MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Petofi i żaby

Redakcja
Pierwszy (no, prawie, bo był jeszcze przez kilka miesięcy Mieczysław Kieta) następca Mariana Eilego na stanowisku naczelnego "Przekroju" red. Mieczysław Czuma nie pozwalał pisać zbyt dużo o jedzeniu.

FELIETON

Miał dość użerania się z cenzurą. No, chyba że były to propozycje "jednodaniowe", sporządzane ze składników siermiężnych, niewymagających zbyt długiego stania w kolejkach. Kiedy więc wyczytał gdzieś, że na Węgrzech, w Szegedzie fantastyczną karierę robi żabia ferma, wysłał mnie nad Cisę, bym złapał żaby za udka i rzecz całą rozpoznał bojem. Żaba w garnku zawszeć lepsza niż zupa na gwoździu, osobliwie przy permanentnym braku tych ostatnich.

Na Węgrzech nie bardzo chcieli ze mną rozmawiać. Było lato A.D. 1981 i pan dyrektor żabiej fermy na wiadomość, że chce z nim mówić dziennikarz z najbardziej podejrzanego kraju w całym miłującym pokój obozie, odtańczył taniec Indian. Przez uchylone drzwi wraz z tłumaczem słyszeliśmy, jak wydzwaniał do miejskiego komitetu partyjnego, konsultował, uzgadniał, precyzował. W końcu zgodził się przedstawić mnie żabom, ale pod jednym warunkiem: ani one, ani tym bardziej on nie będą podejmować żadnych rozmów na aktualne tematy polityczne.

Żaby zachowały dyplomatyczne milczenie, pan dyrektor za to mówił jak nakręcony, prezentując wspaniałe zielone efekty hodowlane, potwierdzające słuszność polityki żywnościowej partii i rządu Węgierskiej Republiki Ludowej i osobiście I sekretarza Janosza Kadara, po czym zaprosił do firmowej restauracji na skromne "co żaba dała". A dała niemało: wkład do kotła z ostrą zupą, leczo, delikatne mięso na gulasz, coś tam, coś tam jeszcze - i oczywiście żabie udka, ściślej - chyba uda, spore kawałki mięsa przyrządzanego na piętnaście sposobów. Oczyma wyobraźni widziałem już materiał w "Przekroju" i tysiące rodaków polujących na czworakach od świtu do nocy, od Karpat do Bałtyku na świeże, smaczne, przyrządzane na wzór węgierski żaby i żabki.

Po drugiej - (a może trzeciej?) flaszce Bikavera pan dyrektor zrobił się już zupełnie normalny i po węgiersku serdeczny. Odnosiłem nawet wrażenie, że kilka razy chciał o coś spytać, ale się w porę gryzł w język. Po czwartej uśmiechnął się szeroko i zaproponował, że pokaże mi Szeged, stolicę węgierskich żab. Zna pan Szeged? Nie szkodzi, popatrzymy razem raz jeszcze. I poszliśmy sobie na długi spacer. Na dziedzińcu uniwersyteckim, przed biustem jednego z największych bohaterów narodowych Madziarów, który w roku 1848 tak skutecznie namawiał rodaków do powstania przeciw austriackim zaborcom, pan dyrektor spytał, czy wiem, kto to był.- No, jakże! - wykrzyknąłem dotknięty do żywego. - Szandor Petofi! Romantyczny poeta, bez którego nie byłoby węgierskiej Wiosny Ludów! I cały dumny zacząłem deklamować:

Pora, Węgrzy! Wstań, narodzie!

Dziś lub nigdy! Powstawajcie!

Żyć w niewoli - czy w swobodzie?

Albo - albo. Wybierajcie!

Przysięgamy! Ty nad nami

Boże sam!

Nigdy już niewolnikami

Nie być nam!

Żabi pan dyrektor zbladł. Zesztywniał. Chłodnym, kategorycznym głosem przypomniał, że zgodnie z ustaleniami na żadne aktualne problemy polityczne rozmawiał nie będzie. Odwrócił się na pięcie, zostawił mnie samego z Petofim i zniknął.

Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski