MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec i synowie

Redakcja
Bracia Kosiniakowie nie oderwali się od korzeni i nawet robiąc całkiem miejskie kariery pamiętali o wsi i o jej sprawach

Wiesław Ziobro

Wiesław Ziobro

Bracia Kosiniakowie nie oderwali się od korzeni i nawet robiąc całkiem miejskie kariery pamiętali o wsi i o jej sprawach

Władysław Kosiniak Kamysz był kiedyś przekonany, że do końca swoich dni nie ruszy się z rodzinnych Bieniaszowic. Większość życia poświęcił gospodarstwu, pracy na roli, a los początkowo mu sprzyjał. Kosiniakom urodziła się czwórka dzieci, w tym troje synów. Nadzieja na to, że przynajmniej jeden z nich w przyszłości obejmie gospodarstwo, była więc oparta - wydawałoby się - na solidnym fundamencie. Wiadomo, nikt z rolników, w przypływie rozsądku, na córkę w tych sprawach specjalnie nie liczy.
   - Córka zawsze, wcześniej lub później, przechodzi w cudze ręce, wraz z posagiem - _śmieje się dzisiaj pan Władysław.
   Tymczasem młodzi Kosiniakowie, jeden za drugim, pouciekali do miasta. Nie wstydzili się wsi, nie bali się wiejskiej roboty, ale do miasta wyjechali z innego powodu. Odkryli w sobie pasje, które poparte zostały wielkimi zdolnościami. Po latach każdy z nich zrobił karierę.
   - _Długo mieliśmy z żoną nadzieję, że może najmłodszy syn, Zenek, zostanie na wsi - _mówi pan Władysław. - _Mógł być świetnym gospodarzem. Miał do tego smykałkę i mnóstwo energii.

   Nic z tego. Zenkowi, podobnie jak jego braciom, wiodło się w szkole nadzwyczajnie. Będąc już uczniem I LO im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie, świetnie władał językiem niemieckim i dzięki temu łatwo zdał na handel zagraniczny, podejmując studia w Dreźnie. Po ich ukończeniu, od lat 70., pracował w placówkach dyplomatycznych - jako konsul w ambasadzie polskiej w Budapeszcie i radca handlowy w Berlinie; obecnie, od 2001 roku, jest wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji.
   Tak pokrótce wygląda kariera Zenona Kosiniaka Kamysza, ostatniej - niespełnionej - rolniczej nadziei jego ojca, Władysława. Andrzej Kosiniak został lekarzem, Kazimierz - weterynarzem.
\ \ \
   Władysław Kosiniak Kamysz, ojciec sławnych synów, wygląda na dużo młodszego. Urodził się na niedługo przed wybuchem I wojny światowej, lecz mimo swoich 89 lat jest w świetnej kondycji. Zachował bardzo dobrą pamięć.
   Bieniaszowice, rodzinna wioska, leży w pow. dąbrowskim, w pobliżu Wisły. Kiedy Władysław miał 2 lata, zmarła mu matka, w wieku 7 lat - ojciec. Władysławem, podobnie jak pięcioma siostrami, opiekowała się szósta, najstarsza. Do lat 30. bardzo ciężko, czasami ponad siły, pracował w rodzinnym gospodarstwie. Później zdecydował się na wstąpienie do hufca pracy, który w przedwojennej Polsce zajmował się regulacją rzek, m.in. Wisły i Raby. Tam również Władysław odbył przysposobienie wojskowe. Służbę wojskową pełnił w XIII Pułku Ułanów Wileńskich.
   - Na piętnaście dni przed planowanym moim powrotem z wojska, wybuchła druga wojna światowa. Jako żołnierze jednego z trzech pułków Samodzielnej Brygady Kawalerii staraliśmy się przedrzeć do broniącej się Warszawy. Ale klucząc po kraju z końcem września znaleźliśmy się w Janowie Lubelskim, gdzie stoczyliśmy zwycięską walkę z Niemcami. Tam jednak dotarli od wschodu także Rosjanie. Ze zorganizowanego obozu pod Biłgorajem uciekłem nocą, nie wierząc w zapewnienia Rosjan, że po przeprowadzeniu koni w kierunku Bugu, do Żółkiewki, otrzymamy 100 zł zapłaty i bezpiecznie wrócimy do swoich domów.
   W grudniu 1939 r. Władysław Kosiniak Kamysz był z powrotem na rodzinnym Powiślu, wkrótce ożenił się z dziewczyną z pobliskiej wsi, Marią Danecką. Zaczynali od niewielkiego gospodarstwa w Siedliszowicach, otrzymanego po babci Marii, które z upływem lat rosło w siłę. Siedliszowice leżą za miedzą Bieniaszowic.
   W 1942 roku Władysław Kosiniak Kamysz wstąpił do Armii Krajowej. Brał udział w kilku akcjach; w maju 1944 pod wsią Wał Ruda osłaniał wraz z kolegami z oddziału słynną akcję lotniczą "II Most", gdy amerykańska dakota zabierała do Londynu części niemieckich eksperymentalnych rakiet V-2.
   Po wojnie pan Władysław już całkowicie poświęcił się rolnictwu, wyrastając na jednego z najważniejszych gospodarzy we wsi. - Pod koniec lat 40. przeprowadziliśmy się do moich Bieniaszowic, gdzie na jednohektarowej działce sprezentowanej przez wujka, który wyjechał do USA, wybudowaliśmy nowy dom. Pierwsi we wsi mieliśmy łazienkę z bieżącą wodą i ogrodzenie z drucianej siatki.
   Na świat przychodzili kolejno: Kazimierz, Andrzej, Apolonia i Zenon. - Wszystkie dzieci uczyły się bardzo dobrze. Matka bardzo zachęcała je do nauki, ale gdy każde z nich, po kolei, odchodziło z gospodarstwa, nie powstrzymywałem ich siłą. Sam żałowałem, że nie miałem warunków, by w młodości zdobyć wykształcenie, i starałem się rozumieć pęd moich dzieci do szkół, do miasta. Nigdy nie było tak, aby kosztem nauki musiały pracować w gospodarstwie.
   Kazimierz i Andrzej trafili do liceów w Olkuszu. Dlaczego? - Część mojej rodziny wyjechała do USA, lecz przez cały czas byliśmy w kontakcie. Na początku lat 50. kontakty zagraniczne władza traktowała jako podejrzane. Na wszelki wypadek wysłaliśmy synów do liceum w Olkuszu, gdzie mieszkała ich ciotka, nauczycielka.
   Dwie inne ciotki, siostry pana Władysława, mieszkające od 1921 roku w Stanach Zjednoczonych, również dobrze zasłużyły się dla kariery dzieci Kosiniaków. Prócz tego, że jedna z nich ciągle mobilizowała ich do nauki, obydwie w listach wysyłały dolary na pobyt na studiach. Nie żałowały pomocy.
   Kiedy najmłodszy Zenon był w tarnowskim liceum, pan Władysław jeszcze się łudził, że może on pozostanie na gospodarce. - Po tym, jak mu szła nauka, od razu się zorientowaliśmy, że nic z tego nie będzie. Jako jeden z pięciu uczniów szkół średnich w Polsce zakwalifikował się na studia zagraniczne w Dreźnie.
   Trudno było się rozstawać z ziemią, ze zwierzętami. - To było dobre gospodarstwo, prawie 5 hektarów ziemi, I i II klasy, koń, krowy, świnie, sad owocowy - _wspomina z rozrzewnieniem pan Władysław. - _Obserwowałem jednak we wsi, że inni rodzice mają ten sam problem. Budował się przemysł, młodzież uciekała do miast, wiele dużych gospodarstw pozostawało bez następców.
   W 1972 roku państwo Kosiniakowie, coraz słabsi z racji wieku,_kupili dom przy ul. Parkowej, nieprzypadkowo w Tarnowie. W Tarnowie mieszka ich jedyna córka, Apolonia, nauczycielka nauczania początkowego. Jeszcze przez kolejnych 5 lat pan Władysław trzymał gospodarstwo, dojeżdżał do Bieniaszowic autobusem, uprawiał pole, sadził ziemniaki, lecz wiedział dobrze, że nieuchronnie zbliża się pożegnanie z rolą. - _Po rodzinnej naradzie uznaliśmy, że gospodarstwo trzeba sprzedać.
   Z dawnej posiadłości pozostało 12 arów, na których, obok figurki ze świętym, stoi obecnie dom letniskowy. Ten kawałek ziemi, specjalnie zachowany, ma pozostać w rękach Kosiniaków do końca tego świata.
\
\ \
   - Prawdopodobnie ja z rodzeństwa miałem największe wahania, czy wolno nam sprzedawać gospodarstwo ojca - _podejrzewa Andrzej Kosiniak Kamysz. Doktor nauk medycznych, gastroenterolog, dziś dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. J. Dietla w Krakowie. Ma za sobą ministerialną przeszłość (m.in. w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w latach 1989 - 91, był ministrem zdrowia i opieki społecznej). - _Nigdy z rodzeństwem nie odżegnywaliśmy się od ziemi, potrafiliśmy w gospodarstwie wszystko zrobić, i to bez obrzydzenia. Ale rodzice, zwłaszcza mama, traktowali naukę niemal jak świętość. W rodzinie mojej mamy, na przykład, były silne tradycje nauczycielskie, które również mogły mieć wpływ na naszą przyszłość. Nasze sukcesy na polu nauki i polityki także dla ojca stały się wartością samą w sobie, czymś ważniejszym niż dążenia do uporczywego trzymania się ziemi.
   - A ja byłem bardzo bliski pozostania na wsi, w gospodarstwie rodziców - _twierdzi prof. Kazimierz Kosiniak Kamysz, absolwent Wydziału Weterynarii AR we Wrocławiu, pracownik naukowy Katedry Hodowli i Rozrodu Koni w krakowskiej Akademii Rolniczej. Przez dwie kolejne kadencje rektor tej uczelni, w przeszłości prodziekan, dziekan wydziału oraz - także przez dwie kadencje - prorektor. - _Zamierzałem w Bieniaszowicach zorganizować fermę zwierząt futerkowych i jednocześnie pracować jako lekarz weterynarii. Ale w 1968 roku ówczesny minister rolnictwa, wskutek określonej polityki finansowej, zadał cios tego typu prywatnym inicjatywom i plany z fermą rozpłynęły się. Wtedy otrzymywałem już poważne propozycje zajęcia się pracą naukową i w końcu im uległem.
   Jeszcze przez pewien czas przyszły profesor - z doskoku, na chybcika - pędził samochodem w rodzinne strony, stawał do pracy w polu, by rankiem następnego dnia błyskawicznie wracać na uczelnię.
   - Pod względem myślenia o kształceniu dzieci rodzice z pewnością należeli we wsi do awangardy - _uważa prof. Kazimierz Kosiniak Kamysz. - _Wychowywali nas przy tym przez pracę, w nadzwyczajny sposób umieli pobudzać naszą ambicję.
   - W naszym wiejskim środowisku szacunek dla nauki w ogóle był duży, ceniono sobie awans społeczny poprzez naukę, lecz w pewnym okresie szacunek ten zaczął wygasać - _twierdzi dr Andrzej Kosiniak Kamysz. - _Stało się to w czasie wzmożonej emigracji zarobkowej do USA. Niektórzy doszli do wniosku, że po co tracić tyle czasu i sił na naukę, jeśli po krótkim pobycie za granicą można dorobić się jeszcze więcej...
\ \ \
   Szkoła Podstawowa w Siedliszowicach ma szczęście do znanych absolwentów. Chodzili do niej nie tylko sławni Kosiniakowie. Szkoła nosi imię zmarłego w 1995 roku dra Józefa Migały, historyka, działacza Polonii amerykańskiej, który uczęszczał do tej placówki. Dyrektorka - Maria Migała - wymienia nazwiska innych absolwentów: Stanisława Liro, niegdyś mistrza Europy w judo, obecnie właściciela szkoły sportowej na Florydzie, czy też członków rodziny Bartników, właścicieli jednej z amerykańskich klinik.
   - Oczywiście, losy panów Kosiniaków także są nam bardzo dobrze znane, jesteśmy dumni z ich osiągnięć - _mówi dyrektorka. - _Oni utrzymują z nami kontakt, zwłaszcza pan Andrzej, który często się u nas pojawia i interesuje się tym, co się u nas dzieje. Zawsze, gdy zachodzi taka potrzeba, szkoła może liczyć na jego i jego braci pomoc.
   Bracia Kosiniakowie nie oderwali się od korzeni i nawet robiąc całkiem miejskie kariery pamiętali o wsi i jej sprawach. Andrzej, który został lekarzem, jest przewodniczącym Rady Ubezpieczeń Społecznych Rolników w Polsce, założycielem Katedry Medycyny Wsi UJ, Kazimierz - twórcą i przewodniczącym Małopolskiego Stowarzyszenia Doradztwa Rolniczego (ponadto na obszarze 50 ha zajmuje się - w ramach zakładu doświadczalnego AR - hodowlą 30 koni...). Andrzej i Zenon od lat uczestniczą w ruchu ludowym, należą do PSL (Andrzej jest prezesem Miejskiego Komitetu PSL w Krakowie).
\
\ \
   Władysław Kosiniak Kamysz od dziesięciu lat mieszka sam w jednorodzinnym domku wtulonym w zadbany ogród.
   - W listopadzie minie 10. rocznica śmierci mojej żony, Marii. Do dzisiaj ją opłakuję, gdyż była bardzo dobrą żoną, dobrą matką i gospodynią. Myślę, że byliśmy zgodnym małżeństwem.
   Synowie pana Władysława, Andrzej i Kazimierz, dodają, że matka była odważną kobietą, śmiałą w podejmowaniu decyzji. Ojciec zaś był skutecznym wykonawcą wielu jej projektów.
   - Mama wychowywała nas niekiedy w sposób wręcz rygorystyczny, ojciec był bardziej pobłażliwy.
   Pan Władysław nie znajduje słów uznania dla swojej córki Apolonii, która w stosunku do wielkich karier swoich braci pozostaje trochę w cieniu. - Córka odwiedza mnie codziennie, wszystkim się interesuje, zapewnia mi znakomitą opiekę. Chcę powiedzieć, że bardzo to doceniam.
   - Synowie czasem wpadają, jeszcze częściej dzwonią. O, Zenek był w ostatnią niedzielę. Miał zjazd w szkole z okazji dwudziestopięciolecia matury...
   Pan Władysław wyjmuje z szafy album ze zdjęciami. Pokazuje te najbardziej aktualne. Doczekał już pięciu wnuków i jednej prawnuczki. Niektórzy z wnuków studiują, robią doktoraty, ani myślą rezygnować z podtrzymywania najlepszych rodzinnych tradycji.
   - Teraz są inne czasy. Dawniej wiejskich rodziców nie było stać na kształcenie dzieci. Z mojej wsi liczącej 50 gospodarstw, długie lata nikt nie poszedł na studia. Jeśli już ktoś miał więcej pieniędzy, to dokupywał pola na posag dla córki. Pamiętam, że pewnemu gospodarzowi udało się wykształcić syna na księdza, ale tylko dzięki pomocy rodziny z Krakowa. To było na dobry początek.
   Nikt wtedy nie przypuszczał we wsi, że początek będzie aż tak dobry. Także dla innych. Dla dzieci Kosiniaków - nade wszystko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski