Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyśli my tu po śmigurcie, jojek dejcie, nie wygońcie… Wielkanocne zwyczaje pod Krakowem

Barbara Rotter-Stankiewicz
Śmigurciorze z Cichawy kontynuują wielkanocne tradycje
Śmigurciorze z Cichawy kontynuują wielkanocne tradycje fot. archiwum
Wóz na dachu, wygódka w drzwiach, szyba na kominie, znikająca brama – takie niespodzianki oczekiwały mieszkańców podgdowskich wsi w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Jeśli w tym roku komuś się nie przytrafiły, to znaczy, że w porę zaświecił światła i spuścił z łańcuchów psy, albo że duch w narodzie ginie.

FLESZ - Droższy koszyk na Święta Wielkanocne

- „Psoty” – przynajmniej dla mnie – to jeden z fajniejszych wielkanocnych zwyczajów. Można się tu wykazać inwencją – mówi pani Bernadetta, pochodząca ze Zręczyc w gminie Gdów.

Psotna noc minęła, więc można już spać spokojnie, ale nie wszyscy i nie zawsze mieli takie szczęście. Bo kawały bywały nie tylko zabawne, ale i złośliwe.

- Pomysłów było bardzo dużo. Najbardziej malownicze to umieszczenie wozu na dachu budynku, czy postawienie wygódki w ten sposób, że otwierając drzwi domu wchodziło się wprost do „przybytku”. Kiedyś też ksiądz ze Stadnik apelował o zwrócenie… klasztornej bramy. Swego czasu jednemu z mieszkańców wsi – nie mojej - zginęła cała pasieka. Ule znalazły się w ogrodzie proboszcza… – wspomina pani Bernadka.

Miejsce zmieniało itp. też drewno na opał. Najbardziej makabrycznym „żartem” był… wisielec, który przy bliższym poznaniu okazał się manekinem. Wyjątkowo perfidne i niebezpieczne było zatykanie wylotu komina… szybą. Dym z pieca wracał, a szkła nie było przecież widać. Widać było za to szyby okienne, zamalowane np. wapnem.

- Malowanie okien to klasyka. Kiedyś udał mi się taki numer. Najzabawniejsze było to, że domownicy oglądali telewizję, popatrywali w okno, ale nie zauważyli, że maluję im na szybach pisanki – śmieje się pani Bernadka.

Po krótkiej przerwie w wielkanocnych atrakcjach nadchodził Lany Poniedziałek. Tu nie chodziło o symboliczne pokropienie, tylko o to, żeby kogoś porządnie oblać, albo wrzucić do wody.

- Koło mojego domu był mały, błotnisty stawek. Kiedyś kuzyni złapali mnie za ręce i chcieli do niego wrzucić, ale im uciekłam! - mówi z satysfakcją mieszkanka Zręczyc. - Na drugi rok już mi się nie udało – wszyscy wylądowaliśmy w zamulonej, śmierdzącej wodzie… - wspomina.

Ale głównym narzędziem kontynuowania tradycji były wiadra z wodą.

Gdy miałam 6-8 lat i wracaliśmy z kościoła, cała młodzież w Zręczycach biegała od studni do kolejnych ofiar - Niektórzy, mokrzy od stóp do głów przebierali się kilka razy. Ależ im zazdrościłam! Nie mogłam włączyć się do akcji, bo byliśmy w kościółkowych ubrankach… Moja mama miała autorytet - kilkunastoletni kuzyn nie odważył się jej oblać. Pewnie dlatego, że powtarzała jak mantrę: Sławuś, pamiętaj, ja jestem twoją chrzestną! – snuje wspomnienia pani Bernadka.

Mama pani Bernadki, pani Maria, ma też inne wspomnienie, mniej więcej sprzed pół wieku.

Gdy sąsiedzi przyszli „po śmigurcie”, razem z rodzicami zdążyła zamknąć się w domu. Jeden wetknął głowę przez malutkie okienko w stajni i natychmiast został oblany garnkiem wody. W pokoju było otwarte okno, śmigurnicy chcieli się przez nie wedrzeć, ale „oblężeni” zdołali zamknąć. Po dziś dzień pozostała po tej przepychance pęknięta szyba.

- Mój dziadek wypuścił akurat wtedy świnię z chlewika. Ponieważ śmigurnicy nie pozwolili domownikom wyjść, musieli… paść świnię, bo gdyby uciekła, to oni musieliby za nią zapłacić – mówi pani Bernadetta.

Śmigurnicy, albo śmigurciorze przetrwali w okolicach Gdowa do dziś. Tradycję kontynuuje założona na początku lat 80. grupa z Cichawy.

- To wymalowani sadzą chłopcy przebrani za wiejskie baby, Cyganki. Mają czapki i spódnice ze słomy, kolorowe bluzki, warkocze i wstążki z bibuły – wyjaśnia Danuta Mętel, od 1977 roku pracująca w świetlicy w Cichawie.

Śmigurnicy chodzą tam, gdzie mieszkają dziewczęta i śpiewają:

„Przyśli my tu po śmigurcie, jojek dejcie, nie wygońcie. Ino nom nie dajcie jednygo jojecka, bo by nom go ukradła corno Cyganecka. Dejcie nom tu, dejcie co mocie w kumorze, spyrki, jojka i kiełbaskę do koszyczka włożę. A tu w ty chałupce to są same skąpce. Wszystko majo, jojka majo, ale nic nie dają.”

W tym roku tradycji pewnie nie stanie się zadość – nawet w Wieliczce nie będzie szalała Siuda Baba. Ale kiedyś przyjdą bezkovidowe święta...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski