Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Panowie to wojownicy. Sami ostro skaczą sobie do oczu, to potrafią także przyłożyć samicy

Grzegorz Tabasz
Na parkotach kończą się  grupowe relacje zajęcy. Żadnego wspólnego wychowywania młodych. Żadnych więzi rodzinnych
Na parkotach kończą się grupowe relacje zajęcy. Żadnego wspólnego wychowywania młodych. Żadnych więzi rodzinnych Fot. 123rf
Temperatura uczuć podczas zajęczych godów jest tak gorąca, iż na ziemię lecą kępki wyrwanego futra i krople krwi z poszarpanych uszu

Kiedy końcem stycznia odkryłem polankę ubitego śniegu pełną poplątanych tropów, nie miałem wątpliwości: trafiłem na parkoty. Pod dziwnie brzmiącą nazwą kryją się gody zająca szaraka. Termin znany myśliwym, przyrodnikom i … miłośnikom krzyżówek. Zjawisko fascynujące z dwóch powodów. Po pierwsze, jest kompletnym zaprzeczeniem tchórzliwej w powszechnym rozumieniu natury zająca, a po drugie dla rzadkości wydarzenia. Ostatni raz ślady parkotów oglądałem dobre piętnaście lat temu. Później zające zniknęły z okolicy. Podobnie jak w całym kraju i Europie.

Wrócę do parkotów. Jeśli zima bywa łagodna, zaczynają się kilka tygodni po nowym roku. Jeśli mrozy dopiszą, w marcu. Kiedy dni robią się dłuższe, poziom hormonów rośnie. Koniec końcem płodna samica wabi kilku okolicznych kawalerów i gody zaczynają się na całego. W myśliwskiej gwarze panowie zwani są gachami. Bardzo trafnie. Nie dosyć, że okrutnie skaczą sobie do oczu, okładają się przednimi łapami, drapią do krwi, to potrafią solidnie przyłożyć opornej samicy. W którymś momencie temperatura uczuć staje się tak gorąca, iż na ziemię lecą kępki wyrwanego futra i krople krwi z poszarpanych uszu. Co rusz pojedynki przerywają krótkie gonitwy za jedyną obecną przedstawicielką płci pięknej. Po czym następuje kolejna runda okładania się po pyszczkach.

Tak nie zachowują się tchórze. Podczas parkotów posiadacze przysłowiowego zajęczego serca zamieniają się w zaciekłych wojowników. W końcu najsprytniejszy i najbardziej wytrwały osiąga celu. Kocica (tak, to nie pomyłka, lecz gwarowa nazwa samicy!) ulega szczęśliwemu gachowi. Potem towarzystwo rozłazi się po okolicy. Pokrzywdzeni otrzymają następną szansę za kilka tygodni, gdyż parkoty powtarzają się do końca lata. Nie wiem, z jakiego powodu, ale te pierwsze, zimowe wydają się najważniejsze. Może dlatego, iż urodzone wczesną wiosną zajączki zwane marczakami, zostały powiązane z symboliką świąt wielkanocnych.

Na parkotach kończą się jedyne grupowe relacje zajęcy. Żadnego wspólnego wychowywania młodych. Żadnych więzi rodzinnych. Matka rodzi młode w wygrzebanym w suchej trawie zagłębieniu. I natychmiast znika. Parę razy dziennie wraca, by nakarmić potomstwo. Gdy nieco podrosną, rozprowadza je po okolicy, co trochę zwiększa szanse przeżycia. Trochę, gdyż i tak do następnej wiosny doczeka najwyżej jedno z każdej piątki młodych.

Na symbol świąt wielkiejnocy czyhają rozliczne niebezpieczeństwa. Choroby i pasożyty. Najgorsze są przeziębienia powodowane przez wiosenne odwilże. Szarak to dziecko azjatyckich stepów. Bez problemu wytrzyma w kopnym śniegu trzaskające mrozy, ale mokre pluchy są dlań zabójcze. Są też liczni drapieżcy. Poczynając od wścibskich srok na wszędobylskich lisach kończąc.

Do tego dochodzą bezpańskie psy i koty. Samochody na drogach. Chemizacja i mechanizacja rolnictwa. Likwidacja małych gospodarstw na rzecz wielkoobszarowych monokultur. Proszę mi uwierzyć, zajęcza dola jest wyjątkowo ciężka. W ciągu pół wieku z najbardziej pospolitego gatunku dzikich zwierząt spadł na pozycję taksonu zagrożonego wymarciem. I bynajmniej nie jest to wina myśliwych. Przez setki lat był najczęstszym łupem każdego polowania. Sarny czy grubszy zwierz mógł zawieść. Zające nigdy. Bogactwo wydawało się nieprzebrane. W czasach PRL-u stał się przedmiotem eksportu. Tysiące odłowionych żywcem zwierzaków sprzedawano do Europy Zachodniej za bezcenne w gospodarce socjalistycznego niedoboru dewizy. Potem przyszła katastrofa i totalne załamanie liczebności populacji. Jak to mówią, silą złego na jednego.

Na co dzień zając to przysięgły samotnik. Nie szuka towarzystwa innych przedstawicieli swojego gatunku. Mając tak wielu wrogów naturalnych sztukę przetrwania doprowadził do perfekcji. Żeruje po zapadnięciu zmroku. Doskonały słuch i węch pozwalają z dużym wyprzedzeniem zlokalizować potencjalne zagrożenie. Wzrok nieco słabszy, ale w zupełności wystarczający do wykrycia ruchomych obiektów. Zające pokładają nadzieję w ucieczce. Tylne łapy zwane skokami w kilka sekund rozpędzają zwierzaka do imponującej prędkości osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Nie biegnie na oślep. Kluczy i w jednej chwili może zmienić kierunek ucieczki.

O 90 stopni, co zazwyczaj wystarczy do skutecznego zgubienia pogoni. W dzień zachowuje się zupełnie inaczej. Przycupnie w wygniecionej w trawie kotlince. Ziemiste ubarwienie doskonale zlewa się z otoczeniem. Wbrew legendom nie sypia z otwartymi oczami. Ucina sobie drzemkę, z której przebudzi go najcichszy hałas lub podejrzany zapach. Zając salwuje się ucieczką dopiero wówczas, gdy natręt przekroczy dystans trzech metrów. Jeśli nie, trzyma nerwy na wodzy. I jak tu uwierzyć w opowieści o tchórzu, który boi się własnego cienia?

Ostatni szarak w mojej okolicy, nim przepadł bez śladu, nieźle narozrabiał. Jak pijany zając. Ot, kolejne, celne przysłowie. Jako świeżo upieczony włościanin wymarzyłem sobie własny sad. Kilka jabłoni, gruszy i innych drzew owocowych. Pomny na obecność szaraków, każdej zimy smarowałem pnie i gałęzie paskudnie cuchnącymi preparatami. Skuteczny sposób na zniechęcenie miłośników kory i soczystych gałązek, pod warunkiem regularnego powtarzania zabiegów. Po którejś odwilży zmarudziłem przekładając prace na następny dzień.

I stało się. Po śladach sądząc, był to jeden, wyjątkowo duży okaz. Stając na tylnych łapach sięgał pasa. Od tej wysokości okorował moje wypieszczone drzewka, po których oczekiwałem pierwszych owoców, do białego drewna. Starannie. Dokładnie. Bez pośpiechu. Perfekcyjna robota. Nienasycony, pokicał do sąsiadów. Owej nocy spustoszył wszystkie okoliczne ogrody, oszczędzając jedynie śliwy. Ot, smakosz jeden. Nie wiem, czy rzucane na szaraka ciężkie słowa miały moc sprawczą, ale przez następną dekadę nie widziałem ni koniuszka zajęczego ogona.

Wszystko wskazuje na to, iż zające zaczynają wracać. Być może uodporniły się na przeciwności losu. Być może efekty przynosi wytrwała praca myśliwych, którzy regularnie wypuszczają pochodzące z hodowli okazy. Kto wie, może wyśmienity comber zajęczy w śmietanie wróci do menu. W sadzie wyrosły nowe drzewa. Korę mają na tyle grubą, iż pewnie oprą się zębom najbardziej wygłodzonego zająca. Szaraku: jestem gotów. Możesz wracać.

Ma długość od 35 do 75 cm, wysokość ok. 30 cm, a jego ogon, zwany omykiem, ma długość 8–10 cm.

Waży 3–6 kg. Ogon zająca jest od góry czarny, na spodzie biały. Uszy są dłuższe od głowy. Nogi zająca nazywa się skokami, natomiast uszy – słuchami. Łapy są wąskie i twarde, przystosowane do biegania po twardym terenie. Tylne nogi są znacznie dłuższe od przednich

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski