MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oczarowani Polską

Redakcja
Rzadko się zdarza, aby Czech, Węgier i Rosjanin w czasie spotkania rozmawiali ze sobą po polsku

MARIUSZ SUROSZ

MARIUSZ SUROSZ

Rzadko się zdarza, aby Czech, Węgier i Rosjanin w czasie spotkania

   13 lipca 2004 roku. Willa Decjusza w Krakowie. Pierwszy dzień zajęć w III Letniej Szkole Wyszehradzkiej. Sala wypełniona młodymi ludźmi różnych krajów. Są Słowacy, Czesi, Węgrzy, Francuzi, Białorusini i Polacy.
   Za stołem trzech mężczyzn. Najstarszy przyjechał z dalekiego Nowosybirska. Przemierzył kilka tysięcy kilometrów. Nazywa się Anatol Roitman. Pozostała dwójka miała o wiele bliżej. To Węgier Lajos Palfalvy i Vaclav Burian z niedalekiego Ołomuńca na Morawach. Świetnie mówią po polsku. Są tłumaczami polskiej literatury.
   W 1975 roku, kiedy Burian i Palfalvy mieli po kilkanaście lat, 30-letni młody naukowiec Anatol Roitman po raz pierwszy przyjechał do Polski. Od 11 lat mieszkał na Syberii w Nowosybirsku. Skończył studia na tamtejszym uniwersytecie, wykładał fizykę i zamieszkał w Akademgorodku, miasteczku przeznaczonym dla naukowców i kadry uczelni wyższych. Rok wcześniej podczas wakacji odwiedził przyjaciół na Ukrainie. Spotkał tam starszą Polkę. Przez lata znajomości będzie się do niej zwracać "ciocia Pola". Mówił już wtedy po polsku. Sam się nauczył.
   - Druga połowa lat 60. to ostatnie lata politycznej odwilży w Związku Radzieckim. Do Akademgorodka przychodziły gazety z krajów socjalistycznych. Z polskich były to "Życie Warszawy" i "Trybuna Ludu". Zwracałem uwagę na polskie i jugosłowiańskie gazety, bo je po prostu dało się czytać. A później sięgnąłem po książki. W każdym radzieckim mieście była księgarnia "Drużba", a w niej stoisko z książkami z krajów komunistycznych, było też i stoisko z wydawnictwami w języku polskim. Wchodzę i patrzę - William Faulkner "Dzikie palmy". Tego nie mogłem dostać po rosyjsku. Kupuję, czytam, rozumiem. Zostałem stałym klientem.
   Zachwycona jego znajomością języka ciocia Pola zaprosiła go do Warszawy. Był miesiąc. Wyjechał oczarowany Polską.

\*\*\*

   W pierwszej połowie lat 70. państwo Burianowie z Ołomuńca wybrali się na wakacje do Polski, do Międzyzdrojów. Jechał z nimi ich kilkunastoletni syn, Vaclav. Z pierwszego wyjazdu najbardziej zapamiętał samochód z napisem "pomoc drogowa". Drogy po czesku znaczą narkotyki, pomyślał sobie zatem, że to musi być interesujący kraj, skoro narkomani mają obsługujący ich serwis.
   Pierwszy raz bez rodziców Vaclav Burian wybrał się do Polski w 1977 roku. - Pojechałem z przyjaciółmi na festiwal "Jazz Jamboree" do Warszawy. Na początku nocowaliśmy na Dworcu Centralnym, co też było dużym przeżyciem. U nas jak miało się dłuższe włosy, już miało się kłopoty, a próba spania na dworcu kończyła się w ciągu pięciu minut zwinięciem przez milicję. W Warszawie mogliśmy tydzień nocować i milicja w ogóle nie zwracała na nas uwagi. To był kolejny dowód, że Polska jest prawie wolnym krajem. Szybko złapałem kontakt z Polakami i w kolejnych latach zawsze już nocowałem u przyjaciół. Nie wybaczę wam tego, że zburzyliście klub "Akwarium", to przecież - na miarę powojennej Warszawy - już był zabytek, miejsce kultowe dla pokoleń młodych kiedyś Słowaków, Czechów, Węgrów, NRD-owców.
   Burian był wtedy uczniem szkoły zawodowej. Nie miał szans na rozpoczęcie studiów. To była kara władz komunistycznych za to, że rodzice w 1968 roku podczas Praskiej Wiosny opowiedzieli się za reformami. Zaczął się uczyć polskiego. Słuchał polskiego radia i czytał dostępne gazety.
   Lajos Palfalvy zdał maturę w 1978 roku. Każdy absolwent szkoły średniej na Węgrzech, nim rozpoczął studia, musiał odsłużyć 11 miesięcy w wojsku. Na wakacje pojechał do Polski. - Wybrałem studia na polonistyce. W 1978 roku Polska, co może się wydawać dziwne, była dla mnie bardziej kolorowa i dynamiczna niż moja ojczyzna. Węgry były lepiej zaopatrzone. Bardziej nadawały się do stabilnego życia, ale do zabawy lepsza była raczej Polska.
   Gorący początek lat 80. w Polsce. Powstanie "Solidarności", a później stan wojenny. Dla Roitmana oznaczało to koniec możliwości czytania polskich gazet. Nie były one już mile widziane przez władze komunistyczne. Dopóki mógł, prenumerował "Politykę" i "Kulturę". Na szczęście w Nowosybirsku działał Dom Polski, w którym spotykali się Polacy - potomkowie zesłańców. On też tam bywał.
   - Wieść o stanie wojennym sparaliżowała zarówno społeczeństwo węgierskie, jak i opozycję demokratyczną. - wspomina wówczas student polonistyki Lajos Palfalvy.
   Dla Buriana stan wojenny oznaczał kłopoty. Ograniczono możliwość podróżowania do Polski. - Ale wtedy wykupywałem oficjalnie w biurze podróży wycieczkę na kilka dni, odłączałem się od grupy i mieszkałem u przyjaciół. To nie powodowało żadnych większych konsekwencji. Gorzej z przywozem książek czy gazet. Na granicy z pociągu zabierano nawet "Trybunę Ludu", a z drugiej strony na poczcie w Ołomuńcu bez problemów i tanio zaprenumerowałem "Tygodnik Powszechny". Taki paradoks, wynikający z głupoty biurokracji - wspomina Burian, dla którego kontakt z polskimi wydawnictwami był oknem na świat.
   W 1984 roku Palfalvy skończył polonistykę na uniwersytecie w Budapeszcie. - Potem bardzo długo pracowałem w bibliotece Akademii Nauk. Miałem tam dostęp do polskich książek wydanych na emigracji. Jerzy Giedroyc regularnie je nam przysyłał. Przez parę lat zajmowałem się literaturą emigracyjną, a potem napisałem doktorat. Zacząłem tłumaczyć. Przekłady wydawałem tylko w drugim obiegu, nie podpisując się pod nimi. I prowadziłem badania naukowe. Zrobiłem doktorat. A moje pierwsze tłumaczenie to esej "Alfa" Czesława Miłosza, pierwsza część "Zniewolonego umysłu".
   W latach 80. Palfalvy dużo tłumaczył, ale wciąż to, co uznawał za najcenniejsze w polskiej literaturze, nie miało szans na oficjalny druk.
   Burian pracował wówczas jako dozorca. Także zaczął tłumaczyć. Choć po latach nie ceni sobie zbytnio swoich pierwszych dokonań translatorskich, to jednak ukazywały się one w samizdatowych wydawnictwach. W 1980 roku tłumaczył pierwsze wiersze Czesława Miłosza.

\*\*\*

   Po upadku komunizmu okazało się, że tak ceniona przez Lajosa Palfalviego twórczość Józefa Mackiewicza nie wzbudziła wśród czytelników na Węgrzech większego zainteresowania. A poświecił jej kilka lat mozolnej pracy. Mógł przez rok pracować w Krakowie na hungarystyce. I wciąż tłumaczył.
   Burian mając 31 lat rozpoczął studia polonistyczne w Ołomuńcu. Dzięki temu spędził dwa semestry w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie spotkał wówczas Lajosa. Chodził na wykłady księdza Tischnera, profesorów Jana Błońskiego, Marty Wyki, Aleksandra Fiuta. Nawiązał kontakt z "Tygodnikiem Powszechnym". Po prostu poszedł do redakcji i przedstawił się jako prenumerator gazety. Poznał Jerzego Turowicza. I zaczął pisywać do "Tygodnika".
   W 1998 roku Anatol Roitman po 23 latach od pierwszej wizyty ponownie przyjechał do Polski. Tym razem na kurs językowy zorganizowany przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska. Z tego wyjazdu najbardziej zapadł mu w pamięci koncert Ewy Demarczyk. Powinien już wyjechać, ale kiedy dowiedział się, że ma szansę usłyszeć pieśniarkę, której płyty słuchał przez ostatnie 25 lat, został, mimo że nie miał gdzie nocować, a bilet był bardzo drogi.
   Po roku ponownie był w Krakowie jako stażysta Akademii Górniczo-Hutniczej. Na kilka dni przed planowanym wyjazdem poprosił administrację akademika "Piast", aby pozwolono mu zostać nieco dłużej. O to samo poprosił nieznany mu Czech. Obydwaj otrzymali zgodę, ale musieli się przeprowadzić do innych pokoi. Dzielili wspólną łazienkę.
   W ten sposób Vaclav Burian poznał Anatola Roitmana. Przedstawił go swoim przyjaciołom. Jeden z nich, profesor Aleksander Fiut, kiedy usłyszał, że Roitman miał okazję widzieć i słyszeć czytającą swoje wiersze Wisławę Szymborską, a chciałby zobaczyć Czesława Miłosza, zaaranżował spotkanie.
   - Umówiłem się i poszedłem do pana Miłosza. Po kilku dniach od tego wydarzenia dostałem numer "Tygodnika Powszechnego" z wierszami pana Czesława. Przetłumaczyłem dla siebie jeden. I nie wiem skąd we mnie taka arogancja, ale przeczytałem mu przekład. Kiedy wróciłem do Nowosybirska, Aleksander Fiut przesłał mi tom "To". Byłem zachwycony. Tym bogactwem chciałem się podzielić z najbliższymi i dlatego wziąłem się za tłumaczenie. Rok później przedstawiłem tłumaczenia panu Czesławowi. Był zadowolony.

\*\*\*

   Lajos Palfalvy jest naukowcem i kieruje Katedrą Języka Polskiego na Katolickim Uniwersytecie w Piliscsaba. Wykłada historię literatury i kultury polskiej. Tłumaczy polską prozę i eseistykę. Na koncie ma kilkadziesiąt pozycji.
   Vaclav Burian przez kilka lat pracował jako dziennikarz, okazjonalnie wykłada na Uniwersytecie im. Palackiego w Ołomuńcu. Jest redaktorem prestiżowego dwumiesięcznika "Listy".
   Anatol Roitman na Uniwersytecie w Nowosybirsku, wykłada fizykę teoretyczną. Pracuje nad kolejnym utworami Czesława Miłosza. Tłumaczył wiersze Zbigniewa Herberta. Szuka dla nich wydawcy.
   Dzięki uczestnictwu w Letniej Szkole Wyszehradzkiej 13 lipca po raz pierwszy się spotkali. Dyskutowali o znaczeniu twórczości Czesława Miłosza dla nich i ich rodaków. Mieli też okazję, aby w swoich językach ojczystych odczytać fragmenty dzieł polskiego noblisty. Cała trójka była bardzo zadowolona ze spotkania.
   - To bardzo ciekawe. Rzadko się zdarza, aby podczas spotkania Czech, Węgier i Rosjanin rozmawiali ze sobą po polsku - skomentował Lajos Palfalvy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski