Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okrutne żaków swawole

Andrzej Kozioł
Gaudeamus igitur, juvenes dum sumus...
Gaudeamus igitur, juvenes dum sumus... fot. Archiwum
Studenckie tumulty w Krakowie * Scholarze oblegają Ratusz * Służąca unika gwałtu * Żacy atakują zbór przy ul. św. Jana * Słuchacze Akademii rozchodzą się po całym świecie

Jest w Krakowie ulica o mylącej nazwie, Studencka. Odruchowo kojarzymy ją ze studentami w dzisiejszym rozumieniu tego terminu, czyli słuchaczami szkół wyższych. W rzeczywistości ulica swą nazwę zawdzięcza położnej przy niej szkole, dzisiejszemu V Liceum. Dlaczego? Bo jeszcze nie tak dawno w Krakowie uczniów szkół średnich nazywano studentami, a studentów akademikami. Niezależnie od tego, jak niegdyś zwano dzisiejszych studentów, od średniowiecza Kraków roi się od nich.

Od scholarów, uczniów, żaków, pauprów, akademików, studentów, których uniwersytet ściągał z całego królestwa, z całej, ogromnej kiedyś Rzeczypospolitej i z krajów ościennych, a kiedy Polski zabrakło na politycznej mapie Europy – ze wszystkich zaborów.

Tam gdzie młodzież, tam swawola, zwłaszcza jeżeli znajdą się siły gotowe wykorzystać młodych wartogłowów. A jeżeli dodamy do tego alkohol, jeżeli dodamy broń (wprawdzie nie wolno było scholarom chodzić przy kordach, ale w 1566 roku biskup Padniew-ski pozwolił im na ćwiczenia z bronią), zaczyna być niebezpiecznie.

Wprawdzie ostrzegano żaków, aby_„powstrzymywali się od zabójstw i od wzniecania tumultu w mieście”, _ale kto by się przejmował się takimi drobiazgami!

W 1569 roku studencka młódź napadła na straż miejską i oblegała ratusz. W tym samym roku napadnięto na mieszkanie bakałarza Mateusza, gdzie, jak zanotowano w protokołach sądu rek- torskiego:

Tamże chcieli wziąć dziewkę kuchenną, chcąc pełnić z nią wolę swą, sięgając ją i gdzie by był ten przerzeczony bakałarz tej dziewki kucharki swy nie wyprosił tedy by była zgwałcona.

Niegdysiejsi studenci byli bardzo młodzi, czasami przyjmowano do Akademii nawet czternastolatków. A w Krakowie czyhały na nich liczne pokusy.

W malutkim Krakowie w średniowieczu działało 25 browarów, zaś liczne piwnice oferowały wino i miód. Przestrzegano więc młodzież przed nadużywaniem trunków. Nadaremnie. Nie pomagały apele władz Akademii (już w XV wieku rektor Stanisław ze Skalbmierza ostrzegał żaków przed pijaństwem), nie pomagały późniejsze królewskie dekrety. Żacy wdawali się w burdy...

Studenckie tumulty miały także inne, religijne podłoże. W 1574 roku w kalwińskim zborze zwanym Brogiem przy ulicy św. Jana podobno poturbowano studenta Akademii. Pokrzywdzony – a może tylko rzekomo pokrzywdzony – pobiegł po pomoc.

Zebrał się tłum, który natarł na świątynię. Wojsko właśnie wyjechało na przegląd do Proszowic, przeciwko napastnikom mogła wystąpić tylko grupka zbrojnych pod dowództwem podstarościego Palczewskiego.

Bezskutecznie. Tłum wdarł się do zboru, rabując co się dało, przede wszystkim gotowiznę zdeponowaną przez kalwińską szlachtę oraz kupców. Jak pisał ówczesny pa- miętnikarz:

Księgi wszystki wyrzucili i wtłoczyli do rynsztoków, ale większą część tamże zarazem spalili z ich przywilejami (...). Wina kilka półkufków napiwszy się rozsiekali. Na ostatek poczęli wszystko burzyć, kazalnicę, ławy, drzwi, wschody, dachówki niemało zrzucili, piętra podziurawili...

Napastnicy pozostali bezkarni, nic więc dziwnego, że już wkrótce, w 1587 roku, znów nastąpił atak na Bróg. Żacy po zrzuceniu kukły Judasza z wieży kościoła Mariackiego ruszyli na ulicę św. Jana. Znów zaczęło się burzenie zboru, tym razem metodyczne, solenne. Protestancka szlachta chciała uderzyć na Kraków i w odwecie zburzyć katolicki kościół, może także Collegium Maius.

Ostatecznie młodzi zwolennicy kontrreformacji, wspomagani przez miejski motłoch, rozprawili się z Brogiem w 1591 roku, przy okazji niejako burząc inny zbór, przy Szpitalnej.

W szesnastowiecznym Krakowie nie było bezpiecznie. Słuchacze Akademii wszczynali burdy, wywoływali tumulty, w odwecie zdarzały się napady na bursy. Na przykład w roku 1586, kiedy to scholarzy zabili ludzi starosty Myszkowskiego, a ten zorganizował napad na bursę Jerozolimską i bursę dla Ubogich. Akademia była bezsilna, a może po prostu bierna, chociaż jej rektor, Walenty Fontana wykrzyczał w twarz profesorom: „jesteśmy nieukami, demoralizatorami młodzieży i próżniaczymi sybarytami”, a zwracając się do studentów, powiedział: „jesteście pijanicami, gwałtownikami i zbrodniarzami, a nie uczniami”...

***

Jednak najbardziej spektakularny był nieco wcześniejszy, z 1549, roku bunt krakowskich żaków, który doczekał się nawet opery Tadeusza Szeligow-skiego do libretta Romana Brandstattera.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Pośrodku dzisiejszego placu Wszystkich Świętych stał wówczas kościół o tej samej nazwie. (Na marginesie trzeba podkreślić cudowny krakowski konserwatyzm: do dzisiejszego dnia istnieje parafia Wszystkich Świętych z siedzibą przy kościele św. św. Piotra i Pawła, chociaż kościół Wszystkich Świętych dawno został zburzony.) Tuż obok kościoła znajdowała się bursa Wszystkich Świętych, no i oczywiście cmentarz, bo Kraków, jak każde średniowieczne miasto, miał ich mnóstwo. I właśnie przy murze tego cmentarza stali sobie scholarzy, może znudzeni, może podchmieleni, Bóg jeden wie.
Nagle zobaczyli dwie panienki zmierzające w stronę plebanii, przy czym termin „panienka” odnosi się w tym przypadku nie do stanu cywilnego, ale profesji obu pań. Były doskonale znane w Krakowie, malutkim przecież mieście, nazywały się Julka Cyanowska i Regisia Strzeliszanka. Żacy zaczęli dogadywać kobietom, proponując im wizytę w bursie (a swoją drogą, w jakim celu panienki udawały się na plebanię?). Julka, wyraźnie rozzłoszczona, unosząc suknię, pokazała, gdzie ma zaczepiających ją studentów. Ci zaczęli ciskać w dziewczyny bryłkami błota i wtedy z plebanii wybiegli słudzy księdza plebana.

Ich interwencja skończyła się tragicznie, zginął jeden z mieszkańców bursy, Jurek z Pienian. Zawrzało w środowisku krakowskich żaków. Następnego dnia odbył się burzliwy studencki wiec. Jak zazwyczaj w takich przypadkach pojawili się przywódcy, Mikołaj Odachowski i Jan Grzebski. Wzburzeni studenci ruszyli w hałaśliwym pochodzie na Wawel, gdzie zgromił ich podkanclerzy Mikołaj Grabia.

Powrócili do bursy Wszystkich Świętych, skąd zabrali ciało Jurka z Pienian i chodzili z nim po mieście, aby wreszcie pogrzebać je na studenckim cmentarzu przy kościele św. Ducha. Wieczorem poszli pod Collegium Maius, gdzie postawili ultimatum rektorowi: albo winny, czyli proboszcz, zostanie ukarany, albo żacy opuszczą Kraków.

Nazajutrz żacy znów znaleźli się na Wawelu, gdzie stanęli przed obliczem samego króla. Ksiądz Czarnkowski, proboszcz parafii Wszystkich Świętych, jednocześnie pracujący w królewskiej kancelarii, oświadczył, że w dniu zabójstwa nie było go w domu, a więc nie ponosi odpowiedzialności za swoją służbę. Król zapewnił, że winni zostaną ukarani. Dwa dni później, 18 maja, stało się jasne, że proboszcz, który zdaniem studentów w dzień zbrodni przebywał na plebanii w towarzystwie innego księdza, czekając na wizytę panienek lekkich obyczajów, nie zostanie ukarany.

Sprawa ciągnęła się jeszcze kilka dni. Grupa żebrzących studentów napadła na powóz Czarnkowskiego, doszło do starcia z miejskimi drabami, którzy ujęli jednego z napastników. Zwolniony 26 maja, oświadczył, że poddano go torturom, co było sprzeczne z prawem, bowiem studenci podlegali rektorskiej jurysdykcji. Żacy podjęli decyzję: 4 czerwca opuszczają Kraków. I stało się: ruszyli przez Kleparz, śpiewając: „Ite in orbem univer-sum”, rozejdźcie się po całym świecie. Jesienią na 46 profesorów i docentów tylko 17 prowadziło zajęcia na wydziale filozoficznym...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski