Podsumowanie roku 2018: teatr. Rok bez olśnień na scenie
5. „Akademia Pana Kleksa” według tekstu Jana Brzechwy w reżyserii Piotra Siekluckiego
To akademia dla małych i dużych. Pierwszych uczy wiary w siebie i marzenia, drugich - że nic nie jest tym, czym się wydaje. Tak jak u Brzechwy, u którego literaturoznawcy dopatrywali się przecież odreagowywania na kartkach książki traumy wojennej (dzieci wychodzące przez okno lub armia wilków zalewająca kraj). To próba zmierzenia się z najważniejszymi i bardzo współczesnymi tematami - jak inność i niedopasowanie. Spektakl momentami zmienia się wręcz w fajerwerk teatralny, a momentami - w nostalgiczne odwołanie do znanych z dzieciństwa kadrów. Wystarczy wspomnieć, że na przedstawienie składają się piosenki, którymi pokolenie roczników osiemdziesiątych zostało uwiedzione przez filmy z tej serii - „Witajcie w naszej bajce”, „Meluzyna”, „Kaczka dziwaczka”, „Ratujmy kosmos”. Wszystko w nieco bardziej współczesnym brzmieniu, które - choć nie porzuca syntezatorowych dźwięków - wzbogacone jest np. o klubowe techno. Ale jest też coś dla fanów samego Piotra Fronczewskiego - piosenka „Ja jestem King Bruce Lee karate mistrz”. Więc nie ma wątpliwości, że twórcy doskonale wiedzą, jak wykorzystać sentyment czterdziestolatków do czasów swojego dzieciństwa i - szerzej - modę na lata 80. A dla nieco młodszych jest cała gama trików ze znanego im świata animacji i gier komputerowych. Dodatkowe punkty za zatrudnienie młodych aktorów-tancerzy.