Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polak w kryzysie, Polak w luksusie

Redakcja
Marian łazi. Zbiera puszki. Pyta na budowach o jakąkolwiek pracę... Fot. Grzegorz Ziemiański
Marian łazi. Zbiera puszki. Pyta na budowach o jakąkolwiek pracę... Fot. Grzegorz Ziemiański
Świat kończył się Krystynie na raty. Najpierw, w listopadzie zeszłego roku - informacja, że jej oddział banku zostanie zamknięty, a robotę zachowają góra trzy osoby. Potem, z końcem grudnia, wypowiedzenia dla wszystkich, z wyjątkiem kierowniczki i dwójki doradców klienta. Trzy miesiące "bez obowiązku świadczenia pracy". I koniec. Koniec!

Marian łazi. Zbiera puszki. Pyta na budowach o jakąkolwiek pracę... Fot. Grzegorz Ziemiański

Kulczyk jest dla Mariana bogaczem z bajki. Bogaczami z realnego świata są: nauczycielka spod szóstki, inżynier spod dwójki i policjant z sąsiedniej klatki.

Krystyna nie ma wątpliwości: kryzys jest. - Jak cholera!
Przed kryzysem, do sierpnia zeszłego roku, trwała - jak się wydawało - bezkresna hossa. Banki szalały. - Jeszcze pół roku, a w centrach większości polskich miast i miasteczek nie można by kupić chleba ani ciuchów, bo każdy wolny metr kwadratowy byłby zajęty przez instytucje finansowe i ubezpieczeniowe - uważa Renata, która od dwudziestu lat prowadzi markowe salony odzieżowe w Krakowie, Oświęcimiu, Tychach, Bielsku... W lipcu jeden z banków zapytał ją, czy nie odstąpiłaby studwudziestometrowego pomieszczenia na parterze pasażu handlowego. Gotów był zapłacić 25 tys. zł miesięcznie. Potem nawet 30 tys. - Obłęd! - mówi Renata. Jej sąsiadka, handlująca zegarkami i biżuterią, płaci za podobny lokal niecałe 10 tys.
- Gdyby nie długoterminowe umowy, obwarowane licznymi warunkami, dawno by nas tu nie było. Tylko banki - mówi.
Jesienią przyszedł kryzys i banki - zwłaszcza te z zachodnim kapitałem (a niemal wszystkie polskie banki należą do obcych potentatów) - zaczęły szukać oszczędności. Zwykle pada wtedy hasło "racjonalizacja kosztów". W tym roku oznacza ono cięcie premii i bonusów, a ostatnio również obniżanie pensji i zmniejszanie etatów (z całego na 3/4). Słowem: niższe zarobki. O ile? - Jakieś 15 procent - szacują koleżanki Krystyny.
Są też - i będą - redukcje zatrudnienia. Według specjalistów banki, które w minionych latach przyjmowały ludzi hurtem, zwolnią od 6 do 10 procent pracowników. 12 - 18 tysięcy osób.
- Mam 53 lata i raczej nikłe szanse na pracę w branży - uważa Krystyna. - Niby banki otwierają nadal nowe punkty, ale wolą zatrudniać młode lalunie, które nic nie wiedzą, ale wyglądają. No i godzą się na marne zarobki. 1,5 tys. brutto.
Rodzinne finanse ratuje mąż - inżynier w oświęcimskiej firmie chemicznej. Przynosi co miesiąc 4 tys. zł na rękę. Niby dużo. Ale dwójka z trojga dzieci jeszcze na studiach: jedno w Warszawie, drugie w Nowym Sączu. Pół pensji idzie na ich utrzymanie. A gdzie rachunki? Jedzenie? Ciuchy? Gdzie wczasy?
- Przez ostatnie lata, mając prawie dwa razy tyle pieniędzy, nauczyliśmy się żyć wygodnie. Teraz nie ma o tym mowy - żali się Krystyna.
Jest jej tym bardziej przykro, że kiedy odbierała od swego pracodawcy - z którym była związana blisko ćwierć wieku - 15-tysięczną odprawę, media donosiły akurat o zarobkach prezesów banków, które w kryzysie dramatycznie... wzrosły. Przeciętnie wynoszą dziś ok. 200 tys. zł miesięcznie.
- Nas się zwalnia z powodu katastrofalnego spadku przychodów i zysków, a oni... - Krystyna próbuje nie popaść w populizm. Jednak to trudne, kiedy w pierwszej dwudziestce najlepiej zarabiających menedżerów polskich spółek giełdowych aż jedenastu to bankowcy.
I jest wśród nich były szef oświęcimianki.
Krystyna ma teraz dużo czasu. Namiętnie śledzi doniesienia ze świata biznesu - i wyższych sfer. - Mąż radzi, żebym dała spokój, bo to mnie wykańcza, ale nie potrafię - tłumaczy.
W maju, kiedy spotkała się ze zwolnionymi koleżankami "na taniej kawie bez ciastka", jednym z gorących tematów były... jachty. Pod hasłem: "my tu ledwo-ledwo, a oni się pasą".
Kto to są ONI? Trudno powiedzieć. Bogaci zawsze konsumują luksusowe dobra dyskretnie, a teraz - tym bardziej. Pewne jest tylko, że konsumują, bo przecież kryzys luksusu nie tyka.
Właśnie w maju wyższe sfery zelektryzowała wieść, że "zwodowana została długo oczekiwana wersja Exclusive modelu 70 Sunreef Power". Chodzi o wyjątkowo luksusowy jacht motorowy "z licznymi modnymi gadżetami i najnowocześniejszą elektroniką". 21-metrowa jednostka ma dwie kabiny właścicielskie i dwie dla gości oraz "kompleksowo wyposażony pokład słoneczny z jacuzzi i innowacyjną platformą do skoków do wody".
Cieszące się coraz większym wzięciem luksusowe jachty i katamarany produkowane są na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej, w spółce Sunreef Yachts, założonej przez mieszkającego w Polsce od 17 lat Francisa Lappa. Firma zatrudnia już 440 osób i dynamicznie się rozwija. Niedawno dokupiła 16 hektarów w okolicach Gdańska i zamierza tam wybudować nowy zakład produkcyjny o powierzchni 25 tys. m kw. Żeby budować jeszcze większe jachty, o długości ponad 50 metrów. Bo popyt rośnie.
Początkowo jachty kupowali zagraniczni klienci. Teraz wśród nabywców systematycznie rośnie liczba Polaków. Podobnie jest z prywatnymi samolotami oferowanymi przez rodzimych importerów: polscy krezusi kupili już przeszło 600 maszyn. Po kilkanaście milionów euro za sztukę. Rynek rośnie o 10 - 20 proc. rocznie.
Nie ma również mowy o załamaniu na rynku luksusowych nieruchomości czy ekskluzywnych wycieczek. Biznes hula.
W czerwcowym magazynie "Forbes" - dodatek "Luksus". Platyna, złoto, diamenty, zegarki IWC za 164 tysiące zł, pierścionki za 60 tys., telefony komórkowe Tag Heuer za 20 tys., wczasy na Seszelach za 25 tys., rezydencje za 10 mln, jachty za ćwierć miliarda (dolarów) oraz krawaty za jedyne 500 zł sztuka.
Według badań Market500 wartość światowego rynku dóbr luksusowych wzrośnie w kryzysowym roku 2009 o 9 proc., czyli o tyle samo, co w niekryzysowym 2008. Największy udział mają w nim Włosi (prawie 26 mld euro) i Francuzi (22,5 mld), o wiele słabsi są Niemcy (6,1 mld euro). Polakom (1,6 mld euro) wciąż daleko do czołówki, ale bardzo szybko gonimy Zachód. Różnice zacierają się w tej dziedzinie o wiele szybciej niż w innych.
- Nie mogę powiedzieć, byśmy w jakiś szczególny sposób odczuli kryzys - przyznaje Mariusz Cassino, szef działu marketingu i PR polskiego importera samochodów marki Jaguar i Landrover. - W ostatnich latach notujemy stały wzrost zainteresowania jaguarami. W tym roku sprzedamy zapewne ok. 250 egzemplarzy, czyli tyle, co w poprzednim.
I Polacy wcale nie kupują tańszych modeli. - Struktura sprzedaży jest identyczna jak na Zachodzie - podkreśla dyrektor.
Firma ma wiernych klientów, ale stale pojawiają się nowi. Podobnie jest w Mercedesie. Topowe modele sprzedają się świetnie, zwłaszcza nowa, flagowa klasa E oraz zmodernizowana S. - Mamy coraz więcej nowych klientów, a dotychczasowi przesiadają się często do wyższych klas - opisuje Andrzej Mokrzycki, wiceprezes firmy Sobiesław Zasada Kraków.
- Konsumenci dóbr luksusowych co najwyżej opóźnili zakupy o parę miesięcy, licząc na niższe ceny. Oni zawsze ostro negocjują, a kryzys to doskonały argument do zwiększenia presji - ocenia Władysław Meller, właściciel salonu "Od czasu do czasu" w warszawskiej galerii Złote Tarasy. W sprzedaży topowych marek (handluje m.in. legendarnymi zegarkami IWC) nie widzi istotnych zmian. - Zaraz spotkam się z klientem zainteresowanym kupnem chronometru za kilkadziesiąt tys. zł - mówi.
Ludzie znający dobrze konsumentów luksusu podkreślają, że krezusi wcale w kryzysie nie zbiednieli. Za to chętnie używają terminu "kryzys", by - jak u Mellera - wydębić niższe ceny albo (i) obniżyć koszty pracy w swoich firmach.
Czyli: żeby mieć jeszcze więcej pieniędzy.
Dla 47-letniego Mariana z Oświęcimia - Kulczyk, Solorz-Żak, Gudzowaty i inni konsumenci luksusu to taka sama abstrakcja, jak kosmici. Nigdy ich na oczy nie widział, choć np. taki Michał Sołowow, jeden z najbogatszych Polaków, kontroluje największą firmę nad Sołą - Synthos Dwory i w Oświęcimiu bywa. Tyle że helikopterem. I nic tu nie kupuje.
- Bo dla takich jak on nic u nas, poza tanią siłą roboczą, nie ma - uważa Marian.
Po prawdzie - to sam chętnie stałby się ową "tanią siłą roboczą", jak sąsiad spod dwójki, inżynier w Synthosie, prywatnie - mąż zwolnionej z banku Krystyny. To są dla Mariana realni krezusi.
Sam Marian żyje od początku polskich przemian, kiedy został zwolniony z pobliskiej papowni, z pracy dorywczej i można zaryzykować tezę, że jest najbardziej obiektywnym wskaźnikiem aktualnej koniunktury. Jeśli go za dnia nie widać na ulicach miasta - znaczy, że panuje hossa. Jeśli łazi całymi dniami, niczym błędny rycerz, z wielką torbą na ramieniu, z przerzuconym przez pasek szarym drelichem i poplamioną czapką - mamy kryzys.
Teraz łazi. Zbiera puszki. Pyta na budowach o jakąkolwiek pracę. Rok temu nie było z tym problemu. Ale teraz sporo fachowców wróciło z Anglii i Włoch... - Jak syn tej dentystki, co się wyprowadziła spod siódemki i wybudowała dom nieopodal. Wrócił z żoną i dzieckiem po pięciu latach spod Londynu - pokazuje Marian.
Na budowach roboty dla niego teraz nie ma. Nawet na niedawno zaczętych - bo w kryzysie ludzie nadal się budują. Więc szuka czegokolwiek. Może umyć auto, przystrzyc żywopłot, wykosić trawnik. Marzy mu się 50 złotych za cały dzień pracy. Może być od świtu do zmroku.
- Bo mi z opieki dali 200 zł. I co ja mam z tym niby zrobić przy dwójce dzieci i chorej żonie? - pyta.
Słyszał, że w magazynach przy Kolbego potrzebują stróża. - Pobiegłem i kto tam siedzi? No kto?! Ten gliniarz z sąsiedniej klatki! - Marian aż się z nerwów popluł.
Zenon, młodszy od Mariana o 6 lat, przepracował w policji niespełna dwie dekady i przeszedł na emeryturę jako 40-latek. Teraz siedzi w firmach ochroniarskich. - Ubezpieczenie ma, świadczenie ma i pensję też ma, a ja g... mam - żali się Marian, który na etacie w papowni zdołał przepracować ledwie cztery lata. Za mało, by mieć jakiekolwiek świadczenia.
Dla niego eksgliniarz z żoną urzędniczką, inżynier od Krystyny, dentystka i jej syn "Anglik" - to krezusi. Jedyni, jakich zna. - No i jeszcze ta nauczycielka spod szóstki! - dorzuca. W telewizyjnych "Wiadomościach" usłyszał, że po tegorocznych podwyżkach nauczyciel dyplomowany (jak ona) zarobi średnio 4.208 zł brutto. - W życiu nie widziałem takich pieniędzy - mówi Marian.
W Oświęcimiu i innych miastach powiatowych Małopolski raczej nie ma oferty dla Sołowowa i jemu podobnych. Jest za to mnóstwo pokus dla Marianowych "krezusów".
Jeszcze niedawno ledwo przędły nad Sołą dwie - trzy restauracje, dogorywały bary mleczne. Teraz restauracji jest w mieście kilkadziesiąt, niektóre nawet "warszawsko drogie", a prosperują znakomicie. Największe się rozbudowują. W kryzysie.
- Nie ukrywam, że obawialiśmy się recesji, bo media tyle o tym mówią, ale... Ludzie przychodzą masowo i wcale nie po najtańsze wczasy. Przez ostatnie dwa dni drzwi się nie zamykały, myśleliśmy, że z pracy nie wyjdziemy - opisuje Marek Adamus z biura podróży Max Tour. Podobnie jest w innych agencjach. Ciekawsze oferty wykupiono na pniu.
Krystyna spotkała się ostatnio z koleżankami, które ocalały z rzezi w lokalnych oddziałach banku. Na kawie z ciastkiem (fundowały ocalone). Jedna z nich obsługuje tzw. kluczowych klientów. - Byś się dziwiła, kto to jest! - wyjawiła Krystynie. - Niespełna połowa to drobny biznes. A reszta? Urzędnicy średniego i wyższego szczebla, zarabiający po 8 tys. zł, kierownik budowy z dychą na rękę, kierownicy z Synthosu z podobnym dochodem, lekarze z pensjami po 12 tys. zł w szpitalu, dyrektorka szkoły - 10 tys. miesięcznie, dentystka - 15 tys. i jej asystentka - 6 tys. (!), pracownik biura zarządu spółki węglowej - ponad 10 tysięcy...
- Skądś się bierze ta polska średnia: 3,2 tys. zł - mówi Krystyna. Ona sama przed zwolnieniem zarabiała mocno powyżej średniej, a z trzynastką - nawet dużo powyżej.
I nie może się dziś nadziwić, że wiecznie narzekała.
Zbigniew Bartuś

KOMENTARZ

Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan":
W pierwszych pięciu miesiącach tego roku przeciętna wydajność pracowników w Polsce zmalała o ponad 5 proc. i nic dziwnego, że pracodawcy muszą teraz dostosować płace do sytuacji rynkowej. Robią to jednak wyłącznie właściciele firm prywatnych, w budżetówce oraz szeroko pojętej sferze publicznej pracownicy ciągle walczą o podwyżki i kierujący instytucjami bądź firmami, jak choćby w przypadku KGHM Polska Miedź, ulegają tej presji. Za kryzys płacą więc na razie pracownicy sektora prywatnego, ale też nie wszyscy, bo są branże, których spowolnienie silniej nie dotknęło i pracownicy mają się względnie dobrze. Niewątpliwie trudniej jednak dziś o etat, mocno zmalała liczba ofert pracy, mniejsze są również oczekiwania płacowe osób rozpoczynających zawodową karierę, [np. absolwentów studiów inżynierskich zadowoli dziś na początek 2 tys. zł netto, podczas gdy rok temu było to 3 tys. zł - przyp. ZB].
Zarobki w Polsce, mimo szybkiego wzrostu w poprzednich dwóch latach, są nadal znacznie niższe niż na Zachodzie. Powód jest prosty: produktywność przeciętnego Polaka, czyli wielkość wytwarzanego przezeń dochodu narodowego, jest kilka razy mniejsza niż w Niemczech, Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Są oczywiście w Polsce zakłady, których wydajność i jakość produkcji dorównuje wskaźnikom światowym, albo nawet je przewyższa, jak choćby w Fiacie czy Oplu. Zdarza się, że polska fabryka wytwarza światowy przebój, który - mimo kryzysu - cieszy się dużym wzięciem. W takim wypadku presja na podwyżki płac i równanie wynagrodzeń do poziomów zachodnich ma uzasadnienie. Nie dotyczy to jednak większości polskich przedsiębiorstw, gdzie wydajność jest nadal znacznie niższa. A w sferze publicznej to już prawdziwe kuriozum. Średnia wydajność jest tam cztery razy mniejsza niż w sektorze prywatnym. A zarobki - półtora razy wyższe!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski