Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pełgające płomyki...

Redakcja
Zmienia się materiał oraz wzornictwo, ale małe warsztaty funkcjonują tak samo jak przed wiekami

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

Zmienia się materiał oraz wzornictwo, ale małe warsztaty funkcjonują tak samo

jak przed wiekami

   Na początku był wosk - produkt pracowitych pszczół. Trzeba mieć go wystarczająco dużo, na wysokość knota, żeby móc stworzyć świecę czerpaną, zwaną również maczaną. Do powstania jednej świecy wystarczy jeden sznurek, ale sprytni pszczelarze już przed wiekami wymyślili sposób na "taśmową" produkcję prostego źródła światła. Należy wziąć żerdkę, przewiesić przez nią kilka sznurków w taki sposób, by po obu stronach zwisały końce równej długości, maczać w gorącym płynnym wosku i wyjmować, by zastygł, i maczać znowu...
-Nam świeca zawsze kojarzyła się z przyjemnym blaskiem i ciepłem - wspomina Katarzyna Misiak, współwłaścicielka krakowskiej firmy Candel, największego dystrybutora świec na południu Polski. - Przed dziesięciu laty, szukając razem z mężem pomysłu na własny biznes, zaczynaliśmy od produkcji zniczy. Nie mieliśmy wówczas pojęcia, jak wysublimowaną estetyką może odznaczać się świeca, współcześnie będąca często prawdziwym dziełem sztuki.
   Jeśli spytać kilkoro znajomych o skojarzenia ze świecą, większość powie od razu coś o morzu płomyków cmentarnych, które palimy w dzień Wszystkich Świętych. Inni będą wspominali urodzinowe torty, w których nieodmiennie tkwią kolorowe wałeczki zakończone małymi ognikami. Ktoś powie coś o kościelnych ceremoniach i już możemy wnioskować, że świeca w każdych okolicznościach symbolizuje swego rodzaju tajemnicę.

Ck ogniki

   Warsztat rodziny Rybarskich, usytuowany na zapleczu kamienicy położonej przy głównej ulicy Żywca, należy do najstarszych polskich świeczkarni.
   - Wytwarzamy świece w czwartym pokoleniu. Muszę się jednak przyznać, że ja robię to już tylko na specjalne zamówienia, bowiem zawodowo zajmuję się czym innym - opowiada Paweł Rybarski. - Chodzi głównie o podtrzymanie rodzinnych tradycji oraz stosowanie oryginalnych metod wzorniczych - opracowanych przez mojego ojca oraz mojej własnej.
   Kiedy antenat rodu, wówczas jeszcze chłopczyk - Karolek Białek, przyjęty został w termin do słynnego podówczas zakładu Rotha w Krakowie, był rok 1870. W owej epoce fach świecznikarski połączony był z reguły z piernikarskim, tak więc Karol uczył się w grodzie Kraka jednocześnie dwóch profesji. Za ck Austrii głównym tworzywem świecy był wosk, który podówczas miał cenę bodaj jeszcze wyższą niż obecnie. To dlatego biedak zapalał bliskim zmarłym z reguły jedną świecę, zaś po ilości tych stojących na ołtarzach lub grobach poznawano stopień zamożności fundatora.
   Wosk oprócz wysokiej ceny miał także wady w samej obróbce, dlatego też, kiedy tylko chemicy nauczyli się kombinować z węglowodorami, do produkcji świec zaczęto używać parafiny. Dziś dodaje się do wosku lub stosuje w postaci czystej również stearynę, cerezynę, kandelinę lub gacz parafinowy.
   Kiedy Karol Białek otrzymał dyplom, przechowywany do dzisiaj w familijnym archiwum, przerobił na warsztat starą kuźnię i ruszył z produkcją. W jego zakładzie przez pięć dni piekło się chleb, bułki oraz ciasta i ciastka, i tylko przez jeden wyrabiało się świece. A mowa przecież o czasach, kiedy tutejsi mieszczanie nie mieli jeszcze prądu elektrycznego. Z ówczesnych ksiąg handlowych można wyczytać, że świece od Białków trafiały do wielu miejscowości położonych na co najmniej ćwierci terytorium cesarstwa.
   - Wtedy królowały jeszcze białe świece służące głównie ceremoniałom religijnym - objaśnia Danuta Rybarska, która razem z mężem Krzysztofem prowadziła zakład przez pół wieku po wojnie. - Czasami przyklejało się nalepki z wizerunkami świętych albo scenami biblijnymi.

Dzieła sztuki

   Sala ekspozycyjna hurtowni Candel w Krakowie przyprawić może o zawrót głowy. Tysiące świec, ciasno ustawionych na półkach sięgających sufitu, są tak różnorodne w stylistyce, barwach, a nawet funkcjach, że laika przyprawia to o zdumienie.
   - Muszę powiedzieć, że zaczynając, trafiliśmy na ugór... handlowy - wspomina Bogdan Misiak. - Właściciele sklepów, którym przedstawialiśmy ofertę, gremialnie mówili: "To się nie sprzeda. Nie ma na to mody!". Ozdobne świece najszybciej przyjęły się w kwiaciarniach, przy czym najpierw służyły jako dekoracja wnętrz. Dopiero kiedy klienci przychodzący po kwiaty zaczęli deklarować chęć kupowania świec, zaczęło się...
   "_Mizerna świeca/jakiż blask roztacza!/Tak dobry czyn jaśnieje/na złym świecie" - _pisał niegdyś William Szekspir w "Kupcu weneckim". Być może dzisiejsze zainteresowanie świecami bierze się stąd, że kojarzą nam się optymistycznie?
   Rozmowa podsłuchana w kwiaciarni:
   - Proszę paczkę tych kolorowych świeczek.
   - Zawsze kupuje pani te same. Dlaczego?
   - A, bo mi rozweselają mieszkanie.
   Zanim Polacy powszechnie dostrzegli w tym prostym źródle światła dzieło sztuki użytkowej, znający się na rzeczy jeździli całkiem niedaleko za granicę - do Rożnova pod Radhosztem, gdzie funkcjonuje najbardziej bodaj znany w tej części Europy zakład produkujący świece ozdobne. Czescy mistrzowie, wykorzystując plastyczność materiału, lekceważą jego naturalną barwę. Świece o rozmaitych kształtach są malowane wyjątkową, wypracowaną przez dziesiątki lat techniką. Oryginalność rożnowskiej metody polega i na tym, iż spod ich rąk wychodzą woskowe odlewy o najróżniejszej tematyce i wielkości. Są to i pasterze, i stada owiec, rycerze, śliczne panny, zbójnicy, niedźwiedzie, górskie orły, owoce i kwiaty. Powielane są w formach, przy czym artyści wymyślają coraz to nowe wzory.
   - Nabywcy mają w większości doskonały gust - przekonuje Katarzyna Misiak. - Rynek eliminuje przypadkowych świeczkarzy. Jeśli ktoś usiłuje wytwarzać byle co, szybko musi zamknąć warsztat. Zawsze unikaliśmy świec najtańszych, uważając że powinniśmy zaoferować kolekcję od początku do końca wyjątkową.
   Ceny w firmie Candel nie zwalają jednak z nóg. Najzwyklejszą świeczkę użytkową można kupić za 20 groszy, potężną gabarytowo świecę o artystycznych aspiracjach za 170 złotych.

Szukając nastroju

   Ewelina Polak od lat prowadzi własną firmę świeczkarską w Jastrzębiu Zdroju. Wszystkie powstające tutaj, oryginalne wyroby są jej własnego projektu.
   - Recepta na sukces jest taka sama jak w innych dziedzinach twórczości: trzeba znaleźć własny, niepowtarzalny styl - tłumaczy pani Ewelina. - Przyjęliśmy zasadę, że każda świeca to rękodzieło w pełnym tego słowa znaczeniu, powstaje bowiem od początku do końca ręcznie. Cieszę się, że rodacy nauczyli się lubić świece, o czym świadczy najlepiej to, że z roku na rok sprzedajemy ich więcej. Nie ma pan pojęcia, ile świec każdego wieczoru pali się w łazienkach i sypialniach. To po to, by stworzyć tę jedyną, niepowtarzalną atmosferę, którą dać może naturalny zapach i płomień.
   Producentom świec, zwłaszcza powstających taśmowo, nie brak... śmiałości. Piszą na opakowaniach: "świece do aromaterapii", przy czym nikt z reguły nie konkretyzuje, jakie mianowicie schorzenie leczyć ma określona woń. Najbardziej rozmowni przekonują, że dzięki wonnym zapachom pozbywamy się wszechobecnej, zwłaszcza w kamienicach i blokach, powietrznej mieszaniny znad zupy koperkowej i kotleta schabowego, o chabaninie dla psów nie wspominając. Część nabywców unicestwia za pomocą świec stęchliznę starych murów, smród korników żywiących się antykami po pradziadach, zaś na daczowisku - powiew folkloru znad obornika gromadzonego po sąsiedzku przez zasiedziałego gospodarza.
   W jednym z warszawskich eleganckich sklepów rzuciły nam się w oczy kolorowe świece: "erotyczne" oraz "antynikotynowe". Nie miały nalepek, zaś sprzedawczyni utrzymywała, iż szef sprowadza je z zagranicy.
   - A czy można byłoby zamówić antykacowe albo antyalkoholowe? - zapytaliśmy z głupia frant.
   - Nie ma sprawy, jeśli będzie zlecenie, sprowadzimy wszystko - odparła rezolutna dziewczyna zza lady.

Celując w nos

   Jednym z polskich potentatów produkujących świece zapachowe jest wytwórnia "Lumen" z Krotoszyna, o nader szacownych tradycjach, sięgających 1852 roku, która to data skrzętnie umieszczana jest na logo.
   - Mamy obecnie w stałej ofercie około dziesięciu najrozmaitszych zapachów - informuje Piotr Krzyżaniak. - Nie przypisujemy im jednak, jak robią to inni, cudownych właściwości. Wystarcza nam, że doskonale trafiły w zapachowe gusta klientów, nie tylko polskich zresztą.
   Mistycyzm związany ze świecą jest dość silny, co wykorzystują skrzętnie handlowcy urządzający swoje stoiska na najrozmaitszych targach, giełdach i festynach... parapsychologicznych. Zachwalają towar jako środek rzekomo... oczyszczający serce, wątrobę, żołądek, a także umysł oraz wspomagający siły witalne organizmu. Annały świeczkarstwa polskiego nie odnotowują, niestety, jak wiele wynalazków oraz dzieł naukowych i artystycznych powstało dzięki ogarkom... Nie ulega jednak wątpliwości, iż wrażliwość zapachowa, przynajmniej części ludzi, może zostać zaspokojona dzięki świeczkom.
   - Z naszych obserwacji wynika, iż ludzie doskonale wyczuwają zapach chemii i bardzo go nie lubią - mówi Bogusław Misiak. - Cenią natomiast wonie naturalne, dlatego też świece wydzielające właśnie takie sprzedają się najlepiej. Te, które kojarzą się z syntetykami, stoją na półkach.
   Ewolucji ulega materiał oraz wzornictwo, ale małe warsztaty funkcjonują mniej więcej tak samo jak przed wiekami. Wewnątrz pomieszczeń parują rozgrzane kotły i zarówno na nich, jak i na podłodze kładą się w fantazyjnych kształtach różnokolorowe parafinowe zacieki. Co do receptur, to współcześni mistrzowie noszą je zwykle skrzętnie ukryte w swoich własnych głowach.
   - Oczywiście, że nikomu nie zdradzamy metod i dodatków! - wzrusza ramionami Ewelina Polak. - Nie próbujemy też kopiować innych. To dzięki temu polska oferta świec jest tak bogata i zróżnicowana.

Zdrapki i wykapki

   Liczy się pomysł, na który wcześniej nikt nie wpadł, w dodatku najlepiej taki, który jest... nie do podrobienia. Podróbki patentu nieżyjącego już Krzysztofa Rybarskiego, które czasami trafiają do handlu, to naprawdę marnidło. Pan Krzysztof, który był z wykształcenia inżynierem, połączył techniczną pasję z wyobraźnią artysty i dokonał rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej: połączył w świecy zróżnicowane kolorystycznie rodzaje tworzyw. Uzyskał dzięki temu fakturę zbliżoną do marmuru oraz innych interesujących minerałów, co przynosiło mu nagrody podczas konkursów sztuki.
   Parafinowy walec wyjęty z formy mocowany jest w tokarce, po czym, za pomocą rylców, dłut, brzeszczotów pił oraz specjalnie wykonanych ostrzy, świeca otrzymuje kształt najczęściej rzeźbionej w niepowtarzalny sposób kolumny. Pracownia Rybarskich to dziś swego rodzaju minimuzeum świeczkarstwa, gdzie zachowały się naczynia, formy, metalowe obręcze i narzędzia, powstałe jeszcze w XIX stuleciu.
   Oglądając kolekcję hurtowni Candel, trzeba przyznać, że i innym mistrzom nie brakuje kunsztu, wspartego niezwykłą pracowitością. Niektórzy całymi godzinami drapią wosk za pomocą drewnianych szczotek, chcąc uzyskać fakturę grubej tkaniny. Inni wtapiają najpierw w walce, stożki oraz prostopadłościany garść muszli, by później za pomocą malarskiej opalarki do farb wytopić parafinę i pokazać pancerze skorupiaków. Inni wklejają w boki świec patyczki albo atrapy krojonych w plastry owoców, jeszcze inni zalewają woskiem skorupy orzechów kokosowych, rzeźbią świece w pąki róż albo zbożowe kłosy. Pięknie prezentują się świece formowane na kształt jabłek i gruszek, a przy tym barwione tak, jak gdyby od góry otulały je skrzydła motyli.
   Człowiek nauczył się robić świece między innymi dlatego, że zarówno łuczywo, jak i lampki z olejem zwierzęcym bądź roślinnym były nieporęczne, a przy nieostrożnym obchodzeniu się z nimi również niebezpieczne. Dziś lampki oliwne triumfalnie wracają do salonów, przy czym w przezroczystych naczyniach znajdują się nie tylko tłuszcz i knot, ale również twórcze kompozycje z minerałów.
   Dziś najważniejszymi odbiorcami świec nie są, jak dawniej, kościoły i klasztory. W tych miejscach także rzadko już się je wyrabia. Coraz lepszym klientem jest człowiek z ulicy, który przekonał się do świecy jako ozdoby. Poważnym nabywcą są restauracje i kawiarnie, coraz więcej firm zamawia świece ze swym logo jako gadżety. Świece kupuje się na Wigilię i na kolędy, te w kształcie kwiatów na walentynki oraz imieniny i urodziny. Wielkanoc to okres zwiększonego popytu na woskowe baranki, zające i jajka.
   Wiosną, gdy zaczyna się wielkie grillowanie pod gołym niebem, ludzie kupują współczesne pochodnie oraz świece... antykomarowe. I właśnie dzięki tym małym wrednym owadom dzisiejsze istnienie świecy jest z praktycznego powodu jak najbardziej uzasadnione.
   Świeczniki z Egiptu oraz Krety, których powstanie ocenia się na 3000 lat p.n.e., dowodzą, iż świece towarzyszą ludzkości od bardzo dawna. Ów produkt, wytwarzany przy użyciu zwierzęcego łoju, był stosowany powszechnie w Europie już w wiekach średnich. Paryski fiskus zanotował pod koniec XIII stulecia w swoim wykazie podatkowym ponad siedemdziesięciu świeczarzy. Płomyk na knocie od niepamiętnych czasów oświetlał mroczne wnętrza kościołów, ale świece, podobnie jak pochodnie, towarzyszyły już wówczas przedstawieniom teatralnym, balom oraz wielkim ceremoniom możnych ówczesnego świata. Te wielorakie funkcje owego źródła światła sprawiły, iż współcześnie kojarzy się zarówno ze śmiercią, jak i zbawieniem, smutkiem, jak radością, o czym najlepiej zaświadcza wielość często przeciwstawnych sobie powiedzonek lub przysłów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski