MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nadzieja, mimo wszystko

G
TERRORYZM. Wciąż nie ma ostatecznego potwierdzenia śmierci Polaka w Pakistanie

- Doniesienia, że Polak porwany w Pakistanie został zabity, nadal są weryfikowane przez nasze służby - powiedział wczoraj wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder.
Informację o śmierci Piotra S., inżyniera geologa, pracownika krakowskiej Geofizyki, podała w sobotę nad ranem pakistańska telewizja Geo TV. Rzecznik talibów, przedstawiający się jako Muhammad, powiedział w rozmowie z Agencją Reutera, że polski inżynier nie żyje, a jego ciało zostanie przekazane tylko wtedy, gdy zostaną spełnione żądania talibów. Funkcjonariusz wywiadu, który zastrzegł sobie anonimowość, oświadczył Reuterowi, iż za wydanie zwłok talibowie domagają się 200 tys. rupii (2,5 tys. dolarów).
-Nadal nie mamy ostatecznego potwierdzenia doniesień medialnych. Tak długo, jak tego ostatecznego potwierdzenia ze strony pakistańskiej nie uzyskamy, tak długo zespół antykryzysowy pracuje w dotychczasowym trybie - powiedział podczas konferencji prasowej Najder.
Według sekretarza Kolegium ds. Służb Specjalnych w Kancelarii Premiera Jacka Cichockiego takiego potwierdzenia nie uzyskały też służby wywiadowcze.
-Ambasador Zenon Kuchciak wciąż przebywa w Pakistanie i stara się swoją misję możliwie najlepiej wykonywać - zapewnił wiceszef MSZ.
Pytany, czy nie ma żadnych zastrzeżeń do działań strony pakistańskiej, Najder odpowiedział, że "na tę chwilę nie podejmuje się dokonywać jakichkolwiek ocen władz pakistańskich".
Wieczorem Agencja Reutera poinformowała, że talibowie ujawnili nagranie wideo, na którym rzekomo zarejestrowano egzekucję Polaka. - Trzeba sprawdzić, czy film jest prawdziwy; dopiero wtedy będzie można mówić o dowodach - uważa prof. Michał Chorośnicki, szef Katedry Teorii i Strategii Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Reporter "Dziennika Polskiego" rozmawiał wczoraj z mieszkańcami Potoka koło Krosna, sąsiadami inżyniera Piotra P. - Przez te cztery miesiące nic tylko patrzyliśmy w telewizor - usłyszał. Nie nazywają go inaczej niż "nasz Piotrek". - Jeszcze się modlimy, jeszcze mamy nadzieję - mówi łamiącym się głosem Elżbieta Janocha.
Potok to wieś w gminie Jedlicze. Dom Piotra S. stoi przy wąskiej, bocznej drodze. Kupił go dziesięć lat temu, ale remontu nie zdążył skończyć. Przyjeżdżał zawsze, kiedy mógł. - To była jego oaza - opowiada Elżbieta Janocha.

Czy warto układać się z porywaczami?

Pogranicze pakistańsko-afgańskie to straszliwe bagno - twierdzi prof. Chorośnicki
-Zawsze można zrobić coś więcej i zapewne polskie władze nie zrobiły wszystkiego, by uwolnić porwanego geologa. Faktem jest też, że ich możliwości były i są bardzo mocno ograniczone - mówi prof. Michał Chorośnicki, specjalista od prawnych aspektów terroryzmu z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
-Pakistan to państwo, które ma niewiele wspólnego z normalnym krajem. Pogranicze pakistańsko-afgańskie bez cienia przesady można nazwać straszliwym bagnem - dodaje.
Jego stanowisko podziela prof. komandor Krzysztof Kubiak, który poza wykładaniem dziejów wojskowości, szkoli żołnierzy do walki z piratami. Podkreśla, że aby zrozumieć położenie porwanego Polaka i szanse na jego uwolnienie, należy mieć choćby elementarną wiedzę o Pakistanie. - Ten kraj jest w stałym kryzysie. Ludzi zamieszkujących go poza wiarą w zasadzie nic nie łączy - mówi.
Zdaniem naszego rozmówcy, gdyby zapytać mieszkańca pogranicza pakistańsko-afgańskiego, kim jest, zdefiniowałby się w następującej kolejności: najpierw powiedziałby o rodzinie, potem o klanie i plemieniu, którego jest członkiem. - Na sam koniec, jako informację mało istotną, niektórzy z nich mogliby się nazwać Pakistańczykami lub Afgańczykami, w zależności, po której stronie granicy mają dom - twierdzi prof. Kubiak.
Według ekspertów porwanie Polaka było próbą wywarcia nacisku na rządzie pakistańskim. - Porywaczom chodziło o to, by mieć w ręku cudzoziemca, najlepiej mieszkańca Zachodu. Brutalna prawda jest taka, że porwani są dla terrorystów towarem, którym mogą handlować z władzami w Islamabadzie. Za obywatela świata zachodniego mogą domagać się najwięcej, przede wszystkim w sensie żądań politycznych, ale też materialnych - uważa prof. Chorośnicki, kierownik Zakładu Teorii i Strategii Stosunków Międzynarodowych na UJ.
Prof. Kubiak zwraca uwagę, że porywacze nie postawili rządowi polskiemu ani jednego żądania politycznego. A mogli domagać się np. wycofania wojsk polskich z Afganistanu. Nie zrobili tego. - Bo nie o Polskę terrorystom chodziło, tylko o porachunki z władzami pakistańskimi - ocenia prof. Kubiak.
Znawca terroryzmu z UJ sądzi z kolei, że porywacze nie mogli zbytnio liczyć na to, iż władze pakistańskie spełnią ich żądania. Twierdzi, podkreślając, że choć dla wielu może zabrzmieć to brutalnie, to jednak Islamabad nie ma innego wyjścia i musi być twardy wobec terrorystów, nawet kosztem życia pojedynczych ludzi, w tym naszego rodaka. w przeciwnym wypadku rząd pakistański nie tylko pogrążyłby siebie, ale też przyczyniłby się do jeszcze większej eskalacji działań terrorystycznych, co mogłoby totalnie zdestabilizować sytuację w tamtym regionie świata. - Ktoś, kto twierdzi, że może lepiej byłoby, gdyby spełniono żądania porywaczy i wypuszczono z więzienia czterech terrorystów, nie ma bladego pojęcia, o czym mówi. Terroryści, zwłaszcza z tego rejonu, to skrajni, zaślepieni fanatycy - podkreśla krakowski uczony.
Prof. Janusz Danecki z Zakładu Arabistyki i Islamistyki Instytutu Orientalistycznego na Uniwersytecie Warszawskim, twierdzi, że porywacze polskiego inżyniera nie są terrorystami, a należą do ugrupowań politycznych, które walczą z rządem w Islamabadzie metodami, które na Zachodzie określa się mianem terrorystycznych. Zdaniem arabisty porywaczom nie chodziło o okup, ale o cele polityczne.
-Prof. Danecki jest świetnym znawcą świata islamu, ale dla mnie nie ulega wątpliwości, że był to klasyczny zamach terrorystyczny - mówi prof. Chorośnicki. - Nie znam organizacji terrorystycznej, która mówiłaby, że porywa ludzi dla samego okupu.
Prof. Janusz Danecki uważa, że trzeba się spodziewać najgorszego. Prof. Chorośnicki i prof. Kubiak też nie kryją najgorszych obaw. Wskazują na wypowiedzi premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, w których obaj politycy mówią o wiarygodnych, choć niepotwierdzonych informacjach o zamordowaniu Polaka. "Nie podoba" im się słowo "wiarygodnych", gdyż - jak sugerują znawcy terroryzmu - najwyżsi rangą polscy politycy muszą wiedzieć więcej niż opinia publiczna.
WŁODZIMIERZ KNAP
[email protected]

Nasz Piotrek to dobry chłopak

Przez te cztery miesiące nic tylko patrzyliśmy w telewizor - mówią mieszkańcy Potoka koło Krosna, sąsiedzi inżyniera geologa porwanego w Pakistanie
Bliscy sąsiedzi nie nazywają go inaczej niż "nasz Piotrek". -Jeszcze się modlimy, jeszcze mamy nadzieję - mówi łamiącym się głosem Elżbieta Janocha. Ją i innych mieszkańców Potoka na Podkarpaciu zelektryzowała sobotnia wieść, że talibowie zamordowali polskiego inżyniera. Znali go, bo tu stoi jego dom.
Kiedy w piątek wieczorem Zofia Wójcik, starsza mieszkanka Potoka, kładła się spać, telewizja nie podawała jeszcze złych wiadomości. Dopiero nazajutrz rano, po siódmej, zobaczyła coś, co ją sparaliżowało. Złapała za telefon i zadzwoniła do najbliżej sąsiadki Piotra S. Zdołała krzyknąć do słuchawki: - Ela, włącz telewizor! Posłuchaj, co gadają!
A Elżbieta Janocha tylko załamała ręce i zapytała sama siebie: - Ale czy to w ogóle prawda!?

***
Potok to wieś sąsiadująca z Krosnem, w gminie Jedlicze. Dom Piotra S. stoi przy wąskiej, bocznej drodze do Dobieszyna. Kupił go dziesięć lat temu, ale remontu nie zdążył skończyć. Przyjeżdżał zawsze, kiedy mógł. z Krakowa, gdzie pracował na co dzień, sto kilkadziesiąt kilometrów. - To była jego oaza - opowiada Elżbieta Janocha.
To ona podczas nieobecności gospodarza opiekowała się domem.
Znała Piotra S., bo od jej ciotki kupił budynek. Często zaglądał do niej, pomagał. Jak go nie było, dzwonił co dwa tygodnie, nawet z Pakistanu. Ledwie wrócił z delegacji, postawił samochód, a już biegł do sąsiadki. Zawsze usłużny, nigdy nie odmawiał pomocy. Wystarczyło powiedzieć: - Panie Piotrku, do miasta mi trzeba jechać. Nawet ostatnio, na krótko przed wyjazdem na kontrakt, pół dnia spędził z nią w poszukiwaniu nowego żelazka po hurtowniach.
-Pracowity, oszczędny, bardzo spokojny. Ale o swych planach nie opowiadał, skryty był. Introwertyk - mówił o sobie-wspomina Elżbieta Janocha.
Zofia Wójcik o porwanym: - Co sobie zaplanował, to zrobił. Nikomu nie zaszkodził. To dobry chłopak. Spokojny, miły. Płaczę, bo mi go żal. Nic sobie w życiu nie użył, nie ułożyło mu się.
Piotr S. nigdy nie miał żony, jego syn ma teraz trzynaście lat. Kiedyś nawet razem mieszkali w Potoku, przez kilka lat - z Michałem i jego matką, a Piotra partnerką. - Niczego i nikogo poza synem nie widział, tak był dla niego ważny - mówi Elżbieta Janocha.
Do Krosna Piotr S. przyjeżdżał też w odwiedziny do siostry i schorowanej matki. Obie są pod opieką psychologa. Matka z frasunku z dnia na dzień coraz gorzej się czuje. Nie chcą rozmawiać z dziennikarzami.
-Nie mam siły o tym wszystkim mówić - powiedziała w sobotę rano siostra porwanego Danuta P.

***
Kiedy ponad cztery miesiące temu gruchnęła wieść o porwaniu polskiego inżyniera w Pakistanie, nikt nie spodziewał się, że chodzi akurat o mieszkańca podkrośnieńskiej wsi. Zresztą, znało go tu osobiście niewiele osób. Nie pochodził stąd.
-Raz może się z nim widziałem. Ale szkoda go, bo chłop młody, czterdzieści dwa lata - nie ukrywa sołtys Potoka Jacek Młocek.
Z policjantem sołtys chodził sprawdzać, czy u Piotra S. woda spuszczona z kaloryferów na zimę, czy piwnica domknięta. Bo przecież w domu wszystko zostało tak, jakby właściciel dopiero wyszedł i miał zaraz wrócić.
Kiedyś do Elżbiety Janochowej przyjechali funkcjonariusze ze służb, sama nawet nie wie jakich. Przywieźli łańcuszek Piotra S., by go rozpoznała. Duży facet był, ale kiedy kosił ogródek, łańcuszek na jego piersiach rzucał się w oczy.
-To był ten sam łańcuszek. Ale już bez krzyżyka,tylko sama Matka Boska została-opowiada kobieta.
-Przez te cztery miesiące nic tylko patrzyliśmy w telewizor. A jak talibowie postawili ultimatum, to już bez przerwy. Kiedy usłyszałam, że go zabili, nie dowierzałam. Myślę, że może naprawdę nie zabili go, tylko zostawili sobie, bo był przecież dobrym fachowcem. Że może przyda się teraz im, w ich interesach - roztrząsa Zofia Wójcik.
Bo mieszkańcy Potoka nadal wierzą, że polskiemu inżynierowi, czyli ich Piotrkowi, nic się nie stało; że jednak jest cały i zdrowy. - Daj, Panie Boże, żeby tak było. Bo tylko Bóg wie, czy żyje, czy nie; czy jest jeszcze z nami, czy już go nie ma - Zofia Wójcik składa ręce jak do modlitwy.

***
Teraz, po tym wszystkim, Elżbieta Janocha przypomina sobie dokładnie ostatnie spotkanie z S. i coraz bardziej przekonuje się, że on miał jakieś przeczucia. Zresztą, i jej pies Mundek dziwnie się wtedy zachowywał.
To musiał być sam koniec sierpnia ubiegłego roku. Piotr S. jak zwykle przyjechał do Potoka odpocząć. Wyjeżdżał stąd chyba w sobotę wieczorem. Przyniósł klucze i więcej niż zwykle pieniędzy na rachunki. Mówił, że nie zaszkodzi, że mogą się przydać.
Sąsiadka tak wspomina tę chwilę: - Czerwony polar miał na sobie, taki smutny był. Pytam: "Ma Pan obawy?". Nie odpowiedział. Mówię mu: "Z Bogiem, panie Piotrze". Też nic nie odrzekł. i poszedł...
Piotr Subik
[email protected]

Porywacze uznali go za najważniejszego

Piotr S. w krakowskiej Geofizyce pracował na stanowisku technika od 20 lat. Jak twierdzą jego koledzy - "był człowiekiem z charakterem". Sumiennym.
Doskonale znał się na swojej robocie. Odważny, ale też rozważny. Dlatego, gdy reporterka "Dziennika Polskiego" rozmawiała z nimi tuż po porwaniu Piotra S., dziwili się, że w niedzielę, 27 września ub.r. postąpił tak nieroztropnie wyjeżdżając w teren bladym świtem. Właściwie było jeszcze ciemno. Jedną z kardynalnych zasad obowiązujących obcokrajowców w tym regionie jest to, że nie powinno się opuszczać bazy po zmierzchu. - Tego nie wolno robić! - podkreśla kolega Piotra S.
W gronie znajomych zamordowanego pracownika Geofizyki są i tacy, którzy "nie dziwią się", że Polak "zlekceważył obowiązujące zasady". - Wczesnym rankiem w Pakistanie jest najchłodniej. Panujący w ciągu dnia skwar dosłownie zwala z nóg. Piotr nie należy do bojaźliwych. Pewnie myślał, że jak wcześnie rano sprawdzi aparaturę, to całą niedzielę będzie miał wolną - mówi inny kolega.
Kolejny sugeruje: - To nie Polak miał sobie zapewniać właściwą ochronę. Najważniej-szą firmą zapewniającą bezpieczeństwo pracy jest inwestor. w tym wypadku - jedna z firm pakistańskich, która ma bardzo duże doświadczenie w prowadzeniu poszukiwań naturalnych bituminów. w Pakistanie Polacy pracują dla tej firmy od lat 80. XX wieku. Najpierw na rosyjskich wiertniach, a potem od 1997 r. na swoim sprzęcie wiertniczym bądź geofizycznym.
Opowiadając o tym, jak wygląda praca polskich specjalistów w Pakistanie, rozmówcy podkreślają, że trzeba rozróżnić pracę inżyniera wiertnika i innych członków załogi wiertniczej od pracy członków grup sejsmicznych. Ci pierwsi pracują na terenie wiertni, który jest ogrodzony i pilnowany przez ochronę bądź przez oddział wojskowy. Bezpiecznie mogą się więc czuć pracownicy Poszukiwań Nafty i Gazu w Krakowie i grupy serwisowe, jak np. firmy cementujące otwór czy zbierające dane geologiczno-wiertnicze.
Natomiast praca polskich geofizyków odbywa się w otwartym terenie. Po wykonaniu tzw. profilu sejsmicznego na jednym, liczącym kilka kilometrów obszarze, operatorzy aparatury pomiarowej (był nim właśnie Piotr S.), a także kierowcy tzw. wibratorów (przewoźnych urządzeń służących do wytworzenia fali sejsmicznej, która po odbiciu od kolejnych warstw wraca na powierzchnię ziemi i jest rejestrowana przez geofony), pracownicy pomocniczy rozwijający i zwijający linie geofonów, kierowcy samochodów dostawczych i osobowych, logistycy, specjaliści BHP oraz służby ochrony przenoszą się w inne miejsce. Taka grupa sejsmiczna licząca w sumie 200-300 osób pracuje na terenie kilku lub nawet kilkunastu kilometrów kwadratowych. Sercem całej operacji jest wóz z aparaturą pomiarową. Obsługiwał go Piotr S. Talibowie uznali go za najważniej-szego i zapewne dlatego został porwany.
Początkowo uważano, że na Polaka, jadącego z pakistańskim ochroniarzem, asystentem i kierowcą sprawdzić aparaturę do pomiarów sejsmicznych, napadnięto przypadkowo, w szczerym polu. Dzisiaj wiadomo, że porywacze bardzo starannie przygotowali zasadzkę. Zapewne od dłuższego czasu obserwowali Piotra S. notując, o której godzinie i w jakim kierunku wyjeżdża. Zaatakowali w niewielkiej wsi niedaleko Pindu Sultani. Wieś znajduje się na trasie, którą codziennie jeździli pracownicy Geofizyki. w tych okolicach nie ma się gdzie schować, bo teren jest płaski. Porywacze czekali przy wyjeździe ze wsi. Pewnie dlatego ich samochód nie wzbudził podejrzeń ochroniarzy Polaka.
W Pakistanie polscy inżynierowie naftowi, jak i technicy pracują od prawie 25 lat. - Byliśmy tam znani i lubiani. Zarówno Geofizyka Kraków, jak i Poszukiwania Nafty i Gazu Kraków są firmami, które wykonały w Pakistanie wiele projektów - mówi jeden z krakowskich pracowników Geofizyki.
(G)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski