I jeszcze przywoływał zamierzchły gród: „Uruk, najsłynniejsze miasto Babilonii, otoczony był murem z wypalonych cegieł z wyrytym w nich pismem klinowym. Na każdej z tych cegieł odciskały się dzieje muru”. Tak, mur, który był murem i zarazem historią narodzin muru. Coś jak zamknięte koło.
Potwierdzeń, weryfikacji prawdy, sprawdzianów rzetelności - nie ma sensu szukać na zewnątrz. Potwierdzenia, weryfikacje, sprawdziany tkwią w samym murze. Esejem jest pisanie eseju. Na ostatnim Salonie Poezji ta fundamentalna pewność Kotta nieustannie brzęczała w powietrzu. I jeszcze falowało stare retoryczne pytanie Wystana Audena: „Niby skąd mam wiedzieć, co myślę, zanim nie przeczytam tego, co napiszę?”.
Anna Dymna, Anna Polony, Krzysztof Orzechowski, Grzegorz Mielczarek. Czytali akapity Kotta. O żydowskiej modlitwie za zmarłych, o Kantorze, o erotyce, o zabawie z wnuczką w wilka i Czerwonego Kapturka, o Szekspirze i Sofoklesie, o Borgesie mruczącym tekst „Tajemnica Szekspira”, o seansie Wielkiego Mima. I czytali kawałki literatury. Fragmenty dzieł Szekspira i Sofoklesa, wiersz Zagajewskiego o starym klaunie, sonet Szekspira, wreszcie dojmujący Borgesa portret Szekspira.
W przerwach Adam Kawończyk grał na trąbce, fletni Pana, kalimbie i kilku fletach. Tak, grał, tyle że raczej - nie z nut. Myślę, iż nie było wcześniej skonstruowanej partytury, najwyżej ogólny zarys muzycznego smaku. Myślę, że to, co wybrzmiewało, rodziło się „tu i teraz”. Nie było powtórzeniem, kalką, lustrzanym odbiciem. Było przygodą, co sama siebie stwarzała, rozsnuwała od nuty do nuty, kiedy Kawończyk grał. I tak też Dymna, Polony, Orzechowski i Mielczarek czytali Kotta. Pięknie, gdyż tak, jak w teatrze recytuje się monologi. „Tu i teraz”. Jakby nie było wcześniej słów właśnie mówionych. Jakby nie było pamięci.
Esejem jest pisanie eseju. Znaczy to tyle, że nie ma mowy o pasywnym na kartce, przy użyciu grzecznych zdań, kalkowaniu Idei, Sądów, Przesłań, Mądrości, wcześniej precyzyjnie skonstruowanych w głowie. „Usiądź i przelej na papier myśli” - o takiej fatalnej rezygnacji mowy nie ma. Grubo, z brawurowym ryzykiem mówiąc - Kott nie przelewał gotowych myśli. Nie dlatego, że ich nie posiadał. Dlatego, że samo tylko pokorne przelewanie jest śmiercią opowieści, a opowieść była dlań najistotniejsza. Jego pisanie jest formą namysłu.
To przygoda finezyjnie się konstruująca od słowa, do słowa. Tu dzieją się przede wszystkim zdania i akapity, fantastyczny romans językowy rozwija się tu i teraz. Trwa na stronach opowieść, która, niczym mur miasta Uruk, nie potrzebuje żadnych zewnętrznych sprawdzianów, weryfikacji, potwierdzeń. Po raz setny powtórzę. Cóż z tego, że Macondo nie istnieje naprawdę, cóż z tego, skoro masz szczęście czytać „Sto lat samotności” Marqueza? A z drugiej strony - dla „Znaku wodnego” Brodskiego jak wielkie znaczenie ma fakt, że Wenecja istnieje naprawdę? Oczywiście - nieusuwalnie zerowe.
Dymna, Polony, Mielczarek, Orzechowski - oni akapity Kotta czytali tak, jak Kott je pisał. Tak, jak czytali Szekspira, Sofoklesa lub Borgesa. Nie w tym rzecz, że Kott był jak oni. Rzecz w tym, że literatura jest literaturą. Esejem jest Kott. To wszystko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?