. "W tym zakresie uznać należy, że w toku postępowania nie wyjaśniono wszystkich okoliczności, a w szczególności tego, czy (...) zachowano obowiązujące procedury związane z pobieraniem tkanek do przeszczepów" - przyznał Sienicki, który zwrócił kolegom z rejonu uwagę na istnienie art. 44 i 46 ustawy o pobieraniu tkanek, zakazujące czerpania korzyści z obrotu tkankami.

W piśmie do prokuratora Seremeta Maria podkreślała, że - według jej wiedzy i logiki - była świadkiem owego "czerpania korzyści". Twierdziła, że materialnym dowodem na to jest "Lista pobrań", służąca "jako dokument rozliczeniowy", w którym obok personaliów osób, od których pobrano kości, wpisywane było "za co zapłacono, a za co jeszcze nie." Gdyby nawet, jak twierdzili lekarz L. i pan Jan, zapiski na liście dotyczyły pożyczek, to brzmiałyby one: "do oddania", a nie "do zapłaty". Według naszych informacji, prokuratorów w Warszawie zdziwiło też, iż po roku nadal nie wiadomo, czy wszystkie pobrane kości trafiły do Banku w Katowicach. Nie ustalono nawet, czy kości pobierane były od ofiar wypadków, czy też innych osób. A dopiero to pozwoliłoby zweryfikować prawdziwość odpowiedzi, jakich pan Jan i lekarz L. udzielili w ramach "rozpytania".

Latem 2012 roku prokurator Bogusława Słupska-Szapel poinformowała Prokuraturę Okręgową (a ta "górę"), że śledczy przeanalizowali m.in. akta dotyczące zgonów osób z listy, rozmawiali z patomorfologami oraz Bankiem Tkanek i okazało się, że w protokołach sądowo-lekarskich z sekcji zwłok "brak informacji o pobraniu tkanek, w tym kości". Pobierania kości nie zlecał też bocheński szpital. Mogłoby to świadczyć o pobieraniu tkanek prawem kaduka, ale... katowicki bank potwierdził, że trafiły doń kości od wszystkich ludzi z "Listy pobrań". Pobrania mieli dokonać dwaj lekarze mający umowę z bankiem, w tym pan L. Nie da się przy tym wykazać, że pozyskiwali tkanki "w celu osiągnięcia korzyści majątkowej" (co podpadałoby pod zasugerowane art. 44 i 46). W związku z tym wszystko jest w porządku i nie ma sensu wszczynać śledztwa. Dalsze pisma Marii miały pozostać "bez biegu".

Prokuratura uznała, że nie sposób sprawdzić, czy wszystkie wycięte w Bochni kości trafiły do Katowic. Śląski Bank przechowuje protokoły pobrań - i według jego informacji zgadzają się one z tym, co dostarczył L. Czy w bagażniku L. mogło coś zostać? - A po co ktoś miałby ukrywać tkanki, skoro obrót nimi jest ściśle kontrolowany, nie można ich sprzedać np. dostawcom amerykańskich firm, bo ich w Polsce nie ma? - odpowiada pytaniem dyrektor Artur Kamiński. Wątpi przy tym, by w naszym kraju działał nielegalny rynek tkanek.

- Lekarze i ich pomocnicy mają zbyt wiele do stracenia, kary są dotkliwe, proceder trudno ukryć, a ujawnienie grozi absolutnym społecznym potępieniem, bo Polacy są na tym punkcie niebywale wrażliwi - tłumaczy dyrektor Krajowego Centrum. Pozostaje zatem oficjalny obieg tkanek, czyli ich pozyskiwanie zgodnie z prawem. Ustawa nie przewiduje przy tym zapłaty za pobranie, a jedynie "zwrot kosztów". Ile? - Jakieś 1500 zł dla lekarza, kilkadziesiąt dla technika protezującego ubytki - jak na całym świecie - przy pomocy drewnianego kołka czy plastikowej rurki. Stawki są w załączniku odpowiedniego rozporządzenia ministra zdrowia. Nie są konkurencyjne w stosunku do tego, co lekarz może zarobić choćby jako biegły prokuratury czy sądu - tłumaczy Artur Kamiński.

Dodaje, że zachęcanie lekarzy do pobierania tkanek przychodzi z trudem również dlatego, że kości czy chrząstki przeważnie nie służą bezpośrednio do ratowania życia, a "jedynie" - poprawy zdrowia czy komfortu życia. Pobierający bierze przy tym na siebie ryzyko, że pobrane przez niego "wycinki", mimo skrupulatnych badań, okażą się trefne (zarażone itp.) - a "materiał" od jednego zmarłego trafia często do kilkudziesięciu żywych.

Na wieść o "Liście pobrań" i dziwnych dopiskach na niej dyrektor Kamiński mówi, że jest w stanie sobie - czysto hipotetycznie - wyobrazić, iż jest to lista dawców. To logiczne, skoro renomowany Bank Tkanek zapewnia, iż dostał od nich kości. Dopisek "do zapłat." można interpretować jako zwrot kosztów. - Rozporządzenie nie używa określenia "zapłata", ale ludzie tak mawiają - uważa dyrektor. - Tylko w takim razie, skoro wszystko jest jasne i legalne, to czemu lekarz i laborant szli w jakieś dziwne tłumaczenia?

Skazana za pomówienie Maria ma wpłacić 3 tys. zł na szpitalną fundację

Kiedy prokuratura konsekwentnie odmawiała wszczęcia śledztwa, pan Jan pozwał siostrę o naruszenie dóbr osobistych, domagając się m.in. przeprosin w gablocie bocheńskiego szpitala oraz 3 tys. zł na cel społeczny. Rok temu Sąd Okręgowy w Tarnowie uznał, że kierowane przez Marię oskarżenia dotyczące rzekomych przekrętów brata, tworzenia przezeń nieformalnych układów (z udziałem kierownictwa i personelu szpitala oraz policji i prokuratury), czy nieobyczajnych zachowań - są bezpodstawne. Kazał kobiecie przeprosić i zapłacić 500 zł na rzecz fundacji "Pomagajmy szpitalowi w Bochni". Obie strony zaskarżyły wyrok. W czerwcu zeszłego roku krakowski Sąd Apelacyjny przyznał rację Janowi i kazał Marii wpłacić na szpitalną fundację 3 tys. zł. W uzasadnieniu wyroku sędzia Paweł Rygiel napisał: "Również oskarżenia o pobieranie, bez wiedzy członków osoby zmarłej, fragmentów zwłok mają wysoce drastyczny charakter i z uwagi na panujące w społeczeństwie normy dotyczące poszanowania zwłok podważają w zasadniczy sposób kwalifikacje moralne powoda do wykonywania funkcji kierownika prosektorium". Jan poszedł za ciosem i w kolejnym procesie zażądał od Marii zadośćuczynienia.

W tym samym czasie prokuratura tłumaczyła kobiecie, że pobieranie tkanek od zmarłych bez wiedzy rodzin jest w Polsce w pełni legalne. Podobnie, jak to, że nie ma śladu takich pobrań w dokumentacji szpitala czy prosektorium oraz w aktach prokuratury zlecającej sekcje zwłok.

Maria myślała, że to już koniec, ale... 8 stycznia 2013 r. prokuratura wszczęła "śledztwo w sprawie znieważenia zwłok, do jakiego mogło dojść przy pobieraniu organów w bocheńskim prosektorium". - W opinii prokuratora okręgowego sprawa wymaga wnikliwego zbadania, a można to zrobić wyłącznie w ramach śledztwa. Dlatego zostało ono podjęte w Brzesku - wyjaśnia rzeczniczka Prokuratury Okręgowej.

Śledztwo prowadzi prokurator Dorota Gac, bo najlepiej zna temat, a w jej wcześniejszej pracy nie stwierdzono uchybień.

Zbigniew Bartuś

PS. Imiona rodzeństwa oraz inicjał lekarza zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski