MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ostrość widzenia

Redakcja
Gdy rozmawiałyśmy przez telefon, zrobiła Pani na mnie wra żenie osoby konkretnej, zdecydowanej, może trochę oschłej, która nie lubi używać zbędnych słów i wie, czego chce. Czy taka jest w istocie Jolanta Fraszyńska?

Z JOLANTĄ FRASZYŃSKĄ rozmawia Jolanta Ciosek

   - Każdy telefon wprawia mnie zwykle w stres i zaniepokojenie, że zapewne ktoś będzie czegoś ode mnie chciał. Tak więc ten typ oschłości jest też rodzajem zbroi, która mnie chroni przed światem. Niewątpliwie jestem dość precyzyjna, uporządkowana i tak często postrzegają mnie dziennikarze. Ale mienię się też innymi barwami.
   - Sądzę, że wielu czytelników zaskoczy fakt, że jest Pani rodowitą Ślązaczką, która dzieciństwo spędziła w Mysłowicach. Pani fizyczna kruchość przeczy temu. A psychicznie, czy odziedziczyła Pani cechy swych ziomków?
   - No jasne. Jestem ukształtowana od stóp do głowy śląskimi tradycjami. Sam fakt, że wycieram teraz przed panią okruszki rozsypanego cukru, świadczy o moich skłonnościach do uporządkowania. Ale przede wszystkim odziedziczyłam chyba typową dla Ślązaków ostrość widzenia rzeczy zwykłych, ludzkich. I wrażliwość w spojrzeniu na drugiego człowieka. U nas ludzie są twardo-prawi. Ja też jestem dość zahartowana i mam mocny kręgosłup. Ślązacy wyposażeni zostali w unikatowe już w dzisiejszych czasach zasady postępowania: prawość i rzetelność. Coś takiego wyniosłam z tego mojego ubogiego Śląska. Myślę, że gdyby Polacy generalnie posiadali choć kilka takich cech, to ta nasza spartaczona i bałaganiarska Polska wyglądałaby inaczej. Nie wiem, czy poza Śląskiem jest jeszcze taki region w Polsce, w którym ludzie tak rzetelnie i serio podchodzą do pracy i życia.
   - Czy to "serio" i tę prawość przeniosła Pani do swojego życia zawodowego, bo jak zdążyliśmy się przekonać, bardzo rzetelnie traktuje Pani swój zawód?
   - Nie umiem inaczej. Nie wyobrażam sobie nierzetelnego wykonywania pracy, za którą otrzymuję pieniądze. Szybko i byle jak nie jest w moim stylu.
   - Po raz pierwszy widziałam Panią na scenie we wrocławskim spektaklu dyplomowym "Nasze miasto" Wildera, w którym pojawiła się studentka o niespotykanych, wręcz dziewczęcych, warunkach. Ponoć usilnie chciała Pani zmienić swój wizerunek? Czy był to akt buntu wobec natury?
   - Chciałam szybko dorosnąć, a moją cechą charakteru jest robienie na przekór temu. Teraz już sytuacja się zmieniła, bo udało mi się dojrzeć w odpowiednim momencie. Już ze sobą nie walczę, ale bardziej szukam tego, co jest we mnie naprawdę. W pierwszych artystycznych kontaktach "sprzedawałam się" ludziom jako ktoś, nad kim trzeba roztoczyć opiekę. Małe kobietki często mają to do siebie.
   - Była to kokieteria czy rodzaj pozy?
   - O nie. Wszystko można mi zarzucić, ale nie pozerstwo. Nienawidzę tego słowa, bo jestem głęboko spójna ze swoją szczerością. Zawsze na pierwszym miejscu stawiam wiarygodne brzmienie i mówienie tego, co myślę. Wspomniane kreowanie wizerunku płynęło jedynie z mojej przekory.
   - Po ukończeniu wrocławskiej PWST została Pani zaangażowana do Teatru Polskiego i od razu otrzymała świetne propozycje. Spotykała się w pracy ze znakomitymi reżyserami: Jerzym Jarockim, Krystianem Lupą. Czy to rola w serialu "Na dobre i na złe" spowodowała Pani przeniesienie się do Warszawy?
   - Nie. W Warszawie właściwie zawsze bywałam jedną nogą. Moje przeniesienie wiązało się z koniecznością zamieszkania w stolicy. I muszę przyznać, że z wielkim żalem opuszczałam Teatr Polski. Przecież tam spędziłam całe moje aktorskie dzieciństwo i zetknęłam się z Jerzym Jarockim, który absolutnie ugruntował mnie aktorsko.
   - Jak taka delikatna i wrażliwa osoba wytrzymywała współpracę z reżyserem znanym z twardego traktowania aktorów?
   - Chyba niedawno odpowiedziałam sobie na to pytanie. Myślę, że precyzyjność Ślązaczki i reżysera nie mogły na jakiejś płaszczyźnie nie spotkać się i nie zaiskrzyć. Jarocki jest obdarzony słuchem absolutnym. Ja też nieźle słyszę i do tego jestem obdarzona jakąś wrażliwością, porządkiem, więc wszystko to razem musiało zaowocować. Oczywiście, nie obyło się na początku bez tzw. przeczołgań. Nie wiem, czy byłam wtedy próżna i pyszna, ale na pewno grając kiedyś Anię z Zielonego Wzgórza wydawało mi się, że wszystko już umiem. Oczywiście, Jarocki uświadomił mi, że tak nie jest. Na początku zgniótł mnie udowadniając, że nie potrafię oddychać i przeakcentowuję. Dzięki niemu nabrałam tak świetnych cech warsztatowych, że czerpię z tej bezkonfliktowej i wspaniałej w efekcie współpracy do dziś. Myślę, że w moim małym ciele, moja, powiem nieskromnie, bezpretensjonalność i doza wdzięku robiły na nim jakieś wrażenie. On poprzez swoją nieprawdopodobną wiedzę tworzy taki szkielet postaci na scenie, że nie sposób z niego nie skorzystać. Pracując z Jarockim trzeba być osłem, żeby coś rozwalić. O Jarockim mogę mówić tylko ciepło.
   - Po tych doświadczeniach przyszły kolejne: z Lupą, Jarzyną, Warlikowskim, Glińską. I znów weszła Pani w różne światy teatru.
   - Jestem chyba jedną z nielicznych aktorek młodego pokolenia, które miały szczęście spotkać się z tak wybitnymi reżyserami. I o ile nie rozpieszczał mnie, jak dotąd, film, to o teatrze mogę mówić, że urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą. Niewątpliwie Lupa wniósł najwięcej szaleństwa do mojego świata teatru. Uwielbiam rolę w "Wymazywaniu", gdzie z Agnieszką Roszkowską gramy siostry głównego bohatera. Nasz pobyt z tym spektaklem w paryskim Odeonie był jednym wielkim sukcesem. A przecież oglądała nas bardzo elitarna publiczność.
   - Podobne emocje musiały towarzyszyć pracy z Grzegorzem Jarzyną i Krzysztofem Warlikowskim, u których zagrała Pani w "Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich" oraz "Hamlecie" - spektaklach bardzo kontrowersyjnych, wręcz bulwersujących. Rola lesbijki w "Szczątkach" i Rosenkrantza w "Hamlecie" były szokujące, odważne. Lubi Pani ten typ nowego teatru?
   - Wrażliwość Warlikowskiego, jego wyczulenie na rodzaj ekspresji aktora są mi bardzo bliskie. Na próbach "Hamleta" wszystko było super. Trudno mi o tym mówić precyzyjnie, bo te relacje dotyczą emocji, sfery czucia.
   - Czyli w sztuce interesuje Panią ekstremum?
   - Jestem na nie gotowa i chętnie poddaję się takim wyzwaniom, chociaż kosztuje to aktora bardzo dużo. Jarocki wyposaża go we wszystkie tzw. wiadomości. U Krzyśka Warlikowskiego "idzie się" w postać, nie wiedząc, dokąd się zajdzie. To jest niezwykle podniecające, ale i wyczerpujące, bo gdy zaczyna się spektakl, to trzeba być gotowym na wszystko, nie mając do końca gwarancji, gdzie po drodze zboczy się wraz z graną postacią. Dlatego też czasami ten sam spektakl bywa średnio nasycony, ale nieraz zdarza się genialny i ulatuje daleko w kosmos.
   - A sztuki młodych brutalistów, tak teraz modne i często wystawiane, pełne okrucieństwa i wulgarności to nurt w teatrze, który Panią szczególnie interesuje?
   - Świat jest straszny, malowany czerwoną kreską i sądzę, że ten typ teatru jest dość naturalnym przenikaniem problemów naszych czasów na scenę. Dla mnie pewne jest jedno, że jeśli mam możliwość wzięcia udziału w czymś, co zaszczepia w człowieku nadzieję, to wolę to niż dołować. Jeśli scena ma tylko udowadniać, że świat jest okrutny, a nie doprowadzać do oczyszczenia, to chyba nie jest to mój teatr.
   - Powiedziała Pani kiedyś, że najbardziej tęskni do minionej epoki, że secesja i art deco to okresy, w którym czułaby się Pani najlepiej. Skąd te tęsknoty?
   - Jestem mała, filigranowa i pewnie z tego powodu mam niezwykły sentyment do porcelanowych figurek. Sądzę, że nie mieszczę się zbytnio w kanonie obowiązującego piękna - moja dwunastoletnia córka ma stopę cztery numery większą od mojej.
   - Czyżby miała Pani na tym punkcie kompleksy?
   - Ależ skąd, z nimi dość dawno sobie poradziłam. Człowiek byłby głupcem, hodując kompleksy. W wieku 34 lat wypada o nich mówić w czasie przeszłym.
   - Jest Pani uznawana za jedną z najciekawszych osobowości aktorskich teatralnych i filmowych, zagrała Pani wiele znaczących ról. Jaką artystyczną cenę płaci Pani, grając od kilku lat w serialu, który rządzi się innymi prawami niż scena, wymaga dość powierzchownych środków aktorskiego wyrazu?
   - Gdyby zarzuciła pani powierzchowność komukolwiek z twórców "Na dobre i na złe" to urwaliby pani głowę. Wszyscy traktują tę pracę niezwykle rzetelnie. To jest kawał dobrego rzemiosła telewizyjnego.
   - Jedno drugiego nie wyklucza. Trudno jednak twierdzić, że serial dopuszcza kreacje aktorskie.
   - Ja sobie to wszystko bardzo sprytnie poukładałam. Jeśli mam możliwość uczestniczenia w wielkiej sztuce w teatrze, to robię to. Natomiast jeśli nie mam takich możliwości w filmie czy telewizji, a mogę uczestniczyć w bardzo przyzwoitym serialu, którego nie mam powodu się wstydzić i do tego zarabiam pieniądze, to bardzo proszę, na to się godzę. Od czterech lat nie dostałam żadnej propozycji filmowej i byłabym kretynką, gdybym nie cieszyła się z tego, że gram, zarabiam, mam kontakt ze znakomitymi aktorami i nie bolą mnie zęby, gdy wypowiadam kwestie mojej bohaterki. Mówiąc krótko - zachowuję zasady zawodowej higieny. Dzięki postaci Moniki mogę jako tako funkcjonować finansowo, czego nie należy mylić ze zbytkiem czy fanaberiami gwiazdy, bo na takowe mnie nie stać.
   - Mówi Pani wyłącznie o aspekcie materialnym, a ja pytam o cenę artystycznego obniżania lotów. Nie sądzi Pani, że grając nawet najlepszą rolę w teatrze widzowie przyjdą zobaczyć nie Ofelię lecz dr Monikę?
   - W ogóle się nad tym nie zastanawiam, bo wówczas nie mogłabym grać w serialu. Moja popularność może jedynie przyciągnąć widzów do teatru. A to już jest bardzo dużo. I jeśli widz przyjdzie po to, żeby zobaczyć Fraszyńską, to też dobrze. To jest sprawa jego wrażliwości, czy poza Moniką z serialu zobaczy we mnie coś więcej z postaci, którą aktualnie gram. A jeśli zechce zobaczyć we mnie tylko Monikę, to jego wola. W "Wymazywaniu" czy "Pamięci wody", w których gram w Teatrze Dramatycznym, nie ma nic z Moniki. I to jest moja uczciwość w podejściu do zawodu. A sprawą widza jest dostrzeżenie tego lub nie. Serial może za chwilę się skończyć, a ja w teatrze będę. Natomiast jeśli zdarzy się, że widz przychodząc do teatru widzi we mnie tylko Monikę, a nie postać, którą gram, to znaczy, że ja gram marnie albo spektakl jest do bani.
   - A czy popularność może aktora zdemoralizować?
   - Może, ale nie mnie. Popularność daje pieniądze, a ja lubię być niezależna finansowo. I wcale się tego nie wstydzę. Choć w Polsce panuje, niestety, nadal zakłamanie i często mówi się, że coś się robi dla wyższych idei, a nie po prostu dla pieniędzy. To jest ohydne i śmierdzi nieprawdą. Nie wiem, czy jestem próżna, ale lubię mieć zabezpieczenie, ładne rzeczy i wcale się tego nie wypieram. Może dlatego, że moja matka prowadząc zakład fryzjerski zawsze miała doraźny pieniądz, którego, niestety, często brakowało. I wtedy pomyślałam, że jeśli kiedyś uda mi się godnie zarabiać, to będę mogła pomagać rodzinie. I tak też robię. Nie zarzekam się też, że nigdy nie zagram w reklamie. A do licha, dlaczego nie? Czy ja mam sobie napisać na czole, że jestem stworzona do celów wyższych?
   - Czyli Pani sesja w "Playboyu" była dla reklamy i pieniędzy?
   - Nie. Pomyślałam sobie: mam tyle lat, ile mam, ktoś proponuje mi, aby pochwalić się moją kobiecością, to czemu nie. Tym bardziej że ja z nią wciąż mam na bakier. To były też jakieś pieniądze i zastanowienie: a może nigdy więcej już mi nic takiego nie zaproponują? Z tego wynika, że chyba też zaspokoiłam swoją próżność.
   - Ale z drugiej strony unika Pani rozgłosu. Dowodem - Pani powtórny ślub, który odbył się bez kamer, błysku fleszy, co ostatnio jest tak modne wśród gwiazd i gwiazdeczek.
   - Bo ja tak naprawdę, poza "Playboyem", nigdy nie robiłam wrzawy wokół siebie. Nienawidzę tego. Jeśli rozbiorę się dla "Playboya", to jestem w tym w pojedynkę, nikt mnie nie będzie rozliczał, że zrobiłam to np. z mężem, z którym za chwilę się rozwiodłam. A jeśli urządzę huczny medialnie ślub, to przy, nie daj Boże, rozwodzie, od razu wszyscy rzucą się na mnie i będę musiała się z tego publicznie tłumaczyć. Jestem w tych sprawach bardzo ostrożna, bo już raz w życiu posypało mi się. Nie zwierzam się z zakrętów życiowych, bo coś się kiedyś walnie i co? Zostanę z tymi gołymi słowami? Na moim mieszkalnym podwórku jest miejsce tylko dla mnie i dla mojej rodziny. Prywatność jest dla mnie miejscem świętym.
   - Reasumując: ile w Pani dotychczasowym życiu było sukcesów a ile porażek?
   - Artystycznie jedna porażka, w spektaklu, który "nie rozegrał się". A poza tym mam pracy tyle, ile lubię i potrzebuję. Prawda jest taka, że nienawidzę zapracowywać się po uszy. Dojrzałam do tego, że nie jest ważna przede wszystkim praca, czemu ulegałam z zaślepienia na początku kariery, a dopiero potem dom i rodzina. Teraz najważniejszy jest dom, a praca tylko dodatkiem. Jestem osobą obowiązkową, akuratną i wiem, że mojemu dziecku winna jestem dyspozycyjność. Moja 12-letnia Nastka urodziła się, gdy byłam na III roku studiów i spędziłam z nią za dużo czasu za kulisami. Teraz Nastka jest superpanną, świetną dziewczyną i bardzo dobrym człowiekiem.
   - O Pani zazwyczaj też tak mówią...
   - Naprawdę? Staram się, choć też mam swoje humory. Kiedyś byłam o wiele bardziej chlastająca przeciwnika, może za szorstka. Z czasem przeszłam bolesną obróbkę kamienia. Jeśli życie było dla mnie dokuczliwe, to na tyle, że teraz mogę być tylko lepszym człowiekiem. Cholernie patetycznie to zabrzmiało, prawda?
   - Powiedziała Pani przecież na wstępie, że nie ma w niej ani krztyny pozerstwa.
   - No, to szczerze dodam, że mam drugiego męża i wiele jeszcze rzeczy do zrobienia.
   - Czyli pełnia szczęścia?
   - Szczęście rano jest, wieczorem go nie ma. Lubię patrzeć na ludzi szczęśliwych, bo jest we mnie sporo optymizmu. Smucę się tylko przez chwilę. Zbyt mocno cenię sobie życie wiedząc, że jest jedno i na krótko, żeby nie cieszyć się nim, ile wlezie.

od 7 lat
Wideo

Młodzi często pracują latem. Głównie bez umowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski