MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Plemienne wojny

Redakcja
Niegdyś przegrywało się w wyniku klątwy, magicznych zabiegów przeciwników, dzisiaj też muszą być winni. Trener, sędziowie, pogoda, publiczność, wszyscy, byle nie nasze orły.

Andrzej Kozioł

Andrzej Kozioł

Niegdyś przegrywało się w wyniku klątwy, magicznych zabiegów przeciwników, dzisiaj też muszą być winni. Trener, sędziowie, pogoda, publiczność, wszyscy, byle nie nasze orły.

W środek świata komputerów i telewizji, sms-ów i e-maili, z wrzaskiem wbiegły hordy z innej epoki. Skupieni wokół totemów, z plemienną pieśnią na ustach, obwieszeni fetyszami, z twarzami, nawet całymi ciałami pokrytymi wojennymi barwami, tańczą przed telewizorami. A na ekranach telewizorów ich współplemieńcy walczą z przedstawicielami obcych, wrogich plemion. Trwa wielka wojna wszystkich przeciwko wszystkim, trwa wojna My - Reszta Świata. Zaczęły się mistrzostwa świata w piłce nożnej, uparcie zwane mundialem, chociaż toczą się w strefie kulturowej, w której to określenie nic nie znaczy.
   Dlaczego co cztery lata pasjonujemy się piłką nożną, i to tak mocno, że co bardziej niezrównoważeni kibice popełniają samobójstwa po przegranym meczu, a kiedyś nawet wybuchła wojna futbolowa? Z piłką nożną jest tak jak z miłością, ktoś powiedział, że wielu ludzi nie zakochałoby się, gdyby nie czytali powieści o miłości, nie oglądali filmów z gatunku love story. Trudno nie interesować się mundialem, skoro przynajmniej od kilku miesięcy telewizja, prasa, producenci futbolowych pamiątek, wydawcy, jednym słowem - wszyscy, którzy chcą zarobić, wprowadzają nas w odpowiedni nastrój. Wprowadzają skutecznie, bo gorączka ogarnia nie tylko codziennych, zaprzysięgłych zwolenników piłki nożnej. Żywiołowo zaczynają się nią interesować ludzie, którzy na co dzień nie odróżniają rzutu rożnego od karnego i sądzą, że w polskiej bramce będzie stał Tomaszewski.
   Finał poprzednich mistrzostw świata spędziłem w hotelu, bardzo luksusowym zresztą, w przypadkowym towarzystwie francuskiej wycieczki. Średnia wieku Francuzów oscylowała wokół siedemdziesiątki, a śniada, arabska cera niektórych z nich, wtrącane od czasu do czasu polskie słowa i powiedzonka w jidysz dowodziły, że tylko w części byli potomkami Galów. Mimo to na finałowy mecz wszystkie leciwe panie wymalowały się niczym wojownicy Siuksów, przekreślając zwiędłe policzki pasmami bieli, czerwieni i błękitu. Panowie szturmem wzięli hotelowy bar, unosząc łupy - czeskie piwo, polską wódkę i angielską whisky. Było ogromnie kosmopolitycznie, ale jednocześnie patriotycznie. Myślę oczywiście o francuskim patriotyzmie, bo nieliczni Polacy nie mogli przeżywać tego rodzaju uniesień, więc z grzeczności przyłączyli się do radosnych pisków podstarzałych pań z indiańskim makijażem.
   Jednak futbol to nie tylko sprawa emocji i komercji. Podobnie jak cały sport, piłka nożna jest także kwestią polityki.
   O wojnie, opisanej przez Ryszarda Kapuścińskiego, już wspomniałem, ale wielkie imprezy sportowe rodzą także pozytywne skutki - i dla organizatorów, i dla uczestników. Organizując igrzyska, zawsze zyskuje się w oczach świata. Zwiększa się szanse albo na wykreowanie pozytywnego obrazu swego kraju, albo na osłabienie jego negatywnej konotacji. Temu służyła berlińska olimpiada, z jaszczurczo uśmiechniętym Hitlerem na trybunie, temu - wiele, wiele lat później - służyć miała olimpiada w Japonii. Po II wojnie światowej Japończycy byli fatalnie postrzegani przez Zachód, zwłaszcza przez Stany Zjednoczone. Wojna na Pacyfiku swym okrucieństwem przewyższała zmagania na europejskich frontach, a jeżeli porówna się niemieckie oflagi i stalagi z japońskimi obozami jenieckimi, Wehrmacht zaczyna się jawić jako rycerska armia. W niemieckich obozach w miarę przyzwoicie traktowano przynajmniej nas, zachodnich aliantów, radzieckim jeńcom odmawiając wszelkich praw, natomiast Japończycy do wszystkich odnosili się z równym okrucieństwem. Dlatego wiele lat po wojnie świetnie zorganizowana olimpiada, porządek, zamożność, czystość, uśmiech, i nieustanne powitalne kiwanie się miały przekonać świat, że oto już nie ma okrutnych Japończyków w mundurach, z samurajskimi mieczami u boku, pozostali tylko przyjaźni i ugarniturowani.
   Niekiedy polityka tak głęboko wkracza w sport, że aż podważa sens sportowych imprez. Olimpiada w Moskwie nie powinna się odbyć, bo cóż to za olimpiada bez udziału Stanów Zjednoczonych, nie wspominając innych krajów, które zbojkotowały te nieszczęsne igrzyska. O tym, co się działo podczas olimpijskich zawodów, nawet nie wspominajmy...
Jednak sport, zwłaszcza piłka nożna, nie tylko może wywoływać wojny, nie tylko niwelować ich skutki. Sport, zwłaszcza piłka nożna, sam jest wojną, mówiąc zaś dokładnie - namiastką wojny w czasach pokoju.
   W okresie globalizacji, o której tak chętnie mówimy, cofamy się do czasów plemiennych. Wspólnota wybiera najlepszych spośród siebie, aby wyruszyli do walki przeciwko innym plemionom. Rzecz ciekawa - nawet społeczeństwa jednolite rasowo i narodowościowo, takie jak polskie, mogą delegować na wojnę obcych. W przypadku Francji lub Wielkiej Brytanii czarnoskórzy obywatele są pozostałością po kolonialnych imperiach, do Polski trzeba ich importować. Ponieważ Afrykanin został obdarzony szczególnym talentem do kopania piłki, sprowadzamy go do nas, niejako namaszczamy na Polaka, i to podwójnie: formalnie, nadając mu obywatelstwo, i nieformalnie - uznając za swego, nieomal za chłopaka z Bałut, z Woli, ze Zwierzyńca. Zabieg jest po trosze magiczny, biała koszulka z orłem, podobnie jak niegdyś plemienny tatuaż lub pióropusz, z obcego czynią swojego.
   Zanim wybrańcy ruszą na wojenną wyprawę, przez długie miesiące trwają magiczne praktyki. Szamani w garniturach, spece od PR, odwołują się do poczucia plemiennej wspólnoty i do chwalebnej przeszłości. Jedność buduje się powtarzanymi w nieskończoność, wyśpiewywanymi i recytowanymi modlitewnymi formułami, takimi jak "Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola". Z archiwum pamięci wyciąga się postacie mitycznych wojowników, którzy niegdyś zadawali dotkliwe straty innym plemionom - Lubańskiego, Deynę, Tomaszewskiego, Gorgonia, Szarmacha, Kmiecika, Latę. A ponieważ młodemu pokoleniu nazwiska te nic nie mówią, sięga się także do elektronicznych archiwów i cała Polska po wielekroć ogląda siedem bramek strzelonych Haiti podczas mistrzostw świata tak odległych, że nie pamięta ich już całe pokolenie. Obrazki niegdysiejszych triumfów nie tylko przypominają, iż nasze plemię było kiedyś potężne, ale także podsycają nadzieję, wmawiają nam, że tylko bramkarze przeciwników wyjmują piłkę z siatki.
   Plemienna duma jest tak wielka, ze zagłusza wszelkie zdroworozsądkowe głosy. Ten, kto twierdzi, że nasi mogą przegrać, jest złym członkiem plemienia, jest złym Polakiem. Kiedy jeden z gości śniadaniowego spotkania Radia Zet oświadczył, że jego faworytem jest Argentyna, usłyszał od Romana Giertycha: - A moim faworytem jest P o l s k a. To krótkie zdanie zostało wypowiedziane z naciskiem i urazą. Nie tylko nie wolno sympatyzować z obcymi, nie wolno także ich szans oceniać wyżej niż własnych. Zapewne i te oczekiwania wobec członków plemienia także mają swoje źródło w magii. Podświadomie jesteśmy przekonani, że klęska nie nadejdzie, jeżeli nie będziemy o niej mówić. Odżywa prastary ludzki lęk przed nazywaniem niebezpieczeństw ich własnymi imionami. Do dzisiaj nie wiemy, jak naprawdę nazywa się niedźwiedź, bo przecież miedwied’ - to ten, który wie, gdzie znajduje się miód. Prawdziwa nazwa groźnego zwierzęcia pozostaje nieznana. Na podobnej zasadzie Afrykanie nazywali lwa "panem z wielką głową", a nasi Żydzi nigdy nie wymieniali nazwy choroby, która jeszcze do I wojny światowej przetaczała się przez polskie ziemie. Cholera była dla nich "tą chorobą"...
   A kiedy przyjdzie mecz, plemienne atawizmy i magia wybuchają ze szczególną siłą.
   Przede wszystkim dopiero wtedy naprawdę zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy członkami wspólnoty. Samotne oglądanie telewizyjnego sprawozdania ze spotkania piłkarskiego jest wprawdzie możliwe, ale równie żałosne jak samotne picie lub uprawianie seksu bez partnerki. Integralnym, a może nawet najważniejszym składnikiem emocji okazuje się wspólne przeżywanie. Stąd zapraszanie gości przed telewizory, stąd gromadzenie się w kawiarniach i pubach przed wielkimi ekranami. "Hamletem" można delektować się w samotności, spektakl w reżyserii trenera Engela, nawet jeżeli będzie tak kiepski jak mecz z Koreą, można oglądać jedynie wspólnie, dzieląc z innymi emocje, wzmacniając je dzięki innym, czyli przeżywając poczucie plemiennej wspólnoty.
   Na stadionie plemienne więzi są szczególnie silne i szczególnie widoczne. Podtrzymują je wojenne barwy na policzkach i całych ciałach, stroje, akcesoria, rytmiczne dźwięki bębnów i trąbek, skandowane hasła, chóralne śpiewy. Tutaj widz nie tylko ma poczucie więzi z plemienną wspólnotą, ale po prostu przestaje być sobą, indywiduum, stając się cząstką plemiennej watahy. Dusza tłumu - jak to określali przedstawiciele francuskiej szkoły psychologistycznej w socjologii - nie jest już sumą dusz składających się nań ludzi. Staje się osobną jakością...
I jeszcze jeden aspekt mundialu, już bardzo nasz, polski. Zawsze lubiliśmy przeglądać się lustrach obcych opinii. Bardziej niż inne narody skażeni jesteśmy megalomanią. Może dlatego, że byliśmy zawieszeni pomiędzy Wschodem, którym pogardzaliśmy, a Zachodem, który jeżeli nawet nami nie pogardzał, to traktował z wyższością. Może dlatego, że straciliśmy imperium, i to tak skutecznie, iż przez blisko dwieście lat Polska stała się pojęciem wyłącznie geograficznym. Nieważne, jakie są korzenie naszej megalomanii, naszego głodu sukcesów, najważniejsze, że i megalomania, i głód sukcesów istnieją. Mieliśmy pięć swoich minut na początku lat osiemdziesiątych, kiedy wszystkie europejskie gazety plakatowymi czcionkami, na pierwszych stronach, zapowiadały relacje z Polski. Prasoznawcy obliczyli wówczas, że od czasów powstania styczniowego nigdy, nawet we wrześniu 1939 roku, nie pisano tyle o naszym kraju. Później był rok 1989 i mniejsza już polska obecność w europejskiej, w światowej świadomości. Padł berliński mur, dyktatora Rumunii zastrzelono jak wściekłego psa, nawet Czesi urządzili sobie na placu św. Wacława aksamitną rewolucję. Mieliśmy konkurencję, a nasz żal do świata, do historii, był tym większy, iż nie wszyscy podzielali nasze przekonanie, że bez Sierpnia nie byłoby pieriestrojki i jesiennej wiosny ludów, która przepędziła z Europy komunizm.
   A dzisiaj? Dzisiaj nie mamy się czym chwalić. W kolejce do Unii Europejskiej stoimy gdzieś pośrodku, o triumfach gospodarczych nikt już nie marzy, Polska zniknęła z czołówek gazet. Jest szaro, biednie i smutno. Nawet papież, którego znakomita większość Polaków kocha dziecinną miłością, przysparza nam trosk. Nie tym, co mówi, bo papieskie słowa mało kto w Polsce stara się zrozumieć, ale swą kondycją. Jan Paweł II to dla Polaków nie tylko najwyższy kapłan, nie tylko najwyższy autorytet moralny, ale przede wszystkim rodak, Karol Wojtyła, który w nieustannym meczu Polska - Reszta Świata strzelił najpiękniejszego w naszej historii gola. Martwimy się więc o papieża, tak jak dzieci martwią się o ojca, któremu zaczyna brakować sił...
   W sporcie też niewiele ostatnio zdziałaliśmy. Jeden Małysz błysnął na krótko, ale był to sukces ma miarę jednej uliczki światowego megapolis - żeby nie odwoływać się do banalnej globalnej wioski McLuhana - natomiast sukces ma mundialu poruszyłby całą dzielnicę, nawet kilka dzielnic.
   Wydaje się, że nic z tego, że nasze plemię niewiele zdziała podczas tej wojennej wyprawy i dlatego znów trzeba będzie uciec się do magii. Ponieważ my nie możemy być tak kiepscy, jak jesteśmy, znajdziemy winnych gdzie indziej. Niegdyś przegrywało się w wyniku klątwy, magicznych zabiegów przeciwników, dzisiaj też muszą być winni. Trener, sędziowie, pogoda, publiczność, wszyscy, byle nie nasze orły, nasze sokoły, nawet jeżeli są tylko wróblami czy gawronami...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski