Andrzej Sikorowski: MÓJ DZIENNICZEK POLSKI
Wypoczynek to nie tylko kąpiele, żaglówki, wycieczki górskie, przejażdżki rowerowe, pikniki pod gruszą, grzybobrania, to także oglądanie przeróżnych incydentów kulturalnych, najczęściej na świeżym powietrzu - recitali, koncertów, festiwali ulicznych, których ostatnio namnożyło się co niemiara. Te ostatnie pozwalają nam zarabiać, więc miast leżeć do góry brzuchem, przemierzamy kraj wzdłuż i wszerz za chlebem. Nie narzekam na taki stan rzeczy - przeciwnie szanuję robotę, którą los pozwala wykonać, mimo że od lat nie mogę spotkać się ze znajomymi podczas weekendu, bo gdzieś mnie niesie. Obserwując te wszystkie artystyczne wydarzenia, zadaję sobie jednak wciąż pytanie o kryzys, jaki ponoć gnębi nas od pewnego czasu, a ma przybrać formę jeszcze bardziej drastyczną. Z jednej strony wszędzie szukają oszczędności i dokonują cięć budżetowych, zaciskają pasa, z drugiej bawimy się na całego podczas imprez, których ilość przyprawia o zawrót głowy. Miejscowości trudne do znalezienie na mniej szczegółowej mapie Polski potrafią organizować kilkudniowe festyny z afiszem wypełnionym gwiazdami, z obowiązkowym pokazem fajerwerków na koniec. Kiedy rozmawiam z organizatorami tych wydarzeń, dowiaduję się, że tego samego dnia, kiedy bawię publikę w miasteczku iks, nieopodal w gminie igrek odbywa się podobna feta z nazwiskami z tak zwanego topu w roli głównej. Wszystko to nastraja optymistycznie, bowiem dowodzi, że osiągnęliśmy pewien stopień zamożności, że społeczeństwo znajduje czas i ochotę na imponderabilia, że nie koncentruje swej uwagi wyłącznie na problemie przeżycia od pierwszego do pierwszego. Media, oczywiście, najchętniej wyławiają z tłumu tych, którym woda zabrała cały dobytek lub wielodzietne rodziny mieszkające pod dachem z folii, ale przecież przemieszczam się nieustannie i widzę, jak ten kraj pięknieje, ile powstaje nowych domów, jak cywilizują się i estetyzują ich obejścia, jakie auta stoją przed garażami. Wakacje mojego dzieciństwa to było objazdowe kino raz w miesiącu, projekcja w remizie strażackiej. Dzisiaj ta sama wiocha ma swoje dni, jarmark, święto z poważnym programem. A nasze osiedle, by nie zostać w tyle, obeszło 15 lat bycia razem. Na grillu piekły się mięsiwa, piwo płynęło z beki, a muzyka z głośników zainstalowanych na płocie. Balowaliśmy dwa wieczory i dawno już nie miałem takiej integracyjnej frajdy. Zwłaszcza że wszystko odbyło się w środku tygodnia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?