Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odgórny bałagan

SIE
System ratownictwa medycznego, który został wprowadzony z początkiem tego roku w Krakowie, z trudem zdaje egzamin. Na początku nie było jeszcze tak źle, ale z każdym tygodniem funkcjonowania nowego systemu przybywa niezadowolonych zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Ci ostatni podkreślają, że sama idea jest bardzo dobra, natomiast szwankuje realizacja. Pacjenci czują się kompletnie zagubieni.

Pacjenci czują się zagubieni w systemie ratownictwa medycznego

   Nasza Czytelniczka, mieszkająca w rejonie Woli Justowskiej, miała pecha - poważnie zraniła szkłem prawą rękę. Krwotok był spory i po prowizorycznym opatrzeniu w domu należało koniecznie dotrzeć szybko do lekarza. Obecny system pomocy doraźnej zakłada, że obowiązuje rejonizacja i chory powinien udać się do "najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego", spośród sześciu, które uruchomiono w Krakowie. Który z nich jest tym najbliższym dla mieszkańca Woli Justowskiej? Nasza Czytelniczka uznała, że najszybciej dotrze na ul. św. Łazarza, gdzie szpitalny oddział ratunkowy powstał dzięki współpracy Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego i Szpitala Uniwersyteckiego. Niestety, po parogodzinnym oczekiwaniu, gdy kobieta została przyjęta przez lekarza, ten stwierdził, że "nie jest to nasz rejon i przepisy nie pozwalają mi pani przyjąć".
   Nasza Czytelniczka, już poinstruowana, udała się do "swojego rejonowego" oddziału ratunkowego w Szpitalu im. Narutowicza, gdzie - po kolejnych paru godzinach oczekiwania - opatrzono jej rękę i założono szwy. - Nie było tu, co prawda, zagrożenia życia, ale rzeczywiście lekarz nie powinien był odsyłać pacjentki. Z drugiej strony jednak - każde przyjęcie chorego spoza naszego "rejonu" oznacza ponoszenie niewspółmiernych kosztów - _wyjaśnia Kazimierz Wapiennik, zastępca dyrektora Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego.
   System - jak zawsze podkreślał dr hab. Leszek Brongel, konsultant wojewódzki ds. ratownictwa medycznego - jest bardzo nowoczesny i odpowiada wszelkim światowym standardom. Udało się go w Krakowie wprowadzić, mimo braku czynnej ustawy o państwowym ratownictwie medycznym. Można to uznać za sukces, za przełamanie ustawowego paraliżu, ale z drugiej strony brak uregulowań prawnych rodzi mnóstwo kłopotów. Pojawiają się problemy tak podstawowe, jak chociażby brak jasnej informacji dla pacjentów: dokąd mają się udać w sytuacjach zagrażających zdrowiu i życiu. - _System został wprowadzony w pewnym sensie "na siłę" - _uważa Kazimierz Wapiennik. - _Podstawowe paragrafy ustawy są zawieszone, nie wiadomo więc, kto tak właściwie jest za całość odpowiedzialny. Ustawa mówi, że wojewoda, ale ustawa jest nieczynna. Narodowy Fundusz Zdrowia zdecydował się mimo tego wprowadzić system.

   Co prawda stworzono podział miasta, ale powstał on na podstawie wewnętrznych ustaleń między dyrekcjami poszczególnych placówek. Nie ma ustawy - nie ma odpowiedzialnego za oficjalne zaakceptowanie tego planu ani za podanie go do publicznej wiadomości. - Można mieć pretensje do parlamentarzystów, którzy zawiesili ustawę lub do ministra, który to postulował. Dyrektorzy sami próbują coś zrobić, próbują się odnaleźć w tym odgórnym bałaganie - _twierdzi dyr. Wapiennik. Jak dodaje, dotarcie z informacją do ponad miliona osób to ogromne koszty. I nikt nie czuje się na tyle odpowiedzialny, aby je ponieść.
   - _Wprowadzenie systemu szpitalnych oddziałów ratunkowych spowodowało pewne zawirowania organizacyjne - _ocenia Krzysztof Kiciński, dyrektor Szpitala. im. Rydygiera. Jego zdaniem większość krakowian zasadę rejonizacji w zakresie medycyny ratunkowej przełożyła na przyjęcia do szpitala w ogóle. - _Nie ma żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o planowe przyjęcia do szpitala. Zasada rejonizacji dotyczy tylko i wyłącznie sytuacji nagłych - _podkreśla dyrektor Kiciński. Okazuje się, że większość pacjentów, którzy mają skierowania do szpitala, zgłasza się zgodnie z rejonizacją (która w tych wypadkach nie obowiązuje) - efektem są pustki w jednych szpitalach i zatłoczenie w tych, gdzie są szpitalne oddziały ratunkowe. Krzysztof Kiciński również negatywnie odczuwa brak organu nadzorującego. - _Wyręczając urzędy, sami przygotowujemy spis ulic, taki, aby był czytelny dla przeciętnego człowieka - _denerwuje się. - _Kontrakty z funduszem negocjowane były w ostatniej chwili. Dyrektorzy szpitali postulowali, aby wstrzymać się przynajmniej do lutego z wprowadzaniem systemu, aby uniknąć bałaganu.

   Jak się okazuje, niewystarczające jest także finansowanie szpitalnych oddziałów ratunkowych. Otrzymują one pieniądze za gotowość dobową, a nie za świadczone pacjentom usługi medyczne. Wygląda na to, że im mniej przyjętych chorych, tym lepiej finansowo oddział wyjdzie. - Nikt nie płaci za wykonane badania, np. rentgen czy tomografię - _informuje dyrektor Wapiennik. - _Powinniśmy otrzymywać zapłatę za poszczególne usługi, ale do tego potrzebne są opracowane standardy, cenniki. Projekty standardów powstały już 2 lata temu, ale nie ujrzały światła dziennego. Niezadowolony z systemu rozliczeń jest też dyrektor Szpitala im. Rydygiera. - Wszyscy dostają taką samą stawkę za gotowość, a przecież inaczej kosztuje gotowość szpitala, który ma np. 4 oddziały i 1 salę operacyjną, a inaczej placówki z 20 oddziałami i 5 salami operacyjnymi. Dyrektor Kiciński również proponuje finansowanie procedur w szpitalnych oddziałach ratunkowych lub ewentualnie stawkę kapitacyjną, czyli od każdego mieszkańca w rejonie podlegającym szpitalowi. (SIE)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski