Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąsiedzka wojna na osiedlu

Robert Gąsiorek
Grupa mieszkańców twierdzi, że od czasu lipcowego krwawego incydentu obawia się sąsiada. A wszystko zaczęło się niewinnie, od dokarmiania ptaków...
Grupa mieszkańców twierdzi, że od czasu lipcowego krwawego incydentu obawia się sąsiada. A wszystko zaczęło się niewinnie, od dokarmiania ptaków... Fot. Robert Gąsiorek
Tarnów. Patronami uliczek w tej okolicy są sami święci. To jednak nie studzi sąsiedzkiego konfliktu, w którym polała się już krew. Grupka mieszkańców winą za spory obarcza jednego z sąsiadów. Ten się oczywiście broni: - To oni mnie zaczepiają!

Jarosław Pis podwija koszulę i pokazuje ślad po ranie w klatce piersiowej. Skąd się wzięła? Twierdzi, że zupełnie niewinna wymiana zdań zamieniła się w kłótnię, w trakcie której sąsiad dźgnął go nożem i polała się krew. Roman Urbaś, do którego odsyła, tej wersji kategorycznie zaprzecza. - Zostałem zaatakowany i broniłem się tylko, a pod ręką miałem nie nóż, tylko klucz francuski - zarzeka się.

Słowo przeciwko słowu. Jak było naprawdę? Policja i prokuratura postanowiły wziąć zatarg mieszkańców pod lupę.

Dokarmianie ptaków

Z jednej strony ul. św. Wojciecha, z drugiej - św. Kingi i jeszcze św. Stanisława Kostki. Nawet w dzień z rzadka przejedzie jakiś samochód. Trzej sąsiedzi wspólnie spędzali lipcowy wieczór. To wtedy mieli zauważyć, że na podwórko jednego z nich pan Roman z sąsiedztwa wyrzuca suchy chleb.

- Poszliśmy razem zwrócić uwagę sąsiadowi, żeby przestał. Wcześniej zostawiłem te okruchy na niezamieszkanej posesji. Za zgodą właściciela dokarmiamy tam ptaki - relacjonuje Pis. - Zaczął nas obrażać. Odwracałem się, bo nie chciałem już z nim rozmawiać. Nagle poczułem ukłucie z lewej strony klatki piersiowej - dodaje.

Na ubraniu pojawiła się brunatna plama. Widząc to, koledzy natychmiast wezwali pogotowie oraz policję. - Sąsiad wrócił tymczasem do siebie, jakby nic się nie stało - dopowiada Janusz Cetera, uczestnik tamtego zdarzenia.

Ranny został przetransportowany do szpitala. Tam okazało się, że ma ranę kłutą i uszkodzone lewe płuco. - Stwierdzono odmę opłucnową, istniało ryzyko, że jeśli będzie się pogłębiać, to grozi mi operacja. Na szczęście skończyło się dwudniowym pobytem w szpitalu - mówi Jarosław Pis.

Wskazany przez mieszkańców Roman Urbaś został zatrzymany przez policję. Następnego dnia zwolniono go do domu.

Nie jestem nożownikiem

Nie unika rozmowy, choć nie zaprasza na podwórze. Przekonuje, że relacja została przeinaczona, a ofiarą ataku był on sam.

- Napadło mnie trzech mężczyzn. Jeden z nich mnie nawet uderzył. Drugi już biegł na mnie z pięścią. Wcześniej naprawiałem bramkę, więc miałem przy sobie klucz francuski. Zupełnie odruchowo uderzyłem nim tego człowieka - przekonuje do swojej wersji. Upiera się, że nie wrzucał chleba za posesję sąsiada. - Miałem torbę z tym zebranym chlebem przy sobie, a oni mi ją wyrwali - dodaje.

Sprawą zajmuje się już tarnowska prokuratura. - Prowadzimy postępowanie w sprawie spowodowania średniego uszkodzenia ciała - mówi Marcin Stępień, prokurator rejonowy. Śledczy weryfikują, która z wersji jest prawdziwa. Dzień po zajściu, jako dowód, zabezpieczono nóż z czerwoną rączką - taki, jak opisywany przez świadków. - Z dotychczasowych ustaleń wynika, że doszło do użycia ostrego narzędzia - mówi prok. Stępień.

- Żadnych noży nie używałem, nie jestem nożownikiem! - protestuje pan Roman.

Ciężkie życie

Mieszkańcy osiedla, z którymi rozmawialiśmy, traktują zajście z lipca w kategoriach poważnej eskalacji konfliktu, który nabrzmiewać miał od dawna. Narzekają na sąsiada. - Mojemu mężowi to wypinał gołą pupę i oblewał go piwem przez ogrodzenie. Dzieci się go boją - twierdzi Anna Cichy.

- Wyzywa od najgorszych. Przeżywamy z mężem gehennę przez człowieka, który potrafi o godz. 22.30 wziąć młotek do ręki i walić w dach - oburza się Elżbieta Wartnik, która z panem Romanem dzieli dom „bliźniak”. - Jeśli ta sprawa nie zostanie szybko załatwiona, to może się skończyć tragicznie - dodaje Henryk Hildebrandt.

Roman Urbaś uważa, że to sąsiedzi zmówili się przeciwko niemu.

- Nie mam pojęcia dlaczego. W życiu nikomu niczego złego nie życzyłem, ani nie zrobiłem, a moja najbliższa sąsiadka mnie wyzywa - kręci głową. Ale deklaruje wolę pojednania. - Będzie zgoda między nami, jeśli sąsiedzi do mnie przyjdą i mnie przeproszą - mówi.

Rozmowa
W życiu trzeba być skłonnym do ustępstw
Rozmawiamy z prof. Zbigniewem Nęckim, psychologiem społecznym z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

- Dlaczego dochodzi do tak ostrych konfliktów sąsiedzkich?

- Sytuacja sąsiedzka jest bardzo specyficzną formą społecznej relacji. Już „Zemsta” Fredry pokazała, że przyjaciół zmieniasz, kolegów zmieniasz, a sąsiada zmienić nie możesz. Pozytywne relacje budują podobieństwa. Gdy jednak mieszkamy obok kogoś, kto prowadzi inny styl życia, ma odmienne zainteresowania, to może rodzić konflikty.

- Jak pomóc w przywróceniu poprawnych stosunków?

- Jeśli tak, jak w Tarnowie, doszło już do agresywnych zachowań, bez pomocy mediatora się nie obejdzie. Potrzebny jest ktoś, kto wyciszy emocje, pokaże możliwości wspólnego stanowiska. Nikt tak naprawdę nie chce żyć w stałej wojnie. Jednak sami dobudowujemy sobie przekonania o swoich racjach. Trzeba niektóre osoby namówić do pewnej ustępliwości i będzie po problemie.

Rozmawiał R. Gąsiorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski