Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naprawiają i sprzedają rzeczy. Przy okazji porządkują swoje życie

Majka Lisińska-Kozioł
Sklep Wspólnoty Emaus na osiedlu Willowym w Nowej Hucie
Sklep Wspólnoty Emaus na osiedlu Willowym w Nowej Hucie Joanna Urbaniec
Reportaż. To miejsce dla ludzi pomagających najpierw sobie, a potem innym. - Staramy się pokazywać członkom wspólnoty - kompanionom, że można iść do przodu mimo błędów z przeszłości. Odzyskać rodzinę, kontakt z dziećmi - mówi dyrektor Wspólnoty Emaus Grzegorz Hajduk

Nowohuckie osiedle, jakich wiele. Zwykły blok, ale miejsce niezwykłe. Dyrektor Wspólnoty Emaus Grzegorz Hajduk zaprasza do środka. Jego gabinet pęka w szwach; pełno tu teczek, dokumentów, pudeł. Jest też komputer. I mnóstwo dobrej energii.

Już od dwunastu lat krakowski oddział Wspólnoty Emaus pomaga mężczyznom, którzy są na zakręcie albo na marginesie życia. Trafiają tu przede wszystkim ci uzależnieni, na swój sposób samotni. Przychodzą wprost z ulicy. Nikt ich nie pyta o wyznanie ani o poglądy. Każdy może zostać na próbę. - Dajemy szansę tym, którzy mają pomysł na siebie i pragną podnieść się z biedy. Mniej więcej po miesiącu już wiadomo, kto zagrzeje miejsce na dłużej - mówi Hajduk.

Ale nawet lata terapii nie gwarantują sukcesu. Historia Jacka jest raczej smutna. Grzegorz Hajduk pamięta dzień, gdy pojawił się we Wspólnocie Emaus w Nowym Sączu. Przyszedł pieszo, aż z Poznania, na jednym wózku wiózł dobytek całego życia. Gdy trafił do Krakowa, miał już pięćdziesiątkę na karku. Dużo pił, poddał się terapii i został w Emausie na przeszło pięć lat. Okazał się zdolnym stolarzem.

Któregoś dnia uznał, że da sobie radę sam. Wytrwał bez picia przez dwa lata. A potem stoczył się kolejny raz, aż w końcu zapił się pod którymś z supermarketów, gdzie żebrał o pieniądze na wódkę. - Historia Jacka uświadomiła mi, że nie należy pośpieszać ludzi do samodzielności. Niektórzy potrafią w miarę dobrze funkcjonować tylko w takiej wspólnocie jak Emaus. W społeczeństwie się gubią - tłumaczy Hajduk

Emaus to miejsce dla ludzi, pomagających najpierw sobie, a potem innym. - Staramy się pokazywać członkom wspólnoty - kompanionom, że można iść do przodu mimo błędów z przeszłości. Odzyskać rodzinę, kontakt z dziećmi, a także uzyskać formalne zatrudnienie, a przy tym żyć w trzeźwości. Tyle że nie każdemu się udaje - mówi Hajduk.

Ruch Emaus powstał we Francji, w 1949 roku. Został założony przez Abbé Pierre'a - ojca Piotra, kapucyna, który walczył o los osób najuboższych i bezdomnych. Z czasem Emaus stał się największą organizacją we Francji, a ojciec Piotr, aż do śmierci w 2007 roku był autorytetem.

Szukając funduszy na utrzymanie kompanionów, ojciec Piotr uświadomił sobie, że bezdomni umieją zbierać rzeczy, których inni się pozbywają i robić z nich użytek. Wyruszał zatem z nimi w teren, szukając po śmietnikach tego, co można sprzedać. Z czasem ludzie sami zaczęli przynosić i oddawać do Emaus używane meble i inne przedmioty. To pozwalało wspólnocie przetrwać.

***
- My też przyjmujemy rzeczy podarowane nam przez mieszkańców Krakowa i okolicy, naprawiamy je, uzdatniamy i sprzedajemy. Mamy tyle, ile zarobimy - mówi dyrektor Grzegorz Hajduk i zaprasza do dwóch sklepów; właśnie na osiedlu Willowym. Na górze, w niedawno wyremontowanym pomieszczeniu, stoją regały z książkami i płytami. W kilku przepastnych kredensach i na półkach pełno jest bibelotów, porcelany, kieliszków i kubków. Miejsce to ma swój specyficzny klimat.

Przychodzą tu zaprzyjaźnione osoby, które oprócz zakupów chcą się spotkać, porozmawiać. Przychodzą, także pasjonaci, koneserzy, bo kto umie patrzeć, zawsze znajdzie coś wyjątkowego; choćby porcelanowy, kremowy dzbanek za parę złotych, piękną, mosiężną tacę albo sukienkę z wełenki za dwa złote. Drugi sklep, właśnie odnawiany, jest na parterze. Stoi tam kilka staromodnych, ale niepozbawionych uroku kanap. Są żyrandole, jakich nie uświadczy się w żadnym supermarkecie. Jest piękny stolik kawowy na toczonych nogach; po renowacji będzie prawdziwą perełką.

Przez wiele lat członkowie krakowskiej wspólnoty mieszkali w pokoiku przy sklepie na os. Willowym oraz w wynajmowanym nieopodal mieszkaniu. - Dziś jest u nas 11 mężczyzn. Niektórzy zostają na dłużej inni odchodzą, ale zdarza się, że wracają. Jest rotacja. Każdy, kto chce zmienić siebie, może się do nas zgłosić. Jeśli to zrobi, da sobie szansę na lepsze życie - opowiada
dyrektor Grzegorz Hajduk.

Wykorzystał ją na przykład pan Edward. Trafił do wspólnoty, gdy był grubo po pięćdziesiątce. Został przez trzy lata. W międzyczasie odbył terapię dla alkoholików. Dziś żyje sobie w jednej z podkrakowskich miejscowości, pracuje, założył rodzinę. Radzi sobie też pan Wiesław. Dzięki temu, że zgodził się na odtrucie i terapię w szpitalu - został wyleczony z gruźlicy. Nie wiedział, że choruje, więc pewnie, gdyby nie chciał przestać pić, zabiłaby go gruźlica.

***
Do krakowskiej wspólnoty zgłasza się coraz więcej ludzi młodych. Dyrektor Hajduk mówi, że większość nie ma nawet trzydziestki, a już są na życiowym zakręcie. - Uzależniają się nie tylko od alkoholu, ale też od amfetaminy, jej pochodnych, od dopalaczy. Ci, którzy mają przez to poważne problemy psychiczne, mogą się leczyć tylko u specjalistów. Inni, nawet ci bez zawodu, odbywają u nas terapię przez pracę.

Niektórzy z kompanionów obawiają się powrotu do życia na własny rachunek, do starych przyzwyczajeń, przed odbudową zerwanych więzi. Wspólnota w jakiś sposób łagodzi te lęki, ale ich nie niweluje. - Staramy się przygotowywać ludzi do podejmowania samodzielnych decyzji, ale nie budujemy dla nikogo strategii na życie. Pozwalamy dojrzewać, przygotować się do wyjścia, zagospodarować na nowym miejscu - mówi Grzegorz Hajduk. Punktem przełomowym dla podjęcia decyzji o odejściu jest wyzwolenie się od strachu i przekonanie, że marzenia mogą się ziścić.

Dyrektor ma świadomość, że nie uda się uratować wszystkich, ale praca pozwala im wytrenować nawyki, które pozwalają normalnie funkcjonować. Choćby takie, że rano zjada się śniadanie, potem trzeba podjąć wysiłek, a wieczorem jest czas na odpoczynek.
- Ten stały porządek dnia uczy naszych podopiecznych porządkować życie. I jest kapitałem, w który ich wyposażamy. Dlatego każdy dzień, który spędzają we wspólnocie, jest dniem dobrym. Mają świadomość, że ktoś im pomógł, ale sami też pomagają. Nieszczęście może przytrafić się każdemu, nawet temu, kto ma dziś dobre życie. Do wspólnoty trafiali i magistrowie, i nawet doktorzy. Ludzi potrzebujących pomocy jest coraz więcej - mówi dyrektor Hajduk.

W ciągu ostatnich paru lat powstał w Nowej Hucie nowy wspólnotowy dom. Zostanie oddany do użytku w przyszłą sobotę. Są tam pokoje mieszkalne dla 25 osób, jest kuchnia, łazienki, świetlica i warsztaty; stolarski oraz naprawy sprzętu zmechanizowanego. - Dzięki pieniądzom przyznanym nam przez Urząd Wojewódzki udało się wyposażyć stolarnię - mówi dyrektor Hajduk.

***
Jedziemy zatem do nowego domu. Posesja przy ulicy ul. Czeczeńskiej jest okazała. Na powitanie wybiega nam Rudy, pies przybłęda, który już się tu zadomowił. W kuchni ma dziś dyżur Patryk. Porządnie ubrany, z wyglądu jakieś dwadzieścia lat.
- Jest kompletnie pogubionym młodym człowiekiem. Z pozoru wszystko jest z nim w porządku, ale wystarczy, że się trochę ponudzi, że nie ma nadzoru, a już w głowie roi mu się od pomysłów, które otwierają mu drogę do kolejnych kłopotów - opowiada Grzegorz Hajduk.

Ściany i instalacje domu wspólnoty to dzieło fachowców, ale całe wykończenie jest zasługą podopiecznych. Podobają mi się mozaiki na ścianach w łazienkach. Powstały z podarowanych przez wielu ludzi płytek o różnych wzorach, fakturach i kolorach.

- Pięknie wyszło i oryginalnie - przyznaje dyrektor Hajduk. Cieszy go kominek, jest telewizor. Z okna na piętrze widać spory wybieg dla kur.

Żywe zwierzęta, ale też - jak się okazało - drób - łagodzą obyczaje. Kompanioni dbają o kury, a te znoszą zdrowe jajka, których część sprzedają. Jest też warzywnik. - Myślałem, że nie uda nam się wyhodować nawet karłowatej marchewki, tymczasem warzywa mieliśmy bardzo dorodne. Bo Wspólnota Emaus to samonapędzające się koło dobroci - mówi Grzegorz Hajduk.

Podopieczni pracują i przechodzą jakąś formę terapii. Mają satysfakcję, bo zarabiają dla wspólnoty pieniądze. - Zadowoleni są też ci, którzy nas obdarowują rzeczami. Odbieramy od nich nawet ciężkie wielkogabarytowe rzeczy. Zyskują również ludzie, którzy po renowacji robią u nas zakupy, bo dostają dobry towar za małe pieniądze. Tyle że konkurencja na rynku jest większa. Powstaje coraz więcej komercyjnych firm, które zbierają rzeczy używane - opowiada dyrektor.

Grzegorz Hajduk, z wykształcenia leśnik, a więc będący za pan brat z przyrodą, widzi też ekologiczno-socjologiczny aspekt działalności wspólnoty Emaus.

- Zmieniamy myślenie. Ludzie przekonują się, że nie trzeba wszystkiego wyrzucać. Widzą, że dali się złapać w pułapkę jednorazowości. Tymczasem chodzi o to, by wbrew trendom lansowanym przez wielkich producentów - przedłużać żywot rzeczy. I tak się dzieje. W naszym dolnym i górnym sklepie wciąż ktoś coś ogląda albo czegoś szuka; rzeczy, które jednym już nie są potrzebne - trafiają do innych. I o to chodzi.

Zadzwoń i oddaj to, czego nie potrzebujesz
31-902 Kraków
os. Willowe 29
tel.: (12) 642 24 68
Wystarczy telefoniczne zgłoszenie, a wspólnota własnym transportem odbierze to, czego klient już nie potrzebuje, a co posiada wartość użytkową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski