BARBARA ROTTER-STANKIEWICZ: Za moich czasów
I wtedy zatęskniłam za prawdziwym listonoszem z mojego dzieciństwa i młodości: przychodził prawie codziennie, znał całą rodzinę, zawsze chwilkę porozmawiał. Wiedział, komu może powierzyć przekaz i kto na pewno dostarczy polecony do rąk własnych adresata. A przecież do obsłużenia nie miał małej wsi, tylko centrum Krakowa i, teoretycznie rzecz biorąc, mógł nikogo z adresatów nie znać osobiście. Tymczasem kłaniał się nam na ulicy, uśmiechał i pytał, jak leci...
Zresztą nie on jeden. Pamiętam też panią inkasentkę, przychodzącą do domu regularnie raz na miesiąc. Miała przy sobie latarkę, którą oświetlała cyferki na licznikach prądu i gazu, by łatwiej je było odczytać. Mała, drobna kobietka o miłym głosie martwiła się razem z nami, gdy rachunki były wysokie, a cieszyła, gdy udało się oszczędzić. Znała po imieniu dzieci, wiedziała, czym zajmują się dorośli. Czasem mamie udawało się ją namówić, by odetchnęła chwilę i wypiła z nami herbatę. Na ogół jednak spieszyła się, by obejść swój rejon. Przychodziła zwykle po południu albo wieczorem, ale chociaż miała przy sobie torbę z pieniędzmi, i to niemałymi, nigdy się nie bala, że ktoś ją obrabuje. Ufała ludziom, a ludzie jej. Na hasło "elektrownia" od razu otwierały się każde drzwi. Wstęp do domu miał też zawsze dozorca, który przychodził po czynsz, czasem - żeby coś naprawić, a czasem - po prostu pogadać. Moi rodzice szczególnie jednego zachowali w sercu i pamięci - ostrzegł, że ubecja dopytuje się o tatę...
Listonosz, inkasent, dozorca... - przyjaciele domu. Niby istnieją dalej, ale to już całkiem inni ludzie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?