Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki sklepik

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
To chyba ostatni taki sklep w Krakowie. Niby w centrum miasta, ale nieco na uboczu, bo przy ulicy Rajskiej. Sklepik-rezerwat, matecznik niegdysiejszego handlu. Kiedyś jeden z wielu małych sklepików, dzisiaj ostaniec, samotny relikt dawnych czasów. Malutka powierzchnia, drewniane półki (oryginalne sprzed ponad osiemdziesięciu lat!) wspinające się po ścianach ku sufitowi, zwieńczone obrazkiem z Madonną. w ich wielkich szufladach spały kiedyś kasze, spał groch, biała i kolorowa fasola, dzisiaj drzemią ziemniaki. Na górze, pomiędzy półkami a sufitem, suszą się wiązki podpałkowe - smolne drewienka związane słomianym powrósłem.

Fot. Anna Kaczmarz

I jeszcze waga, anachroniczna, prababka dzisiejszych elektronicznych wag, które same obliczają należność. i jeszcze zlew na zapleczu, żeliwny, staroświecki, solidny.
Jednym słowem - zabytek. w pędzie do modernizacji niszczymy, co popadnie. Gdzie się podziały sklepowe kasy, pękate, wydzwaniające melodyjki? Przez długie powojenne lata taka kasa stanowiła ozdobę sklepu na rogu Siennej i Rynku, w Szarej Kamienicy. Przepadła, znikła, podobnie jak sam sklep, przez pokolenia należący do Szarskich, teraz zastąpiony przez kawiarnię.
Gdzie się podziały szklane klosze, pod kopułami których drzemały pączki i drożdżówki? Gdzie są słoje na cukierki, pełne dziecięcych marzeń? Sklepikarz sięgał do nich metalową szufelką, aby następnie wsypać do torebki lub zgoła papierowej tutki bursztyny ślazowych cukierków, rubiny i szmaragdy landrynek.
Gdzie się podziały małosklepikowe zapachy? Gdzie podziała się woń wiązek podcałkowych, dzisiaj nieomal całkiem już zapomnianych? A przecież niegdyś - obok pieczywa, jarzyn i nabiału - stanowiły one jeden z podstawowych towarów w małych sklepach. Do symfonii ich zapachów dodawały żywiczną nutę, walczącą o prymat z wonią świeżego chleba, kiszonych ogórków, sera i powideł. A kiedy przyniosło się je domu, kiedy spoczęły za piecem i w jego cieple zaczęły pocić się jasnobursztynowymi kroplami - całe mieszkanie wypełniał zapach żywicy, z lekka terpentynowy, rześki, pradawny...
W sklepiku przy Rajskiej wiązki podpałkowe trwają. Kto je kupuje? Ci, którzy w kaflowych piecach nie zamontowali elektrycznego lub gazowego ogrzewania oraz posiadacze coraz modniejszych kominków; od drobnych, smolnych szczapek zapalają się w nich bierwiona...
Żeby było bardziej staroświecko, drewienka związane są słomianym powrósłem. Tak było od niepamiętnych czasów, powrósła złociły się w sklepikach, na chłopskich wozach i saniach, objeżdżających krakowskie ulice przy akompaniamencie przeraźliwego krzyku: "Dzieeewo, dzieeewo przeeedaję". Jeszcze żyje na wsi, gdzieś pod Sułkowicami, staruszek, który łupie pnie na drobne drewienka, skręca ze słomy powrósła, przygotowuje wiązki. i przestrzega, że gdy mu zabraknie sił, właściciele małego sklepiku przy ulicy Rajskiej, Halina i Janusz Biernatowie, nie znajdą nikogo do takiej roboty...
Kiszona kapusta przyjeżdża z Charsznicy, bo - jak wszyscy wiedzą - to najbardziej kapuściana miejscowość w Polsce, może nawet w całej Europie. Kiszone ogórki spod Proszowic. (Tutaj aż się prosi kilka pochwalnych słów pod adresem małosklepikowych ogórków. Jędrne, mocno pachnące kwasem i czosnkiem, drzemały w dębowych beczkach, w gąszczu kopru, w soku, który był podwójnie pożyteczny - robiło się zeń zupę i znakomicie leczył kaca. i nikt, żaden sklepikarz, nie odmówił spragnionym tego mętnego, ożywczo kwaśnego napoju. Bo sok ogórkowy był za darmo.)
W symfonii sklepikowych zapachów wyraźnie można było wyczuć powidłową nutę - słodką, dymną. w małych prywatnych sklepikach powidła - do smarowania chleba, do ciast i naleśników - zawsze pochodziły z małych prywatnych wytwórni. Na drzwiach sklepu państwa Biernatów mała karteczka informuje, że można w nim kupić domowe powidła. Mówiąc dokładniej - klasztorne, i to naprawdę, najdosłowniej klasztorne, bo smażone przez zakonnice. Siostry przygotowują też przecier pomidorowy, a domowy przecier to - nic nie ujmując jego przemysłowym krewnym - coś naprawdę dobrego, coś wyjątkowego. Pachnie jak gorące, nagrzane słońcem pomidory.
Barszcz kiszą sami, a jego sława sięga daleko poza ulicę Rajską, Dolnych Młynów, Szujskiego, Krupniczą, nawet poza granice Krakowa, ba, poza granice Polski. Przed Bożym Narodzeniem barszczyk od Biernatów wędruje do Wielkiej Brytanii, do Norwegii, do Irlandii, aby i tam można było zjeść prawdziwie polską wigilię.
Jednej zapachowej nuty brakuje w symfonii woni sklepiku przy Rajskiej. Świeżego pieczywa, ale trudno handlować chlebem i bułkami, jeżeli tuż obok ulokowała się piekarnia. Jednak przed laty matka pana Janusza sprzedawała pieczywo, chociaż też za sąsiada miała piekarza, i to jakiego - Józefa Mencla. Przed jego Piekarnią Warszawską jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ustawiały się kolejki, i to długie, sięgające ulicy Szujskiego. Może dlatego właśnie, aby klienci mieli odmianę, pani Biernatowa pieczywo brała od Górnisiewicza z ulicy Garbarskiej, z piekarni słynącej przede wszystkim ze wspaniałych rogalików.
W sklepiku przy Rajskiej niewiele się zmieniło od osiemdziesięciu z górą lat, od roku 1923, kiedy to Honorata Łakomska otrzymała go od rodziców w wianie. Wcześniej pracowała w sklepie - jakim, o tym rodzinna tradycja milczy - nie byle gdzie, bo w Rynku Głównym. Tam poznała przyszłego męża, też subiekta (kto jeszcze pamięta to słowo?) i poszli na swoje, na Rajską. Rodzina wywodziła się z Piasków, niegdyś podkrakowskiej wsi, słynącej z rzeźników, teraz zalanej przez blokowiska. Honorata prawdopodobnie przywykła do ciężkiej pracy, ale i tak nie było jej lekko. Cały dzień na nogach, zimą chłód, bo sklepik - podobnie jak dzisiaj - nie był opalony, więc odmrażała palce. Trzeba było - zgodnie z dobrą kupiecką zasadą - dbać o klientów, pamiętać o zaopatrzeniu. z Łagiewnik, wtedy odległych, zakonne siostry dźwigały w koszach, na plecach przetwory, cenione przez klientów. Drewno przyjeżdżało z gór. w tamtych czasach każdą złotówkę trzeba było okupić ciężką pracą, więc chłopina furmanką ruszał wieczorem, jechał przez noc, aby o świcie pojawić się na Rajskiej. Barszcz kisili sami i wynosili do pobliskiej piekarni, aby tam w cieple fermentował. Jarzyny babcia Łakomska wybierała sama, oczywiście na Kleparzu, i przywoziła do domu fiakrem, prawdziwą krakowską dorożką, jakiej już nie uświadczysz na ulicach miasta.
Honorata Łakomska przepracowała w swoim sklepie ponad pięćdziesiąt lat, do 1978 roku. Póź-niej sklepik znalazł się w rękach jej córki, Zofii Biernat, której imię ciągle widnieje na szyldzie. Zresztą sklep zawsze był rodzinną firmą, pracowały w nim także inne córki pierwszej właścicielki. w pewnym momencie matce zaczął pomagać syn Janusz, aby w 2001 roku, wraz z żoną Haliną, przejąć sklep.
Dokoła coraz mniej stałych mieszkańców. Kamienice przekształcają się w hostele, ale w sklepiku przy Rajskiej nie brakuje klientów. Przychodzą nie tylko starsi, wiedzeni sentymentem, wspomnieniami własnej młodości, ale także młodzi. Dla nich wizyta w sklepie jest nie tylko okazją do kupienia smakowitych klasztornych powideł i ucieranej róży pachnącej niczym wirydarz w upalny dzień, ale także wycieczką w przeszłość, w świat rodziców, dziadków i pradziadków.
Państwo Biernatowie są jeszcze młodzi, gdyby jednak kiedyś chcieli przejść na emeryturę, znajdą następców. Synowie jeszcze się uczą, ale już zdradzają odziedziczoną po przodkach smykałkę do handlu.
Andrzej Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski