Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Myślenice. Historia nie tylko na Walentynki. Piękna miłość Ewy i Petara

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Ewa i Petar w ich domu w Sieprawiu, gdzie mieszkają z dwójką dzieci i dwoma kotami
Ewa i Petar w ich domu w Sieprawiu, gdzie mieszkają z dwójką dzieci i dwoma kotami Fot. Katarzyna Hołuj
Ludzie. Ona - Polka, on - Serb. Poznali się i zakochali w sobie jeszcze w liceum. Dziś to małżeństwo z ponad 30-letnim stażem. Twierdzą, że nie znają recepty na udany i trwały związek, poza tym, że świetnie się dogadują. Na dodatek w dwóch językach

Petar Akšamović (a w skrócie Pera) urodził się i mieszkał w Belgradzie. Ewa przeprowadziła się tam z rodzicami, kiedy jej tata dostał pracę w tamtejszej polskiej ambasadzie. Trafiła do szkoły, do której chodził Petar.

Chłopak z kołem od roweru

Pera wspomina ze śmiechem Ewę: - Była… strasznym kujonem!

Ona nie pozostaje mu dłużna: - Za to Ty miałeś pomarańczową drewnianą walizeczkę z metalowymi okuciami z napisem „Pera”. I nosiłeś koło od roweru. Jak nie zwrócić na takiego człowieka uwagi?!

Przypomina sobie, że miał jeszcze kombinezon wojskowy z wyhaftowanym z tyłu napisem „Pera”. - Poza tym, że było go widać z daleka, bo był pomarańczowo-czerwono-zielony i z kołem od roweru, nic o nim nie wiedziałam - mówi. - W drugim roku nauki trafiliśmy do jednej klasy. Połowa - ta moja - była językowa, a druga, czyli Pery - matematyczno-fizyczna. Na wspólnych lekcjach matematyki, kiedy pisaliśmy sprawdzian pani sadzała w jednej ławce językowca z matematykiem, bo pisaliśmy dwa różne sprawdziany. Pera spokojnie zawsze zdążył napisać swój sprawdzian, a potem mój.

Wtedy jeszcze byli po prostu kolegą i koleżanką. Tak było do czwartej klasy...- W IV klasie zaczął przynosić do szkoły bardzo dobre cukierki. Pamiętam do dziś, nazywały się Kiki. Poczęstował mnie nimi raz, potem drugi. Kiedyś zapytałam czy nie ma przypadkiem jeszcze… - opowiada.

Jako córka dyplomaty bywała na przyjęciach w ambasadach innych krajów socjalistycznych, postanowiła więc któregoś razu zaprosić Perę. Na jednym wspólnym wyjściu się nie skończyło.

Kiedy po ukończeniu szkoły on trafił do wojska pisali do siebie listy. - Ja w poniedziałki i środy, a on we wtorki i czwartki - mówi Ewa. Pera dodaje: - Ona cyrylicą, ja alfabetem łacińskim. Zachował te listy do dziś.

Ewa wróciła do Polski, na studia. Od tego czasu odwiedzali się. Raz ona jechała do Belgradu, raz od do niej - do Krakowa. Kiedy kupiła wymarzony dom pod Krakowem, a dokładnie w Sieprawiu, malował w nim ściany. - Pomyślałam: co tu będę tak sama z tymi pomalowanymi ścianami? - śmieje się Ewa. - Nigdy mnie nie zapytał: „czy chciałabyś być moją dziewczyną? lub „czy chciałabyś ze mną chodzić?”. Podobnie jak nie padło pytanie: „Czy zostaniesz moją żoną?” Albo: „czy zostaniesz moim mężem?”. Choć był jeden taki moment, kiedy przywiózł i dał mi pierścionek z perłą ochrydzką. To nie były oświadczyny, choć śmiałam się, że to pierścionek zaręczynowy. To był początek znajomości, nie przypuszczałam jeszcze wtedy co z tego wyniknie.

Ślub, a potem... wojna

Pobrali się w 1991 roku, na krótko przed tym jak wybuchła wojna domowa, która doprowadziła do rozpadu Jugosławii. - Pera przyjechał do Polski na trzy tygodnie przed ślubem, a kilka dni po jego przyjeździe, do domu w Belgradzie przyszło wezwanie z wojska, na front - opowiada Ewa.

Rodzina i znajomi Pery przyjechali na ślub, ale jak wspomina on, były to ostatnie w miarę spokojne chwile. Dwa tygodnie po ich ślubie, na Bałkanach rozpoczęła się wojna, która pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar.

Potem wzięli jeszcze ślub kościelny i złożyli przysięgię przed Bogiem. A właściwie złożyła ją Ewa, bo ze względu na to, że Pera nie jest katolikiem, ślub był jednostronny. Oboje powtórzyli słowa przysięgi, tyle, że on nie zakończył swojej słowami: „Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci”.

Wielu jednak uważało, że z takiego połączenia nie może wyniknąć nic dobrego. Ewa wspomina, jak poznana przypadkiem w PKS-ie kobieta, z którą wdała się w rozmowę, na wieść, że planuje ślub z Serbem, który na dodatek nie jest katolikiem pytała ją: „Dziecko, a Ty się nie boisz? A jak Cię będzie Cię bił?”.

- Pomyślałam sobie: „No, niech spróbuje”. Jakby żaden katolik nigdy nie bił żony…. „A jak będzie pił?” - pytała dalej. „No, jak? Tak samo jak wszyscy”. Dziwne, że nie zapytała, co będzie jeśli nie zgodzi się abyśmy ochrzcili dzieci, bo wtedy dałaby mi do myślenia… Tak czy inaczej, dzieci ochrzciliśmy - opowiada Ewa. - Mamy cudowne dzieci - mówią zgodnie.

21-letni dziś Filip i 18-letnia Olga to dziś ich duma i szczęście. Córka uczy się w liceum i trenuje siatkówkę, gra na fortepianie. Syn studiuje prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i pracuje jako pilot wycieczek. Jest też muzykiem - wokalistą w zespole Backstage Pass i klarnecistą w Orkiestrze Dętej Sieprawianka.

Wciągnięty do orkiestry

Pera szybko nauczył się polskiego i tak samo szybko wsiąkł w Polskę i Siepraw. Jak twierdzi, od początku nie czuł żadnej różnicy między Polską a Serbią, z wyjątkiem tej, że tu ludzie mówią po polsku. Nawet pagórkowaty krajobraz widziany z okna domu przypomina mu rodzinne strony.

Jeszcze kilka lat temu był przewodnikiem wycieczek, rezydentem i kierowcą autokaru, który woził wycieczki po zakątkach Czarnogóry. I też grał w Sieprawiance. Na puzonie, na którym gry nauczył się jeszcze w Belgradzie, w szkole muzycznej. Tutejsi muzycy zwerbowali go do Orkiestry jeszcze w latach 90-tych. Wykształcony puzonista spadł im jak z nieba i wsiąkł na długie lata. Do czasu aż choroba odebrała mu siły w rękach. Władzę w nogach odebrała wcześniej, dlatego poruszał się już ma wózku inwalidzkim. Ale nadal grał. - Dopóki mogłem utrzymać instrument - mówi.

W zdrowiu i w chorobie

Diagnoza brzmiała: stwardnienie zanikowe boczne. Usłyszał ją w 2012 roku. Dziś jest pewien, że choroba rozwijała się znacznie wcześniej, ale on jej symptomy brał za objaw zmęczenia, ewentualnie problemy z kręgosłupem.

- To było dla nas duże zaskoczenie, szczególnie, że nie wiedzieliśmy nawet, że taka choroba w ogóle istnieje. To coś zupełnie innego niż stwardnienie rozsiane, a wszyscy to mylą - mówi Ewa.

Stwardnienie zanikowe boczne powoduje systematyczne pogarszanie się sprawności ruchowej, z paraliżem włącznie. Atakuje po kolei wszystkie mięśnie, nie wyłączając tych odpowiedzialnych za oddychanie. Może mieć wiele postaci i rozwijać się z różną intensywnością.

W przypadku Pery na szczęście postępuje powoli i nie odebrała mu mowy. Mężczyzna ma sparaliżowane nogi i dłonie, z wyjątkiem dwóch palców lewej ręki. Na wypadek kłopotów z oddychaniem ma respirator, który wspomaga wentylację.

Pera mówi, że choroba czyni człowieka podobnego do kulki śniegu na słońcu. Na zewnątrz niby wygląda na całą, a w środku się topi. Jest jej coraz mniej i mniej.

- To mój chłopak taki, jaki był. Nie czuję, abym go kochała mocniej, albo słabiej. Jest nam trudniej, ale tylko technicznie - mówi Ewa.

To „technicznie” oznacza, że musiała przejąć obowiązki domowe, które wcześniej wykonywał mąż. Ale to nie wszystko, bo do listy obowiązków doszła opieka nad mężem. Pielęgniarska pomoc jest czymś, bez czego jak przyznaje Ewa, nie dałaby sobie rady.

Ta, tak samo jak rehabilitacja kosztują. Pomagają przyjaciele - ze szkoły, w której pracuje Ewa, byli i dorośli już uczniowie, prywatni znajomi . W Orkiestrze pamiętają do dziś o koledze. Niedawno zorganizowali dla niego koncert charytatywny.

***
1 procent dla Pery

Każdy z nas może pomóc Perze przekazując 1 procent podatku na konto Stowarzyszenia Dignitas Dolentium, które pomaga jemu i innym chorym.

Żeby to zrobić wystarczy wypełniając zeznanie podatkowe (PIT) w odpowiednich rubrykach wpisać:

- numer KRS: 0000287744
- cel szczegółowy: Petar Aksamović.

Ten gest, który nas nic nie kosztuje (1 procent, jeśli nie przekażemy go wybranej organizacji trafi do skarbu państwa) dla Ewy i Petara jest gestem niezmiernie ważnym.

Warto pamiętać, że oni też wspomagali innych. Ewie nasuwa się pewna związana z tym refleksja, że dobro wraca.- Razem z Noro Limem (zespół w którym Ewa śpiewa-dop.red.) często graliśmy koncerty charytatywne dla różnych instytucji lub osób. Już nie mówiąc o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, w którą jestem zaangażowana od kilkunastu lat. Teraz nagle się okazuje, że w drugą stronę to też działa. Była zbiórka dla Pery na koncercie gospel, było przestawienie teatralne grupy Płomienie Kultury. I jest też 1 procent. To naprawdę pomaga, choć ludziom się czasem wydaje, że ich 1 procent, czyli dajmy na to 2,80 zł bo i takie kwoty bywają, nie jest nic wart. A jest! Bo maleńkie kwoty zbierają się na duże sumy. I super, że się komuś chciało się kiedyś przekazać nam wspomniane 2,80 zł. Na pewno szkoda jest tego nie przekazać nikomu, bo jest tylu ludzi potrzebujących, instytucji, fundacji. Można wybrać co komu na sercu leży. Ja sama kiedyś swój 1 procent przeznaczałam raz na chorych, innym razem na myślenickiego „Sokoła”, albo na schronisko dla zwierząt.

***

Z danych Urzędu Skarbowego w Myślenicach wynika, że w minionym roku odliczenie na rzecz OPP wykazano w 31813 zeznaniach podatkowych (to o prawie 1800 więcej niż w roku 2016). Dzięki temu na konta niemal 700 organizacji trafiło w sumie ponad 1,7 mln zł!

ZOBACZ KONIECZNIE:

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie?

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

dziennikpolski24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski