Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozpoczęła się rowerowa kwesta od Myślenic przez Chojnice do Łeby

Katarzyna Hołuj
Krzysztof Wylegała wyjechał wczoraj o szóstej rano, żegnany przez strażaków
Krzysztof Wylegała wyjechał wczoraj o szóstej rano, żegnany przez strażaków Katarzyna Hołuj
Ludzie. Krzysztof Wylegała, młody strażak, wyruszył wczoraj w 700-kilometrową drogę, żeby pomóc choremu Kacprowi, dziecku kolegi z pracy

Tylko on i rower. I 700 km drogi. Pierwsze kilometry pod górkę. Potem będzie różnie. Generalnie mniej więcej pół na pół. Z górki i pod nią. Czasem po płaskim, gdzieś w Polsce centralnej. Wszystko to dla 3,5-letniego Kacpra. Nie jego własnego dziecka, bo sam nie ma jeszcze potomstwa, ale dla dziecka kolegi z pracy.

Adam Ścisłowicz i Krzysztof Wylegała pracują razem z Komedzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Myślenicach. Adam jest tu od prawie 9 lat. Krzysiek od 5, ale już wie, że to jego miejsce. Mówi nawet, że straż uratowała mu życie, na które nie miał wcześniej żadnego sensownego pomysłu. - Tu czuję się spełniony - mówi.

Pracują na jednej zmianie w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej. Znają siebie i swoje codzienne problemy. Krzysiek wie, że u Kacperka, syna Adama, w ubiegłym roku zdiagnozowano chorobę Kugelberga-Welan-dera, czyli rdzeniowy zanik mięśni.
Chłopczyk urodził się w pełni sprawny. 10 punktów w skali Apgar, które otrzymał zaraz po urodzeniu nie zwiastowało niczego złego, wręcz przeciwnie. Jednak, kiedy miał półtora roku, rodzice zaczęli u niego obserwować problemy z poruszaniem się: wstawaniem, chodzeniem…

Zaczęły się wizyty u lekarzy, którzy przez długi czas nie potrafili powiedzieć, co dolega dziecku. Jesienią ubiegłego roku zabrzmiała diagnoza. Leczenie farmakologiczne? Nie wchodzi w grę, nikt dotąd nie wynalazł na to leku. Jedyny skutecznym sposobem na spowolnienie chorobowego procesu zaniku mięśni jest rehabilitacja. Kacper jest jej poddawany.

Obecnie dwa razy w tygodniu, w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Mógłby częściej, ale to kosztowne. Godzina rehabilitacji kosztuje ok. 70 zł. A gdzie basen? Nie mówiąc już o tym, że same dojazdy do Radziszowa, gdzie wcześniej był (i najpewniej jeszcze będzie) rehabilitowany, kosztują miesięcznie 700-800 zł.

Chłopiec chodzi, ale widać, że usztywniona nóżka sprawia mu kłopot. Najtrudniej jest mu wstawać i chodzić po schodach. Chciałby też, jak każdy jego rówieśnik, bez problemu biegać, ale nie jest to możliwe.Rodzice Kacpra wiedzą od lekarzy, że w przyszłości czeka go najprawdopodobniej wózek inwalidzki, z całych sił chcieliby jednak tę chwilę jak najbardziej oddalić.
Pomagają im w tym, zbierając fundusze na rehabilitację, strażacy z Komendy Powiatowej w Myślenicach.

Przekazywali już 1 procent podatku na rzecz Kacpra. Zorganizowali zbiórkę w swoim gronie, a teraz Krzysiek wyrusza w podróż przez Polskę, licząc na solidarność i dobre serca strażaków z innych miejscowości. - To był dla mnie szok, kiedy powiedział mi o swoim pomyśle - mówi Adam.

Trasę opracował tak, żeby biegła przez Bełchatów, Radziejów i Chojni-ce, gdzie mają swoje siedziby Komendy Powiatowe PSP. Tam liczy na nocleg, ale przede wszystkim chce do nich zawieźć ulotki opisującą historię Kacpra i prosić strażaków, aby na podane na nich konto przekazali zgodnie ze swoją wolą datki, które zostaną przeznaczone na rehabilitację dziecka.
Szuka rozgłosu, ale nie dla siebie, tylko dla akcji. Prosi, aby przypadkiem nie nazywać go bohaterem, bo już gdzieś tak go określono, a jak tłumaczy - wcale się nim nie czuje.

- Bohaterstwem jest wychowanie dziecka, zwłaszcza kiedy jest ono chore. To jest dopiero trud - mówi i zastanawia się przez chwilę: - Może trud to jednak nie najlepsze słowo? Bo przecież dziecko się kocha i chce dla niego jak najlepiej. W każdym razie, mój wysiłek przy tym jest co najwyżej minimalny - mówi. W ustach 26-letniego kawalera brzmi to dojrzale i skromnie.

Tę samą trasę przejechał już rok temu. Dla sprawdzenia siebie. Oprócz jeżdżenia na rowerze, biega. Spróbował swoich sił w maratonie. Właśnie na niedawnym, krakowskim zauważył, że wielu biegaczy zakłada koszulki, na których propagują akcje pomocowe. To go zainspirowało do tego, aby swoją rowerową wyprawę połączyć z pomaganiem.

Dziś jest drugi dzień w trasie. Wczoraj miał do pokonania najdłuższy, bo 200 kilometrowy odcinek. Dzisiaj przed nim 190 km, a jutro i pojutrze po 180. W poniedziałek około godziny 17 powinien dotrzeć do celu - do Łeby.
Nie obawia się kaprysów pogody, ani samotności na trasie. Celowo, żeby uniknąć ruchliwych dróg, wybiera mało uczęszczane, często wiejskie szlaki. Bywa, że przez dłuższy czas jedzie się nie widząc ani jednego domu lub człowieka. Braku kondycji też się nie boi, w końcu strażacy regularnie ćwiczą, żeby być w formie. Z bólem, zwłaszcza stawów i… "siedzenia" pod koniec każdego dnia, liczył się już przed wyjazdem. Obawia się za to, żeby nie nabawić się odparzeń, ale na to ma sprawdzone sposoby.

- Jestem też przygotowany na "kapcia" - mam zapasowe dętki. Zobaczymy, czy się przydadzą, w ubiegłym roku udało się przejechać bez ich zmiany - mówi. z optymizmem.

Meldunek z trasy
Wczoraj, chwilę po godz. 13 zastaliśmy pana Krzysztofa podczas krótkiego posiłku regeneracyjnego. Miał za sobą 123 kilometrów drogi i przejechane największe tego dnia wzniesienia.

- Jest dobrze, choć czuć już trochę osłabienie - mówił nam przez telefon.

On i jego rower zdążyły już wzbudzić zainteresowanie wśród sprzedających i klientów wszędzie tam, gdzie zatrzymywał się po wodę. - Ludzie są zaciekawieni, pytają mnie gdzie jadę i w jakim celu - opowiadał. Wieczorem, jak szacował, gdzieś mniej więcej po godz. 18 powinien dojechać do Bełchatowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski