MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przychodzi petent do urzędu...

Redakcja
Fot. Zofia Sitarz
Fot. Zofia Sitarz
Wpada do budynku urzędu i już od progu krzyczy i wyzywa. Biega po pokojach, tłumaczy wszystkim wokół, jaka krzywda mu się stała, straszy, że już niebawem w magistracie zjawią się ministerialni urzędnicy i zrobią wreszcie z tym bałaganem porządek.

Fot. Zofia Sitarz

BRZESKO. Wszystko zaczęło się już kilka lat temu, kiedy gmina w ramach tak zwanych "schetynówek" przystąpiła do remontu ulicy Królowej Jadwigi

Kilka razy w tygodniu nęka pracowników, wytykając im rażące błędy, jakie, jego zdaniem popełnili w pracy. I chociaż złośliwi twierdzą, że wizyty krewkiego petenta w urzędzie mają związek z fazami księżyca, to jednak jego pretensje i rozgoryczenie są jak najbardziej uzasadnione. Oto bowiem splot nieszczęśliwych dla naszego bohatera zdarzeń doprowadził do tego, że nie może już, tak, jak jeszcze do niedawna parkować samochodu pod oknem swojego mieszkania. Decyzje złośliwych urzędasów doprowadziły do tego, że auto zostawiać musi kilkanaście metrów dalej i, co najgorsze, nie widzi go z balkonu.

Stanisław S. - to nazwisko nie jest prawdziwe, a jedynie zmyślone na potrzeby tego materiału, jednak historia, którą przedstawimy niżej, jak najbardziej prawdziwa. Wszystko zaczęło się już kilka lat temu, kiedy gmina w ramach tak zwanych "schetynówek" przystąpiła do remontu ulicy Królowej Jadwigi. Widząc szansę dla siebie, do przewodniczącego zarządu osiedla Jagiełły-Kopaliny wystąpiła grupa niepełnosprawnych z pytaniem, czy w ramach remontu nie można byłoby utworzyć przy tej ulicy przystanku autobusowego.

- Najbliższy przystanek, na którym zatrzymują się autobusy i busy znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej. Dla osób, które poruszają się o laskach i na wózkach inwalidzkich to duży dystans. Przedstawiłem ich prośbę w urzędzie, projekt został zmodyfikowany i w ten sposób niepełnosprawni z osiedla Jagiełły mają bliziutko do przystanku, z którego autobus zawozi ich, między innymi, do szpitala - mówi przewodniczący zarządu osiedla, Edward Knaga.

W czasie remontu, oprócz nieszczęsnej zatoczki przystankowej, wzdłuż całej drogi wybudowano chodniki. Wszyscy byli zadowoleni, wszyscy, z wyjątkiem Stanisława S., który rozpoczął batalię przeciwko urzędowi. Pisał do prokuratury, do sądów, do wojewody, niemal codziennie przychodził do magistratu. Krzyczał, że zatoczkę zlokalizowano niezgodnie z prawem, że znajduje się za blisko bloków mieszkalnych, że zajęty z ten sposób został chodnik dla pieszych. S. powołuje się w swoich z reguły zbyt głośnych wypowiedziach na to, że w państwie polskim już dawno skończył się komunizm i nastała sprawiedliwość. Problem w tym, że nasz bohater, mówić o prawie, ma na myśli tylko to, które dobrze służyłoby jemu. Jeżeli coś mu się nie podoba, podnosi larum, że jest łamane.

Stanisław S. mieszka na osiedlu Jagiełły, w jednym z bloków stojących przy Królowej Jadwigi. Przez lata pod oknem parkował samochód, z czasem zaczął tam parkować także jego syn. Panowie poczuli się tak pewnie, że w pewnym momencie złożyli nawet pismo do Spółdzielni Mieszkaniowej, aby ta wybetonowała im, albo chociaż położyła płyty na miejscach postojowych. Zarząd osiedla zapytany o opinię w tej kwestii, wypowiedział się negatywnie. O wiele bardziej dotkliwe dla Stanisława S.jest to, że tuż pod jego oknem (mieszka na pierwszym piętrze) wiele razy w ciągu dnia zatrzymuje się śmierdzący autobus i, jak twierdzi zainteresowany zasłania mu widok z okna. Aby dopełnić obrazu nieszczęścia obywatela warto jeszcze nadmienić, że po drugiej stronie ulicy znajdują się garaże. Do jednego z nich codziennie wieczorem przyjeżdża wysoki rangą urzędnik, który złośliwie świeci mu prosto w okna. Tak więc bynajmniej nikogo już nie powinno dziwić, dlaczego S. tak wytrwale walczy o swoje. Zamieszanie trwa już dwa lata, urzędnicy zadają sobie pytanie, na ile panu Stanisławowi starczy jeszcze zapału. Na razie ma go aż nazbyt wiele. Kiedy pewnego dnia stał obok przystanku i akurat stanął przy nim autobus, krewki S. kopnął w reflektor pojazdu z taką siłą, że go rozbił. Skończyło się to 400 złotowym, mandatem, nie ostudziło bynajmniej zapału walczącego o sprawiedliwość mieszkańca. Tego, że nie ma żadnych szans nie przyjmuje do wiadomości. A sprawy nie wygra, bowiem zarówno z drogą, jak i z zatoczką wszystko jest w porządku.
- Nie ukrywam, że moja cierpliwość już się kończy. Każdego klienta urzędu przyjmujemy z wielką powagą i pomagamy mu w rozwiązaniu jego spraw. Ten człowiek przesadził już jednak pod każdym względem. Biega, krzyczy, przeszkadza, nie zważa na to, że akurat przyjmuję innych klientów. Przez długie miesiące zajmowaliśmy się rozpatrywaniem jego pism, zamiast zając się ważnymi sprawami. Ale niestety, praktycznie nie ma na niego żadnej rady. Zresztą takich petentów mamy jeszcze co najmniej kilku. Są to ludzie, którzy za wszelką cenę próbują zwrócić na siebie uwagę, absorbować naszą uwagę. Nie chcę oczywiście nikogo krzywdzić, ale mają oni poważne problemy z właściwą oceną rzeczywistości - mówi kierownik referatu ds. ochrony środowiska, Henryk Piela.

Zofia Sitarz

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski