Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na początku była "Zebra"

Redakcja
-Musisz zmienić swój stosunek do tego tekstu - powiedział z całą stanowczością Stefan Papp, gdy przedstawiłam mu wstępny szkic, jaki napisałam do katalogu jego jubileuszowej? - Po prostu napisz o sobie.

Jolanta Antecka: 70-lecie Stefana Pappa

   Życzenie niecodzienne (w końcu - czyj to jubileusz), ale jeżeli Papp mówi musisz, to znaczy, że nie ma odwołania. O sobie - a więc przez własną pamięć, przez czas, rzeczy i zdarzenia oglądane własnymi oczami. Od czego zacząć? Najlepiej od początku.
   Na początku była "Zebra". Egzemplarze "Zebry", już nienowe (pismo właśnie przestało się ukazywać), krążyły pomiędzy zakopiańskim Liceum Ogólnokształcącym a Szkołą Kenara i były częścią naszego łapczywego odkrywania świata. Swoją innością - od graficznej po temperaturę słowa - wpisywały się pomiędzy zakopiańskie Salony Marcowe a poezję Białoszewskiego, łamiącą wszystkie wpajane nam zasady wiersza.
   Stefana Pappa, najważniejszą postać "Zebry", poznałam o całą epokę później, w początkach mojej pracy dziennikarskiej i zarazem u progu jego kolejnej inicjatywy organizatorskiej.
   W dobie, gdy kieszenie pękały od najróżniejszych legitymacji, Papp miał dwie: Związku Polskich Artystów Plastyków i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, później jeszcze trzecią - AICA, ale ta wynikała z pisania - o sztuce i z sensem. Wszystkie legitymacje - w pełni uprawnione: artystą plastykiem był, z dyplomem krakowskiej akademii. Z dziennikarstwem zadawał się wszechstronnie: edytorsko, organizatorsko, także jako publicysta, krytyk, eseista. Właśnie wtedy, w początkach lat siedemdziesiątych, przy krakowskim oddziale SDP powoływał do życia Sekcję Krytyki i Informacji Plastycznej. Sekcja skupiała krytyków sztuki związanych z krakowską prasą (Jerzy Madeyski, Andrzej Pollo, Andrzej Sawicki), grupę piszących plastyków, zaś ostatni człon nazwy - to "i informacji" - otwierał wrota kandydującej dopiero do stowarzyszenia młodzieży, wówczas jeszcze zielonej jak ozimina na wiosnę: Eli Grzegorczyk, Isi Rubiś, Nelli Zachajkiewicz, mnie...
   Sekcja działała parę lat. Dokumentacja jest już tylko w prywatnym, domowym archiwum Stefana Pappa, ale i z ułomnej pamięci da się przywołać trochę zrealizowanych pomysłów: Krakowskie Święto Plastyki, medal Mecenasa Sztuki. No i przede wszystkim - Nagroda Krytyki. Jerzy Panek podarował nam jedną ze swoich wspaniałych grafik z cyklu "Galopujące konie". Stefan Papp wychodził druk za symboliczną złotówkę i sprzedaż nakładu. Tak powstała materialna baza nagrody; bez łaski, bez dotacji, zatem bez prawa wtrącania się sił i osób trzecich. Laureatami byli artyści wybitni, ale tak się składało, że albo z tępionej Grupy Krakowskiej (Tadeusz Brzozowski, Tadeusz Kantor), albo "religianci" (Antoni Rząsa), albo inni też niespecjalnie kochani przez władze. A gdy sekcja przyznała swoje wyróżnienie na Rzeźbie Roku pracy Jerzego Beresia - to już był kamień obrazy. Nie jedyny i nie największy; największym była niezależność. Sekcja została rozwiązana przez SDP. Szybko okazało się, że w tym kształcie organizacyjnym i stanie osobowym nikt nas nie chce. Oznaczało to więc, że wyczerpały się możliwości działania. Czyli - sytuacja wymknęła się spod kontroli.
   To była jedna z najważniejszych i najtrudniejszych lekcji, jakie wzięłam u Stefana Pappa: że odchodzi się, gdy wyczerpane zostały możliwości działania.
   Zanim sekcja zakończyła działalność, był jeszcze głośny (echa poszły daleko poza Kraków) "Wernisaż u Szadkowskiego": autorska akcja Stefana Pappa, do której z całą gotowością przystąpiła duża grupa plastyków i fotoreporterów. No i oczywiście dziennikarze śledzący etap po etapie rozwój wydarzeń. Część dzieł powstawała bezpośrednio w fabryce - w krakowskich Zakładach Budowy Maszyn i Aparatury im. Szadkowskiego. W pamięci pozostała subtelna Ewa Buczyńska na niebotycznym rusztowaniu, malująca kolorowy fryz wysoko na ścianie fabrycznej hali. Także Marian Kruczek, montujący rzeźbę z przeróżnych zezłomowanych "szpejów", natychmiast zaprzyjaźniony ze spawaczami i innymi specami od robót w metalu. Pytanie, które aż do tytułowego wernisażu pozostawało nie rozstrzygnięte, brzmiało: Przyjdą czy nie przyjdą? Załogę "Szadkowskiego" można było na tamto niedzielne popołudnie zaprosić, a przyjęcie bądź odrzucenie zaproszenia pozostawało sprawą indywidualnego wyboru.
   Przyszli. Całymi rodzinami. - Katastrofa - jęknął Stefan, gdy tłum ludzi wbijał się w korytarz wąski jak przesmyk, gdzie Stanisław Puchalik rozwiesił swoje kunsztownie podświetlone prace. Jakoś (cudem?) nie doszło do kolizji.
   - Coś pan tak...ubrany? - zagadnął ktoś z widowni Jerzego Beresia, gdy pojawił się artysta pchający taczki, odziany w parę deseczek z przodu i z tyłu.
   - Bo ja tak pracuję - odpowiedział spokojnie Bereś.
   - A, to co innego - zgodził się rozmówca.
   Być może to dziwne, a może właśnie normalne, że pryncypialne głosy krytyki rozległy się akurat ze strony zdecydowanie lewej, a dotyczyły zarówno idei (sztuka w zakładzie przemysłowym), jak i treści (taka sztuka...).
   W epoce wczesnego i średniego Gierka ułatwiono obywatelom wyjazdy zagraniczne, zwłaszcza do demoludów. Gdy wybierałam się po raz pierwszy do Bułgarii, Stefan Papp dał mi list do swojego przyjaciela, malarza, mieszkającego w Warnie. Przyjaciół miał Papp (i ma nadal) w najróżniejszych miejscach świata. W Warnie była Katia, germanistka ucząca niemieckiego, i Ilja Kasabow, Ilja malował z bałkańskim temperamentem pełne słońca i ekspresji obrazy. Nic zdrożnego, żadne abstrakcje czy inne imperialistyczne miazmaty. Nie dostał zgody władz bułgarskich na wystawę w Polsce. Papp uparł się i pokazał w końcu Kasabowa: zaprosił go na plener, a to już była inna sprawa. Dziesiątki wybiegów, sposobów, podchodów odkrył i zastosował sprowadzając do Polski (a przede wszystkim do Krakowa) wystawy z Bułgarii, z Rumunii. Jeszcze innej taktyki wymagały kontakty zachodnioniemieckie. Do Niemiec wysłał wiele wystaw polskich artystów i ściągnął kilka niemieckich. Dobrych, dobieranych najczęściej na najzupełniej prywatnej zasadzie docierania od znajomych do znajomych, aż trafi się na to, co zatrzyma uwagę.
   Wielość i wielopłaszczyznowość działań sprawiły, że w świadomości, nawet i własnego środowiska, stał się przede wszystkim człowiekiem instytucją, działaczem, a jakby dopiero gdzieś w dalekim planie artystą. Oczywiście, nie dało się nie zauważać rysunków satyrycznych, wystawianych, nagradzanych na międzynarodowych wystawach i salonach, drukowanych w gazetach. Ale inne dyscypliny, choć zawsze obecne i koegzystujące ze sobą, jakoś chowały się w cień.
   - Gdzie się pan ukrywał, panie Papp? - zapytał ktoś w 1990 roku, na dużej wystawie retrospektywnej w krakowskim BWA, gdzie były rzeźby i rysunki, grafiki i kolaże.
   Wiele z nich powstało w latach osiemdziesiątych, wyjątkowo szarych i przygnębiających. Ale też i czasu zrobiło się wtedy jakby więcej, a odczuwanie mocniejsze. - Gdy Papp dostaje w d..., robi sztukę - wyłożył lapidarnie człowiek bardzo dobrze go znający.
   - Nie jest ważne, co przeżywasz, ważne, jaki masz do tego stosunek - mówi Papp. Pewnie - jak zwykle - ma rację.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski