A skoro Konstytucja wymaga od Trybunału działania na podstawie takiej ustawy, to zarówno rozprawa, jak i zapadłe w jej wyniku orzeczenie, nie mają mocy prawnej. Konsekwentnie minister Beata Kempa, której siła polega na tym, iż dzierży władzę nad wydawaniem w Internecie „Dziennika Ustaw”, zapowiada, że w żadnym razie trybunalskiego wyroku publikować nie będzie. Zaś wedle Konstytucji - wyroki niepublikowane nie są po prostu stosowane.
Idealnie odwrotną ekspertyzę prawną przedkłada Trybunał, a w ślad za nim opozycja parlamentarna. Ich zdaniem, PiS uchwalił ową sławetną „ustawę naprawczą” w złej wierze, tak, aby w dającej się przewidzieć przyszłości nie mogła ona zostać w ogóle oceniona przez Trybunał. Trudno w tej mierze zarzucić opozycji mówienie nieprawdy.
Gdyby Trybunał chciał działać na podstawie grudniowej ustawy, nie tylko musiałby odłożyć rozpatrzenie zgłoszonej na nią skargi ad calendas graecas, ale faktycznie pogodzić się z całkowitą klęską w sporze z PiS. Dla Andrzeja Rzeplińskiego i sędziów Trybunału oznaczałoby to upadek autonomii sądu konstytucyjnego i porażkę ideałów, w które (jak się zdaje) głęboko wierzą. Nic więc dziwnego, że dokonali oni wykładni Konstytucji w taki sposób, aby dowieść, iż nie mogą kierować się ustawą, której zgodności z Konstytucją nie daliby rady zbadać. Więc uchylili ją, kierując się najbardziej fundamentalnymi zasadami konstytucyjnymi, głoszącymi rządy prawa i niezależność sądów.
Te dwie prawnicze logiki prowadzą oczywiście do dwóch radykalnie sprzecznych konkluzji. Pierwsza pozwala zakpić ze środowej rozprawy, widząc w niej li tylko prywatne spotkanie grupy prawników przy podwieczorku z kawą i ciasteczkami. Druga - każe cieszyć się z rzekomego „ostatecznego rozstrzygnięcia”, które nie pozostawia już żadnych wątpliwości co do sprzeczności z Konstytucją pisowskiej ustawy.
Rzecz tylko w tym, że w istocie nie sposób rozstrzygnąć bez wątpliwości, który wywód prawniczy jest poprawny, a który wadliwy. Tak często bywa wtedy, gdy dochodzi do sporu o kształt wykładni przepisów. Wie o tym dobrze każdy, kto potrzebował kiedyś opinii prawnej w jakiejś zawiłej sprawie.
Zależy do którego prawnika się zwrócić, a dostanie się całkiem odmienną opinię. Najgorzej jest zaś w takich przypadkach, gdy naprawdę chodzi nie o prawo, ale o władzę. Wtedy o poglądach prawników decydują oczywiście ich partyjne sympatie. Minister Zbigniew Ziobro przedstawił więc „swoich” profesorów prawa, popierających jego pogląd. A opozycja nie od dziś prezentuje w mediach „swoich” prawników, z poglądami dokładnie odwrotnymi.
Najwyższy czas, aby zrozumieć, że dalsze przerzucanie się sprzecznymi opiniami prawnymi - to rzecz z punktu widzenia dobra publicznego, całkowicie nonsensowna. Owszem, opinie te służą jedynie do podburzania ludzi i jeszcze większego rozgrzewania ich partyjnych namiętności. Tego prawniczego węzła gordyjskiego nikt już zapewne nie jest i nie będzie w stanie rozsupłać. Trzeba go przeciąć. Tego zaś nie dokona się z pomocą żadnego, choćby najlepiej skonstruowanego wywodu prawniczego.
Po to ludzie wymyślili parę tysięcy lat temu politykę, aby właśnie dać sobie szansę na przecinanie takich zapętlonych węzłów. W tym przypadku - dobra polityka oznaczać musi po prostu kompromis, który pozwoliłby wyprowadzić kraj z narastającego klinczu. Tylko polityczny ślepiec albo pieniacz może się upierać przy swoich prawniczych teoriach i wywodach, kiedy staje się jasne, że niosą one coraz większe niebezpieczeństwo dla kraju.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?