MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śmieciowy zalew czy spalarnia pieniĘdzy?

Redakcja
Gdy lewicowe władze Włoch postanowiły "zacisnąć pasa" i przestać płacić Niemcom za utylizację neapolitańskich śmieci, mieszkańcy okolic, gdzie planowano wznowienie składowania śmierdzących odpadów, utworzyli barykady z płonących kontenerów tamtejszego MPO. Nasze "media" obiegły migawki palących się malowniczo śmietników, a władze Krakowa zyskały demagogiczny argument do straszenia obywateli niechętnych budowie w sąsiedztwie ich domów gigantycznej spalarni śmieci. W opublikowanym niedawno na łamach "Opinii" Dziennika Polskiego tekście Bogusław Sonik przekonywał, że jeśli nie pójdziemy za przykładem Wiednia i nie zbudujemy takiej jak tam spalarni, grozi nam powtórka z Neapolu (cokolwiek miałoby to znaczyć).

Gdzie Neapol, gdzie Brema

Osobiście za ciekawsze uważam odwołanie do przykładu Bremy, zwłaszcza że to tam, a nie do Wiednia, trafiają śmieci z Neapolu dzisiaj. Ma to być dla Bremy "świetny interes", a szczęśliwi rzekomo bremeńczycy ponoć liczą z satysfakcją zarobione w ten sposób pieniądze.
Z Neapolu do Bremy jest w linii prostej ponad 1 400 km. Kolejowe wagony ze śmieciami pokonują zapewne ok. 2 000 km z okładem, a ciągnące je lokomotywy zużywają być może więcej energii, niż da się odzyskać ze spalania tego, co przewiozły. Czy to jest interes opłacalny, czy to jest rozpaczliwe ratowanie się przed bankructwem finansowym i politycznym dwóch stron równocześnie?
Co dzieje się po stronie włoskiej i co sprawia, że Włosi płacą (choć niechętnie) ogromne sumy za transport setek tysięcy ton śmieci na dystans tysięcy kilometrów - to mniej więcej wiadomo. Państwo włoskie jest w wielu obszarach fikcją. Tam, gdzie nie można zarobić, nie ma chętnych do myślenia i do pracy. Pojęcie dobra wspólnego jest dla Włochów bajeczką dla grzecznych dzieci, więc tam, gdzie trzeba zadbać o czystość przestrzeni publicznej, o wywiezienie i zutylizowanie nieczystości, tam pozostaje śmierdzące wysypisko, zatruwające życie biedniejszych dzielnic, albo wezwanie na pomoc Niemców. Inaczej jest po drugiej stronie tych "pociągów hańby" - w stacji docelowej Brema. Tam mamy do czynienia z narodem czystym i zdyscyplinowanym, ale czasami mającym trudności z planowaniem. Już w latach 90. XX wieku okazało się, że wielkie, ekologiczne inwestycje w różnych dziedzinach jednocześnie przeprowadzone - podcinają wzajemnie swoje założenia. Wielkie spalarnie śmieci, m.in. i ta wybudowana w Bremie, które miały być ocaleniem dla zasypywanych rzekomo śmieciami niemieckich miast, stanęły przed perspektywą bankructwa jeszcze zanim zdążyły w pełni rozwinąć swoje możliwości przerobowe. Jednocześnie bowiem wdrożono skuteczny system sortowania i recyklingu śmieci i okazało się, że nie ma co spalać. Ratunkiem okazała się obsługa odległego Neapolu. Gdyby nie to, trzeba by nowo otwartą spalarnię zamknąć i wysłać do kryminału kilku odpowiedzialnych za taką niegospodarność decydentów. Tak oto Neapol uratował bremeńską spalarnię i jej pomysłodawców. W Krakowie pochopna decyzja o budowie spalarni może być trudniejsza do uratowania, bo na perspektywę przywożenia śmieci z Neapolu nie ma co liczyć. A sam Kraków wystarczającej ilości śmieci nie wytworzy na pewno.

Rachuby z sufitu

Pisałem kiedyś o tym, że planowanie przestrzenne w Krakowie jest zupełną fikcją, bo założenia są oderwane od rzeczywistości. Jako zasadniczy przykład podałem problem ustalenia rzeczywistej liczby ludności, która w Krakowie jest, absurdalnie zaniżona do liczby osób zameldowanych na stałe. Podobnie jest niestety, w innych sferach planowania, w tym również w sferze gospodarki komunalnej. Z tym, że w obszarze utylizacji śmieci, zamiast zaniżania, przyjmuje się założenia księżycowo wręcz zawyżone. Wbrew obiegowej opinii Polacy okazują się statystycznie najbardziej pracowitym narodem Europy. Często również najlepiej zorganizowanym, zdyscyplinowanym i oszczędnym. Pomijając kwestie dyscypliny i organizacji, oszczędność Polaków (a zwłaszcza krakowskich "centusiów") wyraża się m.in. w produkcji znacznie mniejszej, niż średnia europejska, ilości śmieci. Mamy też znacznie mniej oporów przed sortowaniem i selektywną zbiórką odpadów. Żeby nie operować abstrakcją - można porównać dane o skuteczności selektywnej zbiórki śmieci. O ile w Niemczech (w kraju uchodzącym za szczególnie zdyscyplinowany) poza recyklingiem (konkretnie do spalenia w spalarniach) pozostaje 27 procent śmieci, o tyle w pierwszym (i - niestety - dotychczas jedynym) konsekwentnie prowadzonym systemie selektywnej zbiórki odpadów w Polsce - płockim systemie "Ekodomek" - poza recyklingiem (a więc do ew. spalenia) pozostaje 20 procent masy zebranych śmieci. 80 procent zostaje przeznaczone do wtórnego zagospodarowania na korzystniejsze społecznie i ekonomicznie sposoby. Jeżeli taki skuteczny system zostanie wprowadzony w Krakowie, do spalenia, lub składowania na wysypisku, pozostanie maksimum 60 tysięcy ton śmieci rocznie. Tymczasem władze miasta, z prezydentem Majchrowskim na czele, forsują budowę na Rybitwach spalarni obliczonej na przetwarzanie 250 tysięcy ton rocznie. Pytanie, skąd władze miasta zamierzają przywozić pozostałe śmieci - pozostaje otwarte. Neapol jest już obsługiwany przez Bremę.

Promocja zamiast informacji

W ostatnich dniach na przystankach MPK zauważyłem plakaty reklamujące stronę internetową www.ekocentrum.krakow.pl. Strona wyraźnie służy promocji projektu budowy w Krakowie spalarni śmieci. Możemy się z tej strony dowiedzieć, że spotkania z 200-300-osobowymi grupami mieszkańców są pozbawione sensu, bo służą tylko atakowaniu prelegentów i powtarzaniu tezy, że mieszkańcy są przeciwko budowie spalarni w swoim sąsiedztwie, a program konsultacji społecznych, który ma służyć upowszechnieniu przekonania o konieczności i słuszności budowy spalarni, będzie w tych warunkach sprowadzony do spotkań z grupami 10-25 osób - aktywistów lokalnych, którzy następnie będą promować pomysł budowy spalarni wśród swoich sąsiadów. Możemy też dowiedzieć się, że jesteśmy producentami śmieci i powinniśmy się tego wstydzić. Niestety, gdy chcemy dowiedzieć się czegoś o możliwości oddania starych baterii, świetlówek albo innych odpadów - pozostaje nam zapoznać się z planami, które może, kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości zostaną (jak Bóg da) zrealizowane. Wszystko to razem budzi nieprzyjemne skojarzenia i podejrzenia.
Budowa spalarni śmieci w Krakowie to projekt o budżecie 170 mln euro, z czego 90 mln euro ma zapłacić z naszych podatków Urząd Miasta Krakowa, a 80 mln euro - też z naszych podatków - Komisja Europejska. To duży "strumień pieniądza". Zarządzanie nim daje dużą władzę i związane z tym możliwości "uszczknięcia" czegoś dla klienteli władzy. Nie brak też chętnych do lobbowania za tą inwestycją. Osobiście jednak utożsamiam się raczej z tymi, którzy będą musieli płacić rachunki. Są to mieszkańcy Krakowa, którzy (patrzę przez własne "okulary") gotowi są swoje śmieci posortować i oddać do recyklingu wszystko, co może być wtórnie przetworzone, tylko nie mają dotąd takich możliwości.

Spalajmy z głową

Czy jestem ideologicznie przeciwko spalarni? Nie. Wręcz przeciwnie. Zakładam, że w niezbyt odległej perspektywie możliwość spalenia nienadających się do żadnego innego przetworzenia odpadów będzie Krakowowi potrzebna. Ale nie w postaci własnej, komunalnej, wybudowanej za 170 mln euro, spalarni na Rybitwach, obliczonej na absurdalną przepustowość 250 tys. ton rocznie. Przypuszczam, że w ciągu najbliższych 10 lat powinna powstać komercyjna spalarnia śmieci gdzieś pomiędzy Mysłowicami, Trzebinią, a Jaworznem. W takim miejscu, do którego wysortowany już wcześniej odpad będzie się opłacało dowieźć zarówno z Krakowa, jak i z miast Górnego Śląska. Nie widzę jednak miejsca dla obecnych krakowskich decydentów, przy projektowaniu i wdrażaniu tej inwestycji. Krakowskich decydentów trzeba wcześniej rozliczyć z tego, że do tej pory nie wdrożyli (poza karykaturą "kolorowych dzwonów") żadnego z potrzebnych (a niekiedy obiecanych i zakontraktowanych w UE) systemów selektywnej zbiórki śmieci.
Dlaczego do dziś wydaje się, że zbiórka selektywna jest przez krakowskich decydentów bojkotowana? Mam i na ten temat swoje przemyślenia, ale to już temat na osobny artykuł.
JÓZEF RATAJCZAK\*
\*Autor jest członkiem Korporacji Samorządowej im. Józefa Dietla oraz Inicjatywy Małopolskiej im. Króla Wł. Łokietka, radnym miasta Krakowa III kadencji (1998-2002).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zakaz handlu w niedzielę. Klienci będą zdezorientowani?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski