MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ostatnia pacyfikacja "Solidarności”

Redakcja
Dokładnie ćwierć wieku temu wybuchły dwa strajki, które – jak miała pokazać historia – legły u podstaw polskiej niepodległości. Pierwszy w krakowskiej Hucie Lenina, a zaraz po nim następny– w gdańskiej Stoczni Lenina.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Dzieje strajku nowohu­ckiego do dziś pozostają nieco zagadkowe. Nie wiadomo dlaczego wybuchł akurat w końcu kwietnia, właśnie na Zgniataczu. Od lutowych podwyżek cen zdążyły już minąć dwa miesiące, w trakcie których coraz bardziej osamo­tnieni działacze podziemia parokrotnie próbowali ożywić jakiś robotniczy ruch protestu, jednak całkiem bez rezultatu.

W hucie – tak zresztą jak i w Polsce – po siedmiu latach junty Jaruzelskiego, już doprawdy mało kto wierzył w sens jakiegokolwiek oporu. A jeśli jeszcze gdzieś się jakaś iskra tliła, to raczej w izolowanych grupkach zawodowych opozycjonistów, albo pośród buntowniczo nastawionej młodzieży z inteligenckich środowisk. Co więcej, Walcownia Zgniatacz była wprawdzie legendą pierwszej "Solidarności” – stamtąd wywodzili się Stanisław Handzlik i Edward Nowak – ale spacyfikowana w stanie wojennym, w 1988 roku była martwa i zastraszona. Nie było nawet nikogo, kto miałby odwagę przechować sztandar wydziałowej "Solidarności”.

Jeszcze większą zagadką jest postać przywódcy tamtego strajku. Andrzej Szewczuwianiec – to bodaj najbardziej tajemnicza sylwetka polityczna czasu odradzającej się wolności. Rankiem 26 kwietnia 1988 r. to on zatrzymał suwnicę na Zgniataczu oraz nakłonił zastraszoną – jak wszyscy sądzili – załogę do podjęcia bardzo ryzykownego strajku. Co nim kierowało? Czy po prostu uznał, iż od słabnącej władzy da się szybko wydrzeć podwyżkę płac? Najprawdopodobniej tak. Ale Szewczuwianiec był kimś więcej, niż tylko odważnym robotnikiem, potrafiącym rozniecić u kolegów nadzieję na realność wystrajko­wania podwyżki. W 1970 r. skazany za "demolowanie gmachu PZPR w Szczecinie”, w 1975 r. – zamknięty za "tamowanie ruchu drogowego” podczas demonstracji pod komitetem PZPR w Krakowie, wreszcie w 1979 r. posadzony z sześcioletnim wyrokiem za próbę wysadzenia pomnika Lenina w alei Róż, pod sfingowanym przez bezpiekę zarzutem kradzieży maszyny do pisania. Szewczuwianiec to raczej postać antykomunistycznego, chwackiego zabijaki , niźli związkowca walczącego o podwyżki. Jego późniejsze smutne losy nie pozostawiają w tej sprawie żadnych wątpliwości. Odsunięty i skłócony z solidarnościowym establishmentem Nowej Huty, oskarżany o agentu­ra­lność, wraca do rodzinnego Szczecina, gdzie raz jeszcze zostaje skazany za włamanie i na przepustce ucieka z więzienia. A na stronie internetowej szczecińskiej policji do dziś można znaleźć list gończy, rozpuszczony za nim w 2009 roku.

Intuicja polityczna Szewczuwiańca nie zawiodła. Podwyżkę zaoferowano hutnikom prędko i strajk rychło by się skończył, gdyby nie faktyczne przejęcie go przez doświadczonych aktywistów podziemnej "Solidarności”. Matecznikiem podziemia była wtedy Walcownia Karoseryjna, na której Maciej Mach i Stanisław Malara parę godzin później wszczęli strajk o jawnie politycznych intencjach. Tyle tylko że niemal od początku ten strajk się sypał. Strach o tracone strajkowe dniówki wygrywał pośród hutników z namowami podziemnych działaczy. Przełomem okazało się dopiero ogłoszenie robotnikom decyzji Zbigniewa Romaszewskiego, iż kierowana przezeń Komisja Interwencji i Praworządności zwróci wszystkim uczestnikom strajku utracone zarobki. Dopiero gdy ludzie poczuli się bezpiecznie pod względem materialnym, dało się ich nakłonić do podjęcia politycznego protestu. Bez pieniędzy Romaszewskiego nie było na to żadnych szans.

Nocą 4 maja strajkującą hutę spacyfikowały sprowadzone do Krakowa oddziały antyterrorystyczne milicji. Była to ostatnia wielka i ponad wszelką potrzebę brutalna pacyfikacja "Solidarno­ści”. Pod jej wrażeniem gdański strajk się rozsypał, a jego legendę ocaliło tylko spektakularne "wyjście ze stoczni” garstki strajkujących pod wodzą Mazowieckiego i Kaczyńskiego, ostatni raz widocznych razem na słynnym zdjęciu. Ale przełomem politycznym miała się jednak okazać Nowa Huta. Bo wprawdzie z perspektywy podziemia tamten strajk był tylko jeszcze jednym dowodem słabości i rachityczności społecznego oporu, ale z perspektywy junty rzeczy wyglądały dokładnie odwrotnie. Komuniści zdecydowali się na ostatnią popisową pacyfikację, gdy nagle pojęli, że ów trup, jakim miała być w tym czasie "Solidarność”, ma nadal dość siły, woli i pieniędzy, aby przejąć i nadać polityczne znaczenie lokalnemu spontanicznemu protestowi. Decyzja o pacyfikacji była zatem wynikiem lęku władzy. Chwilę później ten sam lęk wywoła ofertę okrągłego stołu, publicznie zgłoszoną już w sierpniu przez Kiszczaka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski