Zestawiał on na płótnach rzeczy jednego gatunku, czarodziejsko układając je w figurę z gatunku zupełnie innego. Pędzlem dokładał, na ten przykład, jarzynę do jarzyny, do niej kolejną jarzynę, do niej jeszcze jedną, i jeszcze jedną, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze. Albo dokładał stwory morskie do stworów morskich, rośliny do roślin, zwierzęta do zwierząt, owoce do owoców, i tak dalej - a w finale okazywało się, że migotliwe te puzzle z reguły składały się w człowieka, dokładniej mówiąc: w ludzką głowę. Przypomniały się więc w niedzielę te cudeńka stare, a zwłaszcza przypomniała się ludzka twarz ulepiona z samych tylko książek. Pod skórą zrobioną z grzbietów, okładek i krawędzi kartek da się wyczuć obecność niewidocznych, ale nieuchronnych przecież słów, zdań, akapitów.
Bronisław Maj tę godzinę wymyślił i skomponował z wierszy Daniela Naborowskiego, Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, Jana Andrzeja Morsztyna, Józefa Baki, Jana Dominika Morolskiego, Szymona Zimorowica, innych jeszcze. Na oboju grał Mariusz Pędziałek, czytali zaś: Anna Dymna, Agnieszka Kościelniak, Edward Linde-Lubaszenko, Daniel Malchar i Bronisław Maj.
O poezji baroku, o tej migotliwości konceptów stylistycznych, rytmicznych, metaforycznych, o tych cudeńkach finezyjnych niczym legendarne carskie jajka, gdyby je Peter Carl Fabergé ulepił ze słów, nie ze złota, szlachetnych kamieni, słoniowej kości, masy perłowej i emalii - opasłe tomy napisano. Nie czas, nie miejsce na wyliczanie wszystkich tych figur, konceptów, chwytów pisarskich. Niech starczy, iż sztuka dokładania słów do słów, czyli sztuka pisania w ogóle, zwłaszcza wierszy - w baroku osiągnęła szczyty... Teatralności? Operowości nawet? W każdym razie czytanie Maja, Malchara, Linde-Lubaszenki, Kościelniak i Dymnej miało coś z zabawy w teatrzyk słowny, w układanie maleńkich akcji z samych tylko cząstek zdań, metafor, rymów i rytmów, w dzianie się, że tak trochę ryzykownie rzecz ujmę, w migotliwe dzianie się jedynie języka.
„On wkłada nam oko do ucha” - rzekł ktoś kiedyś o legendarnym pianiście Glennie Gouldzie, grającym fugi Jana Sebastiana Bacha, króla muzyki barokowej. Można było się więc łudzić, że naraz dostrzega się jakąś realność, na przykład ludzką twarz, kiedyś rozmytą w nutach na pięciolinii, a teraz ożywianą przez Goulda, bezlitośnie celnie dokładającego dźwięk, do dźwięku, do dźwięku, do dźwięku...
W niedzielę było coś z tego przenoszenia oka do ucha. Maj, Linde-Lubaszenko, Kościelniak, Dymna i Malchar czytali ryzykownie, na krawędzi pastiszu, może nawet parodii, lecz nie staczając się ani w pastisz, ani w parodię. Bawili siebie i nas ożywianiem drobnych językowych oper, ale też nie popadali, o co przecież łatwo, w barokową magmę, w mgliste esy floresy.
Jakby mocno pamiętali, że słowo „barok” z portugalskiego pochodzi i znaczyło „zniekształconą perłę”, czyli coś, co umyka perle jako takiej, co ją rozmywa, ale też jakby równie mocno pamiętali, że słowo to oznaczało także średniowieczny sylogizm, a sylogizm jest częścią logiki, logika zaś to sztuka myślenia chłodnego, czystego, krystalicznego niczym konstrukcje fug Jana Sebastiana Bacha.
WIDEO: Wiosenne otwarcie Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu
Źródło: TVN24/x-news
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?