MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Myslovitz – muzyka dla wrażliwych

Redakcja
Fot. Maciek Pilarczyk
Fot. Maciek Pilarczyk
Polski rock miał zawsze rebeliancki charakter – nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę mainstreamowe zespoły w rodzaju Perfectu czy Maanamu. Dopiero zmiana ustrojowa, która dokonała się w 1989 roku sprawiła, że pojawili się wykonawcy, którzy rezygnując z problematyki społecznej i politycznej, skupili się na analizie swego świata wewnętrznego. Najważniejszym z nich pozostaje do dzisiaj Myslovitz, który wystąpi podczas krakowskich Juwenaliów w czwartek 19 maja na terenie Studium Studium WFiS UJ przy ulicy Piastowskiej.

Fot. Maciek Pilarczyk

Artur Rojek wychował się w robotniczej dzielnicy Mysłowic. Ponieważ rodzice się rozstali, ciepła i miłości szukał u babci i dziadka. Mieszkał w familokach – typowych dla Śląska czteropiętrowych domach połączonych ze sobą podwórkami. Plątanina starych kamienic, tramwajowych szyn, kopalnianych szybów tworzyła tajemniczy świat, który powoli odkrywał podczas swego dzieciństwa. Początkowo nie mógł się odnaleźć w szkole, przynosił do domu słabe stopnie i nagany, dopiero gdy odkrył sport, odnalazł życiową równowagę.

- Druga część podstawówki minęła mi na treningach – wspomina. - Odbywały się dwa razy dziennie – o szóstej rano i piątej po południu. W liceum, ze względu na nie, przydzielono mi indywidualny tok nauczania. Nie przychodziłem na dwie pierwsze lekcje, a przeważnie były to najmniej przeze mnie lubiane matematyka i fizyka. Co prawda, musiałem je potem zaliczać, ale pisałem sprawdziany zazwyczaj w tydzień po całej klasie, więc wiedziałem, jakie będą zadania. Dzięki temu przetrwałem liceum i zdałem na AWF do Katowic.

Śpiewał właściwie od małego – po raz pierwszy wystąpił publicznie w przedszkolu, wykonując specjalną piosenkę z okazji Dnia Matki. Potem zdarzało mu się uświetniać rodzinne uroczystości. W końcu matka kupiła mu gitarę w Składnicy Harcerskiej – początkowo katował ją bezlitośnie, ale potem odstawił w kąt, zniecierpliwiony początkowymi niepowodzeniami.

- Nigdy nie przeżyłem okresu młodzieńczego buntu – wyjaśnia. – Nie jeździłem do Jarocina, nie byłem punkowcem. Zespół założyłem dopiero, gdy miałem dwadzieścia lat. Wcześniej w ogóle nie myślałem, że będę muzykiem, bo wiązałem swoją przyszłość ze sportem.

Kiedy koledzy ze studiów prześcignęli go wzrostem, zaczął osiągać słabsze wyniki w pływaniu. To sprawiło, że skupił się na swojej drugiej pasji – muzyce. Ponieważ można było już wtedy w Polsce oglądać MTV, regularnie śledził program „120 Minutes” poświęcony rockowej alternatywnie. Najbardziej zafascynowały go angielskie zespoły – Blur, Ride czy My Bloody Valentine.

- Wojtka Powagę poznałem na giełdzie płyt - wspomina. - Sprzedałem mu „Snopowiązałkę” Voo Voo. Ponieważ grał na gitarze, postanowiliśmy razem założyć zespół. Kiedy zobaczyłem Jacka Kuderskiego w autobusie, wiedziałem, że to właściwy człowiek. Był nieźle uczesany, nosił sygnet i jak się potem okazało umiał grać na basie. On ściągnął swojego brata – Wojtka – który zasiadł za perkusją. Zaczęliśmy trenować po trzy godziny dziennie. Graliśmy prostą muzykę opartą na trzech akordach i udawaliśmy, że śpiewamy po angielsku, bo nikt z nas nie znał tego języka.
Kiedy szukali nazwy, ktoś spojrzał na stojący w sali prób stary piec kaflowy, na którym była niemiecka nazwa ich rodzinnego miasta – Myslovitz. Nie było w tym jakiejś ideologii, po prostu spodobało im się brzmienie tego słowa. Niestety, przez jakiś czas niektórzy sądzili, że to prowokacja, oznaczająca jakieś proniemieckie sympatie.

  - Mężczyźni zazwyczaj wstydzą się śpiewać – _podkreśla Artur. - Ja nie miałem takich oporów. Nie zraziło mnie nawet to, że niektórzy myśleli początkowo, że w Myslovitz śpiewa... dziewczyna. Trochę było to deprymujące, ale zawziąłem się. Z czasem okazało się, że niski głos może być atutem._

  Podobno od małego był kochliwy – kolejne miłości znajdował na podwórku, w szkole, na koloniach i obozach. Być może w ten sposób zaspokajał głód uczucia, jaki pozostawiło w nim opuszczenie rodziny przez ojca.

  - Najbardziej poruszają mnie rzeczy smutne _– tłumaczy. - Rzeczy wesołe nie prowokują człowieka, aby zajrzał w głąb siebie. Natomiast te smutne sprawiają, że zaczyna zastanawiać się nad sobą. I dlatego zawsze chciałem, aby tak brzmiały moje piosenki. _

  Melodyjna muzyka połączona z refleksyjnymi tekstami przemówiła do młodzieży dorastającej w pierwszej dekadzie polskiego kapitalizmu. Kiedy nie trzeba było już wychodzić na ulicę, aby walczyć o zmiany polityczne czy gospodarcze, większość młodych ludzi skupiła się na swym wnętrzu – miłosnych rozterkach, poczuciu alienacji, celebracji własnej indywidualności. Piosenki Myslovitz właśnie o tym wszystkim opowiadały. Nic dziwnego, że kolejne płyty zespołu cieszyły się coraz większą popularnością. Przełomem w karierze grupy okazał się album „Miłość w czasach popkultury”, który otworzył muzykom drogę do panteonu polskiego rocka i stworzył możliwość występów za granicą.

- Dla mnie miłość to nie krótkotrwałe zauroczenie – _twierdzi Artur. - _Prawdziwa miłość przejawia się w przemianie życia człowieka – czyni go lepszym, przenika głęboko do istoty jego jestestwa, realizuje się w kontakcie nie tylko z tą jedyną, ukochana osobą, ale z wszystkimi ludźmi. Bez miłości nasza egzystencja byłaby pusta. Mówił o tym nasz papież i wszyscy filozofowie czy artyści, którzy wgłębiali się w istotę człowieczeństwa.
Próba zrobienia kariery na Zachodzie nie udała się – co prawda Myslovitz wydał tam swój kolejny album – „Korova Milky Bar”, zagrał kilka tras koncertowych i wystąpił w słynnej paryskiej Olympii, to nie zaistniał na stałe na tamtejszej scenie rockowej. Być może właśnie to sprawiło, że w zespole pojawiły się konflikty. Piosenki na nowy album – „Happiness Is Easy” – powstawały w nerwowej atmosferze: każdy pisał je sam, obrażony na pozostałych członków zespołu. Po zakończeniu promocji krążka, Artur Rojek ogłosił rok przerwy w działalności grupy.

- Myślę, że ta przerwa ostudziła emocje - wyjaśnia. - Przedtem atmosfera była rzeczywiście napięta. Jeśli gralibyśmy dalej, zespół mógłby się rozpaść. Każdy z nas ma swoją wrażliwość. Dlatego jesteśmy zespołem po przejściach. Nic nie jest już takie samo, jak na początku. Pewne problemy tak szybko się same nie rozwiązują. Ale dążymy ku spokojowi.

W ciągu minionego roku Myslovitz przygotował kolejny album – „Nieważne, jak wysoko jesteśmy” – który ukaże się 31 maja. Producentem płyty jest najmodniejszy obecnie spec od studyjnych sztuczek w Polsce – Marcin Bors.

- To była nasza wspólna decyzja – podkreśla Rojek- . Myśleliśmy o kilku innych osobach, ale w Polsce niestety nie ma zbyt wielu producentów specjalizujących się w muzyce gitarowej. A Bors robi akurat różne rzeczy – Hey i Lao Che, ale też Katarzynę Groniec. Wyprodukował kilka fajnych płyt, choć oczywiście nie wszystkie jego dokonania są jakieś wybitne. Wiemy jednak, że jeśli dostanie dobry materiał, to wyciśnie z niego coś wartościowego. Oczywiście, on sam nie odwali całej roboty, zespół też musi być zaangażowany. Na naszej płycie nadal będą dominować piosenki, melodie, melancholijne teksty. Nie chcemy bowiem radykalnie zmieniać swojego wizerunku.

Co najciekawsze, całą swoją karierę zespół zbudował pozostając w Mysłowicach. Choć na pewno łatwiej byłoby muzykom działać, gdyby przeprowadzili się do stolicy, do dziś mieszkają oni ze swymi rodzinami w górniczymi mieście.

- Decydując się pozostać w Mysłowicach, udowodniliśmy, że można odnieść sukces mieszkając poza Warszawą – tłumaczy Artur. - Okazało się, że ludzie z prowincji również mają coś ciekawego do powiedzenia. Kochamy to miasto i jego mieszkańcy też nas lubią. Kiedy ktoś jedzie na wczasy nad morze i mówi, że jest z Mysłowic, często słyszy: „A to tam, skąd jest ten zespół?”

Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski