MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pułkownik czeka na list

Redakcja
Bez Stanisława Rychlickiego w roli rozchichotanej ciemności, co krok poprawiającej swe wielkie jak Golgota cyce - "Teatr Śmierci" Kantora być może nie byłby aż tak dożylny?

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Stał na środku Szerokiej. Kiedy? Późnym latem 1999 roku? Z końcem olśniewającego maja w 2000? Możliwe to? Zwłaszcza maj? Matematycznie, kalendarzowo - owszem. Lecz czy po ludzku, wedle reguł śmiertelnego zmęczenia licząc, możliwe, że pan, który w wieku 74 lat zmarł 5 września 2000 w Katowicach - 3 miesiące wcześniej był w Krakowie i czekał tak uważnie? Kiedy ostatni raz widziałem Stanisława Rychlickiego? Kiedy znad blatu stolika w knajpianym ogrodzie patrzyłem, jak stoi na Szerokiej, obraca się niespiesznie przez prawe ramię i każdej stronie świata przygląda się cierpliwie, cicho, bez cienia rezygnacji w oku, jakby wypatrywał listu z odpowiedzią na stare pytanie: dokąd teraz? Nie wiem. Pamiętam tylko, że dzień był łagodny, a on stał do zmierzchu. I tytuł odległej opowieści, co przyszedł w finale dnia, gdy już zblakły kolory, zmiękły kontury rzeczy i ludzi. "Nie ma kto pisać do pułkownika".

Nieważne, kto to napisał, nieistotne też są detale fabuły. Wtedy, latem 1999 bądź w maju 2000, by uchwycić sedno widoku na Szerokiej - wystarczyło mi niewiele. Ogólny zarys opowiadania: obraz starca, dzień w dzień czekającego na słowa z daleka. I gorycz tytułu. Tadeusz Kantor nie żył od 10 lat. Legendarny list, co go napisał do Rychlickiego, jednego z największych swych aktorów, list, którego fragmenty weszły do seansu "Nigdy tu już nie powrócę", list o byciu na dnie i odnajdywaniu swej cholernej mocy właśnie na dnie - dawno temu doszedł do adresata. Przeminął seans o niemożliwym powrocie. Kantor zamilkł w połowie pracy nad opowieścią "Dziś są moje urodziny". Pozostał Rychlicki. Aktor, stare pytanie o drogę i fakt, że nie miał już kto pisać do aktora.

Tak, dziś, z okazji 10. rocznicy śmierci Rychlickiego, nazywam go sobie Pułkownikiem. To omszałe, pachnące czymś arystokratycznym słowo bardziej mi smakuje niż tani papier martwej wyliczanki: Największy Aktor Teatru Cricot 2. Poza tym, jakoś głupawo, niezręcznie, trywialnie jest mówić o aktorstwie, kiedy Kantor i Rychlicki - od początku drugiego Cricotu aż do śmierci Kantora - trwali w jakiejś chemii niepojętej, w jakiejś do końca, na dno ostatnie idącej symbiozie. Tak mówią ci, co jeszcze pamiętają. Mówią choćby o cudzie apaszowskiego tanga, które w "Kurce wodnej" Pułkownik jako Korbowski odtańcowywał z manekinem udającym kobietę przecudnej urody. Muszę im wierzyć na słowo - w końcu dotykają roku 1967. I tak jak im na słowo, tak nerwom swym na dygot wierzę, gdy w głowie przywołam sobie "Wielopole, Wielopole" i Pułkownika, który grał Księdza, co zarazem żyje i nie żyje. Co jeszcze wyłuskać? Który z blasków scenicznych? Jaką metaforę? Który znak? Śmierć?

Tego nie da się przemilczeć. Rok 1975, piwnice Krzysztoforów, "Umarła klasa". Pułkownik jest w babskim kapelutku, sukni długiej, pończochach, czółenkach na wysokim obcasie - a wszystko czarne. Do tego szminka ostra na wargach i rzęsy w tuszu jak smoła. Pułkownik jest Sprzątaczką, która przyszła z tamtej strony. Lubi odór książek obracających się w kurz, twarde oczy manekinów, płaski timbre drewna. Nie da się tego przemilczeć i nie da się nie powiedzieć, że bez Rychlickiego w roli infernalnie rozchichotanej ciemności, co krok poprawiającej swe wielkie jak Golgota cyce - "Teatr Śmierci" Kantora być może nie byłby dożylny aż tak bezlitośnie?

Być może. I być może też nie ma co wydziwiać, że o granej w tym samym czasie i bardzo blisko Krzysztoforów, porównywalnie ostatecznej roli Jerzego Treli, roli Gustawa-Konrada w "Dziadach", wie dziś prawie każdy, a o Sprzątaczce Rychlickiego - nikt zgoła. Tak bywa. Czy ktoś biadoli? Protestuje? Histerycznie apeluje o plewienie pamięci? Jeszcze by tego brakowało! Po prostu bywa tak, że jedni pozostają, inni przepadają. Czyjś kciuk w górę bądź w dół. Po czym nic już nie można poradzić. Warto wtedy być blisko sedna sztuki Kantora - i przyjąć nieuchronne. I nie nachalnie dbać o proste, kruche znaki, których niewiele, coraz mniej.

Znak rdzy w Bogdana Korczowskiego zdjęciach seansów Kantora. Albo w 10. rocznicę śmierci Rychlickiego - jego portret sprzed 10 lat. Obraz jego samotności, obracającej się wolno na środku Szerokiej. Portret Pułkownika, do którego nie ma już kto pisać, lecz który dzień w dzień aż do zmierzchu cierpliwie czeka na list.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski