Źródłem ciepła, radości dla oka i przyjemności dla ducha były stojące na stole wazy, zwłaszcza dwie. W jednej zupa ambaras dla obcych, mianowicie kwaśnica. Kapuściany kwas, pasemka kapusty i grule – wiadomo – atakuje się łyżką. Ale kwaśnica to także lube mięska, na których została uwarzona. Ta była na żeberkach. Żeberka – w sam raz, ze świni nie poddanej procesowi odchudzania, przerośnięte miłym podniebieniu tłuszczykiem, niemniej umykające spod łyżki. Ludzie dobrze wychowani mają opory (niewątpliwie słuszne) przed atakowaniem zupy nożem i widelcem.
– Nie kapie ci do rękawa? – zainteresował się żywo jeden ze współbiesiadników.
Nie kapało, ale za to zdałam sobie sprawę, że tę kwaśnicę, absolutnie pyszną, prawie taką jak u mojej babki, jem tak jak się kwaśnicy należy: z zapałem ogryzając żeberko trzymane w garści, zakąszając co i raz łyżką zupy. Do diabła z dobrymi manierami. Kwaśnica jest jadłem nie do dobrych manier, tylko do smacznego jedzenia. Jest więcej niż zupą; bywa bardzo smacznym kawałkiem tradycji. I za to należy się jej dobre traktowanie. Przy stole też.
Kwaśnica była radością dla ciała i ogrzała serce, ale tą ciepłą, nostalgiczną nutą zagrała sałata. Niby sałata jest wszędzie, na każdym straganie. Ale naszej góralskiej sałaty nie ma nikt. Taka zdarza się tylko u nas. Bo po góralsku sałatę traktuje się nie jako surowy dodatek, ale na równi z innymi warzywami: wkłada się ją do garnka, a zjada w postaci zupy. Nie wszędzie. Bywa, że sałatę je się banalnie – na surowo. Bukowiańskie gaździny jednak wciąż pamiętają o warzonej sałacie, wiedzą, jak ją przyrządzić, jak maślanką (albo nawet śmietaną) potraktować, jak grulami uzupełnić, żeby było niebo w gębie, a człowiek był skłonny przyznać, że może i nie mylą się ci, którzy duszę lokują w okolicach żołądka.
Kwaśnicy i sałacie partnerowały przy tym stole moskole. Pieczony na blasze placek z ziemniaczanego ciasta (z mąką, rzecz jasna) ma historię tak dawną jak grule (czyli ziemniaki) na Podhalu. Moskole były w wersji bogatej: jedne z masłem, inne z bryndzą. Nic tylko jeść i oblizywać palce. Nagle coś zazgrzytało w zębach: maluśki kawałek skorupki z jajka. Jawny dowód, że moskol został na starość uszlachetniony; dawno temu jajek do grulanego ciasta nie dawano.
Za oknami utopcy – wyraźnie zmęczeni – opierali ciężkie deszczowe chmury prawie o szczyty dachów, we mgle tonęły samochody, których jest w bukowiańskich gazdówkach więcej niż koni, deszcz tłukł się w rynnach, a nam przy stole cofnął się czas. Aż po dzieciństwo – nieobute, ale pełne ludzi, jakich już nie robią.
A to wszystko, te wspominki i ciepło wewnętrzne to przez sałatę. Oczywiście – warzoną.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?