Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na samo dno

SUB
Dla postronnego człowieka, nieprzyzwyczajonego do trupów, procesów gnilnych, sinych plam opadowych, powstających wskutek spłynięcia krwi i przypominających ślady pobicia, widok wyłowionego ciała może być szokujący

Piotr Subik

Piotr Subik

Dla postronnego człowieka, nieprzyzwyczajonego do trupów, procesów gnilnych, sinych plam opadowych, powstających wskutek spłynięcia krwi i przypominających ślady pobicia, widok wyłowionego ciała może być szokujący

   Najpierw traci się nagle grunt pod nogami. Człowiek w panice, zamiast położyć się na wodzie, co dałoby mu szansę przeżycia, wstrzymuje oddech, nerwowo szuka oparcia dla stóp i macha rękami. Za moment zaczyna zachowywać się jak spławik wędkarski - w pozycji pionowej na zmianę zanurza się i wypływa. Kiedy stężenie dwutlenku węgla w płucach przekracza normy tolerowane przez organizm, próbuje zaczerpnąć powietrza. Wtedy zachłystuje się wodą i jeśli w odpowiednim momencie nie nadejdzie ratunek, traci świadomość. Idzie na dno, a jego ciało może nawet nie wypłynąć nigdy.
   Trwa to zaledwie kilka minut i tyle też jest czasu na udzielenie tonącemu pomocy. Jeśli w pobliżu są ratownicy, to zwykle udaje się go ocalić. Jeśli nie - do akcji wkraczają strażacy z grupy ratownictwa płetwonurkowego. W otchłani szukają zwłok.

Skoki bezmyślności

   Przeraźliwy dźwięk dzwonka alarmowego stawia na nogi kilku dobrze zbudowanych mężczyzn w szortach i czerwonych podkoszulkach z napisem "Ratownik" na plecach. Po niespełna minucie zaczyna wyć silnik łodzi motorowej, a na jej pokład wskakują: sternik, ratownik medyczny i dwóch płetwonurków.
   R-1, bo tak fachowo zwie się pomarańczowa łódź, tnąc fale, mknie w kierunku żelbetowej przegrody, o którą rozbijają się wody zalewu solińskiego. Na niebieskich "kogutach" uprzywilejowana dotrze do celu w ciągu kilku minut.
   Chwilę wcześniej radiostacja w Centralnej Bazie Bieszczadzkiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego na tzw. cyplu w Polańczyku doniosła, że dwóch młodych mężczyzn skoczyło z zapory.
   Komentarz ratowników jest krótki, ale wymowny: - Idioci!
   Są też tacy, którzy skaczą na drugą stronę zapory: sześćdziesiąt, może nawet siedemdziesiąt metrów w dół. W slangu zwie się ich "lotnikami".
   Ci pierwsi w najgorszym razie zostaną kalekami, bo lustro wody znajduje się "zaledwie" dwadzieścia metrów niżej; dla drugich taki skok to zawsze ostatnia rzecz, której dokonują w życiu.
   Mimo że aż tak dużym brakiem pomyślunku wypoczywający nad bieszczadzkim jeziorem wykazują się rzadko - raz lub dwa w ciągu sezonu - woprowcy na brak pracy nie mogą narzekać.

Śmierć w pięciu aktach

   Podręczniki medycyny wyróżniają pięć etapów tonięcia. Granice pomiędzy nimi są równie płynne, jak i czasy ich trwania. Wszystko zależy od temperatury wody, stanu organizmu tonącego itp. Eksperymenty, które pozwoliły na ich wyodrębnienie, przeprowadzono na zwierzętach. Człowiek jednak zachowuje się podobnie...
   Pierwszy akt tragedii rozgrywa się w ciągu 5-15 sekund i charakteryzuje się gwałtownymi głębokimi ruchami oddechowymi, które powodowane są podrażnieniem zakończeń nerwowych skóry przez zimną wodę. Wtedy człowiek wciąga do płuc niewielką jej ilość; ma świadomość, w jakiej sytuacji się znalazł, a brak umiejętności pływania potęguje jeszcze panikę.
   Następuje tzw. faza świadomego oporu. Może ona trwać nawet minutę, czyli tyle, ile tonący potrafi wytrzymać bez wciągnięcia powietrza do płuc. Walcząc o życie, macha rękami, wykorzystując nadspodziewanie dużo tlenu i przyspieszając tym samym moment otwarcia ust.
   Kiedy człowiek łapczywie łyka powietrze, a przy tym i wodę, rozpoczyna się trzeci etap tonięcia: faza nasilonych oddechów (trwa kolejną minutę). Wtedy stopniowo zanika czucie i pobudliwość, a wskutek niedotlenienia ośrodkowego układu nerwowego następuje zatrzymanie oddechu i utrata przytomności. To ostatnia chwila na ratunek.
   Potem przychodzi śmierć.
   Ale zdaniem niektórych znawców tematu zalanie dróg oddechowych jest przyczyną jedynie czwartej części utonięć. Pozostałe przypadki są wynikiem wcześniejszego zatrzymania krążenia, ataku padaczkowego czy upojenia alkoholowego.

Brawura po wódce

   Nikt nie ma wątpliwości, że jednym z najczęstszych powodów utonięć jest właśnie alkohol.
   - Puszczają hamulce. Człowiek wypije i zapomina o tym, co wpajano mu od dziecka: że po wódce nie wchodzi się do wody. On już nie mierzy sił na zamiary, on już jest wtedy kozakiem - obrazowo opowiada Artur Tworek, urzędujący wiceprezes Bieszczadzkiego WOPR - nad Jeziorem Solińskim od przeszło ćwierć wieku.
   - Młodość, alkohol i woda - to mieszanka wybuchowa - nie ukrywa Waldemar Rams, ratownik i instruktor z wieloletnim stażem.
   - Brawura po alkoholu to najgorsze, co może być. Zwłaszcza jeśli człowiek chce się popisać przed kolegami albo dziewczyną - wtóruje mu Artur Szymański, również instruktor ratownictwa wodnego.
   Letnia - ale też weekendowa - atmosfera sprzyja piciu, więc ratownicy dobrze wiedzą, kiedy najczęściej dochodzi do wypadków w wodzie: w soboty, niedziele i podczas wakacji.
   Na Jeziorze Solińskim o tragedię łatwo, bo jest zdradliwe. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że jego dno wygląda tak samo, jak otaczający akwen krajobraz. Są góry, doliny, głębokie jary. Jeśli nawet przy brzegu bywa płytko, kawałek dalej może być nawet czterdzieści metrów niżej - opisuje Szymański.
   Jeśli człowiek, wskutek głupoty lub nieszczęśliwego wypadku, znajdzie się w wodzie, informacja o tym dociera do bazy zwykle przez telefon komórkowy. Ratownicy nie mają wiele czasu na interwencje: w niektórych miejscach R-1 może się znaleźć w ciągu kilku chwil, ale droga do najodleglejszych części jeziora - w okolice Chrewtu i Rajskiego - zajmuje nawet 25 minut.
   Dlatego na motorówkach patrolują prawie 21 kilometrów kwadratowych powierzchni zalewu i 160 kilometrów linii brzegowej.
   Nie zawsze jednak zdążą z pomocą. - Na dół idzie się równie szybko, jak spada z wysokiej góry - porównuje Rams.
   - Początkowo, kiedy nie udało mi się uratować człowieka, zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Ale potem dotarło do mnie, że to nie moja wina - wspomina Paweł Chodźba, ratownik medyczny, który w sezonie, na zmianę z kolegami, pełni dyżur w bazie WOPR. Chociaż wszyscy woprowcy są przeszkoleni w udzielaniu pierwszej pomocy, tylko osoby z takimi jak on uprawnieniami mogą wbić igłę w ciało rannego albo go intubować.

Szukanie po omacku

   Franciszek Lasek ma dwa metry wzrostu i największe wśród kolegów doświadczenie w wyciąganiu topielców. Kilku rocznie. Kierownik robót nurkowych, ponad dziesięć lat w służbie w centralnym odwodzie operacyjnym ratownictwa płetwonurkowego Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Rzeszowie.
   Na Podkarpaciu jest kilkudziesięciu strażaków-płetwonurków. - Przyjeżdżamy dopiero wtedy, kiedy trzeba wyciągnąć trupy - nie ukrywają.
   Na co dzień gaszą pożary, a spotykają się dwa razy do roku - na letnim i zimowym obozie szkoleniowym nad Soliną, i podczas akcji.
   Wyposażenie strażackich płetwonurków podobne jest do tego, które wykorzystuje się podczas zwykłego nurkowania. Kombinezon, butla z powietrzem i aparat oddechowy, pas balastowy, płetwy, maska, fajka i obowiązkowo - nóż. W nocy i poniżej 20 metrów - także latarka. Ludzi szuka się głównie w całkowitych ciemnościach: albo w mętnej wodzie, albo na dużych głębokościach.
   Penetruje się miejsca, które wskazują świadkowie, chociaż ci niejednokrotnie podają sprzeczne informacje. Jeśli na brzegu jest rodzina, zwykle nie dopuszcza do siebie myśli, że zaginiony nie żyje.
   Schodzi się pod wodę co najmniej we dwóch. - Tak mówią przepisy. Można od tego odstąpić, ale tylko wtedy, gdy jest szansa uratowania czyjegoś życia. To tak jak z jazdą samochodem na sygnale; wtedy również można łamać przepisy - tłumaczy Franciszek Lasek.
   Metody penetrowania koryt rzek albo zbiorników wodnych są różne. Na przykład można to robić techniką okrężną: spuszcza się linę z balastem, a przywiązani do niej płetwonurkowie przeszukują dno dookoła. Albo metodą wahadłową: lina przywiązana jest do brzegu lub pontonu, a szuka się na lewo i prawo od punktu zaczepienia. Można też teren poszukiwań podzielić na sektory i penetrować je po kolei; można użyć echosond lub kamer podwodnych.
   - Przede wszystkim trzeba być opływanym. Nie można myśleć o tym, żeby samemu się nie utopić, tylko należy skupić się na poszukiwaniach - mówi Lasek.
   To sprawia, że niewielu płetwonurków rozpoczynających specjalistyczne kursy dotrwa do ich końca. Może i lepiej, że się wykruszają, bo jeśli ktoś nie ma przekonania do tej pracy, szuka topielców tak, żeby ich nie znaleźć...
   Najtrudniej robić to w rzekach, bo prąd w ciągu kilku minut potrafi porwać ciało i przemieścić je nawet o kilkaset metrów. Nieco łatwiej na zbiornikach zamkniętych: jeziorach, stawach rybnych, żwirowiskach.
   Jeśli poszukiwania się powiodą, szarpnięcie linki oznajmia to kolegom... Topielca wyciąga się rękami, zwykle biorąc pod pachy i przyciągając do siebie. - Niektóre zwłoki są jeszcze ciepłe... - stwierdza Franciszek Lasek.
   Strażacy nie ukrywają, że zdarza im się iść potem na wódkę, żeby odreagować.
   - Każdy przeżywa to na swój sposób. Inaczej schodzi się po dorosłego, a inaczej po dziecko. My szukamy, a z brzegu słychać płacz rodziny. Nasz sukces, wyłowienie zwłok, to przecież ich tragedia - uważa młodszy brygadier Mariusz Janeczko, komendant Ośrodka Szkolenia Państwowej Straży Pożarnej w Nisku.

Z pomocą jasnowidza

   Ale topielców próbuje się znaleźć również na inne sposoby.
   Kiedy 26-letnia mieszkanka podkrośnieńskiej wsi znikła początkiem kwietnia na kilka dni, rodzice podejrzewali najgorsze: w SMS-ie do koleżanki napisała, że ma coś do przemyślenia i wyjeżdża do Polańczyka. Nad zalew rzeczywiście przyjechała, wynajęła pokój w gospodarstwie agroturystycznym, piła kawę w kawiarni, a później słuch po niej zaginął.
   Kilka tygodni potem, kiedy poszukujący mogli już tylko bezradnie rozkładać ręce i czekać na cud, nad jeziorem zjawił się ojciec zaginionej z jasnowidzem.
   - Przywiózł narysowaną odręcznie mapkę. Przeszukaliśmy zatoczki w okolicach miejsca przez niego wskazanego. Ale nic nie udało nam się znaleźć - opowiada Artur Szymański.
   Nazajutrz zwłoki dziewczyny zauważył właściciel pola namiotowego, który przyszedł nad wodę po drewno. Dryfowały po powierzchni w odległości półtora metra od brzegu, naprzeciw wyspy Energetyka. - Widziałem te mapy. Jasnowidz powiedział, że dziewczynę zamordowano i przyciągnięto drogą od Zabrodzia, dlatego przez dwie godziny penetrowano odcinek brzegu od Zatoki Nelsona po zaporę. Ale gdybyśmy przyłożyli rysunek do mapy turystycznej, a nie sugerowali się podaną miejscowością, to punkt wskazany przez jasnowidza pokryłby się dokładnie z miejscem, w którym dziewczyna wypłynęła - mówi Tworek.

Dziesiątki topielców

   Dla postronnego człowieka, nieprzyzwyczajonego do trupów, procesów gnilnych, sinych plam opadowych, powstających wskutek spłynięcia krwi i przypominających ślady pobicia, widok wyłowionego ciała może być szokujący.
   - Widziałem już dziesiątki topielców, nawet takich sześcio-, siedmiotygodniowych, i naprawdę nie jest to nic przyjemnego. Ale w tym wszystkim wcale wygląd nie jest najgorszy. Człowiek śmierdzi nawet gorzej niż padlina - stwierdza Artur Tworek.
   Przy tym podczas wyławiania czasami rozpada się w rękach.
   Zwłoki zwykle pozostawia się przy brzegu, zanurzone w wodzie, by mógł je obejrzeć prokurator. Może się przecież okazać, że człowiekowi ktoś dopomógł pożegnać się ze światem.
   Co roku Solina pochłania kilka istnień ludzkich; zdarzyło się nawet, że trzy w ciągu doby - latem 2001 r. Wprawdzie na tych wakacjach nikt jeszcze, na szczęście, nie utonął, sezon nad wodą na Podkarpaciu rozpoczął się drastycznie.
   W ostatnią sobotę kwietnia grupa nauczycieli kieleckiej szkoły ruszyła na tratwach w dół Sanu z przystani pod Białą Górą w Sanoku. Do tragedii doszło w Trepczy, kiedy jedna z łodzi flisackich zahaczyła o konar, a druga wpadła na nią. Turyści nie mieli kapoków: w wezbranej po opadach wodzie znalazło się kilkanaście osób. Większość miała szczęście, pięcioro płynących - nie. Ciała trzech kobiet wyciągnięto na brzeg od razu.
   Przez kilkanaście dni płetwonurkowie oraz policjanci i goprowcy poszukiwali uczestniczki pechowego spływu i pomocnika flisaka. Codziennie przeczesywano rzekę oraz jej brzegi.
   Zwłoki kobiety zauważono dopiero po dziewiętnastu dniach w rozlewisku Sanu, kilkanaście kilometrów poniżej miejsca tragedii.
   Dzień wcześniej wędkarze przypadkowo odkryli ciało flisaka.
   Najszybciej wypływają ci, którzy przed utonięciem coś jedli. W żołądku powstają gazy, unoszące ciało do góry, jak balon. Jeśli zrobi się w nim dziura i gazy ujdą, topielec wraca pod wodę. Czasem na zawsze.
   Jezioro Solińskie niechętnie oddaje ciała. Zaczepiają się o liczne konary albo na dnie zamula je woda. Zdarzyło się, że zwłoki mężczyzny, który spychaczem wpadł do wody w trakcie budowy zapory, znaleziono dopiero po siedmiu latach.
   - Wiemy na pewno o czterech topielcach, którzy są jeszcze na dnie. Niektórzy od kilkunastu lat. Mogą nigdy nie wypłynąć - mówi wiceprezes Tworek.
   Ostatnim z takich pechowców jest siedemdziesięciolatek z Tarnowa, który wpadł do wody, a jego organizm - po zawale serca - nie wytrzymał szoku. Poszedł w dół kilkadziesiąt metrów.

Statystyki tragedii

   Według Komendy Głównej Policji w ubiegłym roku utonięcie było przyczyną śmierci 564 osób, w tym 63 nieletnich. Rok wcześniej utonęło 661 ludzi (125 nieletnich), zaś w 2002 r. - 709 (120). Od lat najwięcej osób traci życie w rzekach i jeziorach, ale zdarzają się też wypadki np. na torfowiskach i w basenach przeciwpożarowych. Najwięcej ludzi, których czas śmierci udało się ustalić, tonie w godz. 12-18, w soboty i niedziele. W ub.r. na Podkarpaciu utonęło 30 osób, o kilka mniej niż rok wcześniej, z czego 9 podczas wypoczynku nad wodą. Tendencja spadkowa zauważalna jest w całym kraju: jeszcze pod koniec lat 90. ginęło w ten sposób grubo ponad 800 osób rocznie (w 1998 r. - 892, w 1999 r. - 828). (SUB)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski