Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Majewski: Nie da się robić moich filmów na zimno

Rozmawia Urszula Wolak
Lech Majewski, twórca konsekwentny i uparty
Lech Majewski, twórca konsekwentny i uparty
Zbawienie jest w nas. Nigdy nie przyjdzie z zewnątrz. Żeby jednak go doczekać, człowiek musi odbyć drogę przez piekło, tak jak mój bohater – mówi reżyser Lech Majewski. Jego najnowszy film „Onirica” za tydzień wchodzi do kin.

– Dlaczego religia zawodzi człowieka w najbardziej dramatycznych momentach jego życia?

– To raczej człowiek zawodzi religię, co wiąże się z naszym sposobem pojmowania Boga. Tu właśnie pojawia się pułapka. Wierni – myśląc po ludzku – „stwarzają” Boga na swoją modłę, a przecież nieodgadniona jest istota Boga. Nasza wyobraźnia jest na to zbyt ciasna, zbyt ograniczona. Kiedyś w Wenecji rozejrzałem się po wiernych w kościele i wyobraziłem sobie, że wizje Boga poszczególnych osób spływają z niebios na posadzkę kościoła, patrzą po sobie i... nie rozpoznają się nawzajem.

– Bohater filmu „Onirica” werbalizuje tę wizję, spowiadając się w konfesjonale. Nie sposób w tym miejscu oddzielić twórcy od jego dzieła.

– To prawda. Filmy, nad którymi pracuję, wiążą się z osobistymi przeżyciami i przemyśleniami. Z jednej strony to komfort, z drugiej – ciężar. Kiedyś w rozmowie z amerykańskim reżyserem Paulem Bartelem, który grał także w moim filmie „Basquiat”, żaliłem się, że wciąż nie mamy pieniędzy na jego ukończenie. Zerwał się wtedy z fotela i krzyknął: „Lech! Nie masz prawa tak mówić, nie masz prawa się żalić. Spójrz za okno i powiedz mi, co widzisz?” (a byliśmy wtedy w Los Angeles, w moim domu, skąd rozciągał się widok na płaską, niemalże galaktyczną przestrzeń błyskającą światłami wieczoru).

Zaskoczony odpowiedziałem: „Los Angeles”. A on na to: „Nie bądź banalny, bądź poetą!”. „No dobrze” – próbuję dalej – „Hollywood”. „Ależ skąd!” – strofuje mnie Bartel i kontynuuje myśl: „To przecież cmentarzysko. Te migające światełka to światełka na grobach pomysłów filmowych. Prawie każdy w tym mieście napisał scenariusz, miał swój projekt filmu, z czego absolutna większość nigdy nie powstała ani nie powstanie, a ty jesteś w tej uprzywilejowanej grupie, która nie dość, że robi filmy, to jeszcze realizuje wizje autorskie –w arystokracji filmowej”.

– Rozmowa z Bartelem była w jakimś stopniu dla Pana przełomowa?

– Może nie przełomowa, ale poprzez oczy drugiej osoby dostrzegłem inny wymiar osobistych zmagań czy męki, przez którą przechodziłem w tamtym czasie. Czuję się więc uprzywilejowany, jak określił to Bartel, ale też noszę na barkach ciężar. Dystrybutorzy nie palą się do proponowanych przeze mnie, jak oni to nazywają, „produktów”. Wolą „produkty” jadalne masowo.

– Świadomie skazuje się Pan na ostracyzm?

– Szczególnie w środowisku ludzi, którzy mają moc decydowania o tym, co widzowie mają oglądać. Polska telewizja, gdy pokazuje mój film, proponuje zwykle pasmo o pierwszej, drugiej, a nawet trzeciej nad ranem. Na szczęście istnieje Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz fundusze regionalne, dzięki którym jestem w stanie realizować własną wizję filmu. Na świecie też jest inaczej.

– Za granicą spotyka się Pan z innym odbiorem?

– Na pewno w większej ilości kin, już nie wspomnę o prezentacjach w muzeach, takich jak Luwr, nowojorska MOMA czy londyńska National Gallery.

– Skazany na pewną marginalizację w Polsce, nie dał się Pan jednak nigdy złamać, nie przechodzi na stronę popkultury, nie sprzeniewierza się własnym wizjom.

– Może dlatego, że popkultura nigdy nie była źródłem moich osobistych, twórczych fascynacji. Poza tym walka o finansowe wsparcie w przypadku niekomercyjnych filmów, nigdy nie jest usypiająca. Nie kołyszą mnie te zmagania. To raczej bycie na ciągłym ostrzu walki o każdy grosz.

– Gdzie się Pan tego nauczył?

– Ekonomizować środki nauczyłem się w Stanach Zjednoczonych. Dla dużego studia TriStar-Columbia zrealizowałem kiedyś w Brazylii komercyjny, rozpasany finansowo film. Był to „Więzień Rio”. Nigdy nie zapomnę, jak marnotrawiono na planie pieniądze. Dziś mam przed oczami „Wojaczka”, którego musieliśmy nakręcić w ciągu dziesięciu dni, na groszowym budżecie, gdzie stać nas było tylko na jednego dubla w każdym ujęciu, czyli filmowe kamikadze. Nie mogliśmy pozwolić sobie nawet na najmniejszą pomyłkę, a jednocześnie pracowaliśmy na planie z aktorami niezawodowymi. Towarzyszyło nam twórcze napięcie, które sprawiło, że wszyscy lewitowali, niemal unosili się nad ziemią w poczuciu, że robią coś wyjątkowego, bez konieczności posiadania góry pieniędzy.

– Niewielkim budżetem dysponowała także „Onirica”. Jak zatem udało się osiągnąć imponujące na ekranie efekty specjalne?

– Rzeczywiście, ten film kosztował zaledwie pół debiutu współczesnego filmu. O ostatecznym efekcie decyduje jednak zawsze odpowiedni dobór ludzi, ich umiejętności i serce. Nie da się robić moich filmów na zimno.

– Każdy współpracujący podejmuje się bez zastanowienia realizacji, zaproponowanej przez Pana, wizji?

– Nie wszyscy, ale ci, którzy to robią wiedzą, że podchodzę do pracy nad swoimi filmami w sposób zmysłowy. Widzę coś wewnętrznym okiem i wszelkimi sposobami próbuję oddać ten obraz na ekranie.

– Tak samo było w przypadku imponującej sceny orki w supermarkecie, która jest w „Onirice”?

– Można zadać pytanie, co wyraża wizja starego człowieka, który przy pomocy wołów orze posadzkę w hipermarkecie? Dla mnie to niezwykle wymowny obraz, który zobaczyłem właśnie w podobnych okolicznościach. Wydał mi się na tyle sugestywny i silny, że postanowiłem ukazać go w filmie. Zrealizowanie tej jednej sceny kosztowało nas jednak wiele wysiłku. Każdy element składający się na tę sekwencję był bowiem ogromnym, nietypowym wyzwaniem.

– Co to oznaczało w praktyce?

– Właściciele supermarketów, do których zwracaliśmy się o użyczenie przestrzeni, odmawiali. Niechętnie podchodzili do naszych pomysłów. Odstręczał ich obraz brudnych zwierząt, chodzących po lśniących posadzkach sklepu, między półkami w idealny sposób wyłożonych towarem. To nie mieściło się w ich wyobraźni. „Proszę pana, zależy nam tu na czystości i świeżości produktów, a pan tu chce nam brudne woły wprowadzać?” – oburzali się. Po sześciu miesiącach poszukiwań w końcu zgodzili się Anglicy – zarządzający siecią hipermarketów Real.

– Mógł Pan w pełni odetchnąć?

– Nie do końca. Kolejnym problemem okazały się woły. Trudno jest bowiem znaleźć dziś zwierzęta pociągowe, od urodzenia przystosowane do orania pola w zaprzęgu. Jedyne znajdują się w Chinach. Producentka błagała mnie w związku z tym, bym wykorzystał w tej scenie konie. Mówiła: „Zapomnij o wołach, bo one są tylko w Chinach”.

– Byłby Pan gotowy je sprowadzić?
– Pewnie tak, na szczęście nie musiałem, bo przy granicy niemieckiej odnaleźliśmy skansen, w którym dwa woły pociągowe brały udział w pokazach dawnej orki dla młodzieży szkolnej.

– I nadawały się do rozszarpywania kafelków pługiem?

– W tym celu musieliśmy zbudować w studiu posadzkę, która kopiowała powierzchnię w Realu. Różnica polegała na tym, że zamiast betonu wyłożonego płytkami, użyliśmy kilku wywrotek ziemi, na którą kładliśmy kafelki. Wół nie poradziłby sobie bowiem z oraniem betonu. Mordęga polegała na równym położeniu płytek. Żadna z nich nie mogła odstawać nawet o milimetr, ponieważ burzyła realizm posadzki.

– Woły przewiózł Pan do studia?

– Niestety, okazało się to niemożliwe, ponieważ woły mają potężne torsy i kruche kończyny. Nie nadają się więc do transportu, gdyż grozi im połamanie nóg. Musieliśmy więc zbudować drugie studio w skansenie. Osobno kręciliśmy ruch pługa z idącym za nim bohaterem, a osobno ciągnące go woły.

– Ile w sumie trwała realizacja tej jednej sceny?

– Realizacja dwudziestu dziewięciu sekund widocznych w filmie zajęła nam łącznie, z wszystkimi przygotowaniami, w tym poszukiwaniem odpowiedniej lokacji, około półtora roku.

– Jest Pan upartym twórcą.

– Delikatnie powiedziane.

–A także takim, który stroni od oczywistych odniesień. „Boska komedia” Dantego, która inspirowała Pana przy tworzeniu filmu „Onirica”, zastępuje w dziele Biblię?

– Trudno się temu dziwić, skoro włoskie arcydzieło jest kompendium tomizmu. To artystyczne ujęcie całej struktury wszechświata rozumianej w tym szczególnym ujęciu filozoficznym. Dante był człowiekiem niezwykle religijnym, dlatego też jego sztuka ma tak wielki wymiar. Zresztą nie tylko jego. Sztuka żyjących w XIV wieku malarzy i poetów przeniknięta była obecnością Wyższej, Duchowej Istoty.

– Boga?

– Nie chciałbym nadużywać Jego imienia. Tamci artyści odczuwali oddech niebios. To widać w ich twórczej potędze; obrazach, utworach. Dostrzegamy to także u współczesnych artystów Pasoliniego czy Bunuela, pomimo ich oczywistego buntu.

– Kpin z religii?

– Nie tyle kpin z religii, co z ludzkiej głupoty, bowiem twórcy są jednocześnie głęboko wierzącymi ateistami. Pasolini na przykład, który był komunistą, zrobił jednocześnie najlepszy film o Chrystusie. Jego „Ewangelia według świętego Mateusza” jest wstrząsająco pięknym dziełem. Dziś, niestety, mamy do czynienia ze sztuką przeważnie wyjałowioną z religijnego pierwiastka, a przynajmniej obcujemy z taką tendencją.

– Czego brakuje Panu w sztuce najbardziej?

– Eschatologii, odczucia istnienia w sztuce Istoty Wyższej.

– Ten brak jest znamienny dla XXI wieku?

– Choroba cywilizacyjna.

– Może naturalna kolej rzeczy?

– Nie sądzę. Podróżuję po świecie i spotykam mnóstwo ludzi, którzy intensywnie praktykują religię. Problem dotyczy bardziej „kulturotwórców”, tzw. trendseterów. Wyczuwam w ich jałowej sztuce popłuczyny komunizmu, lewactwo w plastikowym wydaniu. Lewicowość ma wiele do zaoferowania, ale nie wtedy, gdy epatuje się nim powierzchownie.

– Może współczesna publiczność właśnie tego potrzebuje?

– Na pewno ludzie potrzebują dziś czegoś w zastępstwie religii i to lewactwo, o którym mówię, jest dla nich towarem idealnym, nie wymagającym głębszej refleksji. Można jednak się z tym utożsamiać, być – w ten sposób – modnym i światowym.

– Dante napisał „Boską komedię” z miłości do kobiety i z pobudek moralno-religijnych. Chciał ostrzec ludzi przed czekającą ich zagładą, jeżeli nie zejdą z drogi zła. Jakie Panu towarzyszyły cele podczas pracy nad „Oniriką”?

– Dante potrafił ukazać całe spektrum tonacji. Wertykalny i horyzontalny diapazon od szkaradnych, po najbardziej wysublimowane obrazy, od tego, co najniższe po najwyższe. W „Boskiej komedii” idealnie to zorkiestrował. To najwyższe z możliwych osiągnięć w sztuce; stworzyć uniwersum w niewielkiej przestrzeni; nieważne, czy są to kartki papieru, taśma filmowa czy rzeźba. Udaje się to tylko nielicznym, właściwie największym artystom. W uniwersum Dantego przecinają się różne płaszczyzny; lęki, wiara, zwątpienie, rozliczenie.

– Nie było przecież telewizji.

– Załóżmy, że mówimy o czasach także bez radia. Wtedy podróż domowników w głąb ich obrazów zawieszonych na ścianach była sprawą całej rodziny. Rozmawiali o tym, co w nich dostrzegali, dzielili się rozmaitymi odczytaniami znaczeń, razem wędrowali po świecie przedstawionym przez malarza. Stawały się one wreszcie częścią wewnętrznego życia rodziny. Dziś jest to niemożliwe.

– Wolimy wieszać na ścianach plakaty?

– Albo fotografie mostu Brooklińskiego masowo sprzedawane w sieci Ikea. Żyjemy w mentalno-wizualnym bałaganie, w którym niemożliwe staje się odnalezienie jakichkolwiek znaków, drogowskazów.

– Po śmierci ukochanej i przyjaciela w „Onirice” próbuje je odnaleźć także Pański bohater. Dlatego ucieka do krainy marzeń sennych?

– Szuka ukojenia w życiu wewnętrznym. Zbawienie jest w nas. Ono nigdy nie przyjdzie z zewnątrz. Żeby jednak go doczekać, człowiek musi odbyć drogę przez piekło, tak jak bohater „Oniriki”, i przejść przez smugę cienia.

– A z ciemności, jak mówi Xenia w „Onirice” rodzi się jasność.

– Tak. To niezwykła konstatacja mająca swoje źródło w staroperskiej tradycji. Pierwo-wzorem bohaterki, wypowiadającej te słowa, jest moja ciotka, Barbara Majewska, profesor orientalistyki na Uniwersytecie Warszawskim, która tłumaczyła staroperską literaturę.

***

Lech Majewski jest reżyserem filmowym i teatralnym, pisarzem, poetą i malarzem. Należy do członków Gildii Reżyserów Amerykańskich i Europejskiej Akademii Filmowej. Uznawany jest za wizjonera, nie tylko w polskiej, ale i światowej kinematografii.

Jego nowy film „Onirica” wejdzie do kin 17 kwietnia. To poetycka, filozoficzna opowieść o kondycji współczesnego człowieka w średnim wieku, który mierzy się ze stratą najbliższych mu osób. Ratunku szuka w snach, gdzie spotyka się ze swoją ukochaną. W dziele powracają echa tragedii smoleńskiej i wielu innych plag, które nawiedziły Polskę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski