Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oni odcisnęli ślad

Liliana Sonik
Zwalisty, zawsze lekko nachylony, jak gdyby chciał lepiej widzieć i słyszeć mniejszych od siebie, dominikanin Tomasz Pawłowski odszedł na wieczne pastwiska. W tym samym czasie umierała Magda Modzelewska.

Dwie osoby niezwykłe, których ślad odcisnął się w pamięci nie tylko prywatnej. Wiele ich łączyło: żarliwa wiara, zaangażowanie w ruch opozycji antykomunistycznej oraz dar zjednywania przyjaźni. OK, powie ktoś, że po śmierci tak się mówi. Tylko że w przypadku tych dwojga, to było żywą energią.

W sierpniu 1980 r. Magda Modzelewska prowadziła modlitwy pod bramą Stoczni Gdańskiej. Wcześniej była zaangażowana w działania Studenckiego Komitetu Solidarności „Trójmiasto”. Opowiadała: „Często boleśnie zderzałam się z kompletną obojętnością… Czułam się zażenowana”. W niej nie było obojętności. Pracowała z uzależnionymi i rodzinami doświadczonymi przemocą. Z własną chorobą walczyła dłużej, niż przewidują podręczniki medyczne, żeby za wcześnie nie osierocić trzech synów. Jej pogrzeb w Gdańsku zgromadził tłumy.

O. Tomasz Pawłowski miał dar wywoływania turbulencji. Nawet po śmierci. Wychowankowie Beczki, nie mogąc się pogodzić z faktem, że pogrzeb zaplanowano w Rzeszowie, słali prośby o zwrócenie Tomasza Krakowowi, miastu, którego był Honorowym Obywatelem. Bezskutecznie. „Zwracam uwagę, że my i tak już się do niego modlimy” - usłyszał jeden z dominikanów z ust rozgorączkowanej wychowanki Beczki, osoby statecznej przecież.

Założył Beczkę, duszpasterstwo akademickie, gdzie wychował tysiące młodych ludzi. Bez Tomasza prawdopodobnie nie powstałby SKS. Nie byłoby też Kliki, istniejącego do dziś duszpasterstwa niepełnosprawnych. Ani kaplicy akademickiej, ani „siódemek” - mszy św. o godz. 7 rano.

Nie uprawiał propagandy, ani politycznej, ani nawet religijnej. Uważał, że ludzi dobro samo przyciąga, a on ma tylko dawać świadectwo. W czasach PRL organizował włóczęgi po górach. Zdarzało się, że po czechosłowackiej stronie wynajmował w hotelu pokój, gdzie pojawiał się tajemniczy gość, który okazywał się „zsekularyzowanym” przez władze mnichem, a pokój - jego dawną klasztorną celą. Odprawiali mszę. Gość płakał. Niczego nie trzeba było tłumaczyć.

Wsławił się też organizowaniem rekolekcji dla niewierzących, podczas których stary kościół pękał w szwach. Tomasz nie obawiał się żadnej intelektualnej konfrontacji. Chyba nawet to lubił. Lubił rozkminiać rozmaitych „Dawkinsów”. Rozpoznawał wszelkie ideologiczne zasadzki, wychodził im naprzeciw. W pewnym sensie należał do Kościoła triumfującego (nie mylić z Kościołem pysznym), bo pewny był swych racji.

Gdy o nim myślę, do głowy przychodzą mi setki anegdot. Powiedzonka Tomasza weszły do języka rodzinnego wielu osób. Był łasuchem. Akceptował zaproszenia na kolację, czy wesele, a gdy proponowano mu np. dodatkową porcję marchewki, odmawiał słynnym: „Dziękuję serdecznie, ale to w klasztorze bywa…”. Znam rodziny, w których odmawia się dokładki zdaniem: „Dziękuję, ale w klasztorze bywa”, choć nie wszyscy pamiętają, skąd zdanie to się wywodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski