Fot. Grzegorz Kozakiewicz
Przemysław Osuchowski: OBERŻYŚWIAT
W towarzystwie słynnej butelki piwa. Był akurat piątek. W dodatku trzynastego. Kto poważnie traktuje moją procentową pisaninę, doskonale wie dlaczego. Wieniedikt Wasiliewicz Jerofiejew stał się moim idolem dość dawno. Powodem wcale nie było wspólne hobby - organoleptyczne podejście do płynności świata tego - lecz słabość do kolei. Zanim mianowicie na giełdzie książkowej zdobyłem jego dzieła, natrafiłem na enigmatyczną informację, iż pochodził z rodziny o tradycjach kolejarskich. Czyż nie piękne korzenie? W CK Austro-Węgrzech korzenie takie skazywały człowieka na wielopokoleniowy szacunek. W USA eufemizm związany z kolejarstwem świadczy natomiast o pociągu (nomen omen) do włóczęgi. Ja dzieciństwo spędziłem w małym miasteczku na trasie (kolejowej) Zakopane - Kołobrzeg i zamiast do szkoły chodzić, godzinami siedziałem na powiatowym dworcu i odmierzałem czas rozkładem kolejowej jazdy. Ale... po kolei, do niedawna na polskich dworcach zajmowano się nie tyle wojażowaniem, co spożywaniem. I niestety nie doczekała się polska literatura poematu filozoficznego z dworcem w tle. To co stworzył Jerofiejew na trasie Moskwa - Pietuszki zamknęło usta wszystkim podróżnym i większości myślących pasażerów świata. Musiałem więc dotknąć legendy! Moskiewska kolej podmiejska różni się mocno od papieskiego pociągu relacji Kraków - Wadowice. Jest w gruncie rzeczy podła. Jeszcze bardziej podły jest dworzec w Pietuszkach. Same Pietuszki również.
Natomiast piwo Żigulowskie (nazywane przez Polaków Żiguliewskim) jest podłością zadziwiająco nieumiarkowaną. Jedyną jego zaletą jest imponująca pojemność butelki (o zgrozo, plastikowej), półtora litra to nie przelewki. Wartości z kolei smakowe... Cóż, jeżeli pamiętacie krakowskie piwo Barbakan, to wiecie o co chodzi. Ani koloru, ani piany, ani chmielowego śladu. Tylko kwaśne tło i drożdżowy swąd... Jerofiejew prawdopodobnie cierpiał w życiu nie tylko na permanentnego kaca. Ból istnienia topił w Żigulowskim swietłym, a topienie pogłębiało niesmak i dystans, jaki czuł wobec swego otoczenia i czasów. Żigulowskie więc "uczłowieczył" interesującymi kompozycjami. Koktajle na bazie piwa z Woroneża weszły na trwałe do kanonu zarówno literatury, jak i międzynarodowego słownictwa pijackiego. Posłuchajcie tej poezji dźwięków: Balsam Kanaański, Duch Genewy, Psiakrew, brzmią cudnie! I cóż z tego, że zawierają (obok Żigulowskiego) politurę do drewna, środek przeciwko poceniu się nóg, płyn do zwalczania łupieżu i lakier do paznokci! Jerofiejew tylko do jednego koktajlu nie zalecał Żigulowskiego, do Łez Komsomołki. Tajemnicę - dlaczego - zabrał do grobu prawie dwie dekady temu. A prawdziwi wielbiciele literatury, kolei i procentowych wyzwolicieli mocy mają nad czym dumać. Choćby na dworcu w Pietuszkach. Dumać i nic więcej. Bo pić się Żigulowskiego po prostu nie da. Jest okropne. Nawet w piątek, trzynastego. Jak za czasów mistrza Wieniedikta Wasiliewicza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?