MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Smutny koniec generała

Redakcja
Są symbole kraju, znane równie dobrze, jak jego flaga czy hymn. Wieża Eiffla to Francja, londyński Big Ben to Wielka Brytania, Statua Wolności jest wizerunkiem Ameryki. Naturę USA najlepiej oddawała jednak firma - legenda: General Motors. Nazywano ją najważniejszym generałem świata. Teraz zbankrutowała. Amerykanom pozostanie gorycz i upokorzenie. Szybko tego szoku nie zapomną.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Bankructwa stały się codziennym składnikiem amerykańskiego życia. Przewróciło się kilka dużych banków, posypały się firmy, od gigantów po rodzinne. Upadek General Motors do końca wydawał się niemożliwy. Ten moloch samochodowy był z Amerykanami zawsze. Cadillac stał się symbolem luksusu, chevrolet - solidnej praktyczności, a buick był definicją drogowej elegancji. Jeździli nimi ludzie bogaci i wpływowi. W pierwszych latach PRL władza przemieszczała się chevroletami, nazywanymi ironicznie "demokratkami", a gwiazdą w stajni samochodowej Breżniewa był 12-cylindrowy cadillac fleetwood. Roczne obroty GM były równe budżetom kilku sporych państw.
Szło tak dobrze, że wszystkim przestało się chcieć. Na początku lat 90. robiłem kilka programów telewizyjnych o gospodarce USA. Wożono mnie wypasionym buickiem. Kiedyś kierowca chciał coś sprawdzić, podniósł maskę. Zajrzałem do środka i zdębiałem. Silnik wyglądał jak snopowiązałka. Dziesiątki kabli, rur, rurek, poplątane i wciśnięte na siłę. Osiem cylindrów, sześć litrów pojemności, 30 litrów benzyny na 100 kilometrów. Wszystko po to, żeby rozpędzić te trzy tony do dozwolonej szybkości 55 mil na godzinę (88 kilometrów).
Amerykanie byli dumni ze swoich samochodów. Póki benzyna kosztowała mniej od wody mineralnej, przemierzali nimi rozparci na wygodnych kanapach tysiące mil wielopasmowych autostrad. Te samochody przedłużały ich XXL osobowości.
Zatrudnienie w GM było wygraną na loterii. Przywódcy UAW (Związku Zawodowego Pracowników Samochodowych) rządzili firmą. Przy nich słynny działacz ze Stoczni Gdańskiej czy lider "Solidarności '80" to krasnoludki. Nasi mogą najwyżej zapalić kilka opon i przepychać się z policją, tamci na pstryknięcie palcami zatrzymywali wszystkie linie produkcyjne.
W sercu kapitalizmu zapanował komunizm. Klasa robotnicza rządziła, każdemu dawano według potrzeb. Faceci, którzy spawali zawiasy, zarabiali 75 dolarów na godzinę. Z premiami, 13 i 14 pensją, nagrodami wychodziło im 180 tysięcy dolarów rocznie. Tyle, ile bierze szef banku centralnego - Federal Reserve. Fundusz ubezpieczeń zdrowotnych pracowników wynosił ostatnio 20 miliardów dolarów (wpłaconych przez firmę), a fundusz emerytalny imponował nawet bankierom z Wall Street.
Dyrekcja też sobie nie żałowała. Zarząd obdzielał się co roku wielomilionowymi premiami, a wycofanie naddźwiękowych concorde wywołało żałobę. Póki te samoloty latały, sporo pasażerów stanowili chłopcy z GM, z biletami po 10 tysięcy dolarów sztuka w kieszeni. Kiedy już wszystko się waliło, jesienią ubiegłego roku, prezes i trzej wiceprezesi przylecieli do Waszyngtonu prosić rząd o pomoc. Każdy własnym odrzutowcem, służbowym oczywiście.
General Motors wykończyła bezczelność związkowców, głupota menedżerów i wiara we własną wielkość. Konkurencja zwietrzyła szanse. Japońskie nowoczesne, niezawodne technicznie i oszczędne samochody wgryzły się w rynek masowy. Europejskie marki luksusowe zaczęły wypychać z prestiżowego segmentu przeładowane ozdóbkami klamoty. Bossowie związkowi z Detroit żądali więcej i więcej. Ludzie w dyrektorskich gabinetach też nie byli dla siebie skąpi. Ten bałagan musiał upaść. I upadł.
Teraz zaczyna się rzeź. Firmę przejmuje rząd amerykański i kanadyjski. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi już straciło pracę, następni pójdą na bruk wkrótce. Zniknie połowa sieci dilerów. Fabryki europejskie Opla poszły w ręce rosyjskie. To gorzka ironia losu: legendarna marka niemiecka, własność legendarnej firmy amerykańskiej kupiona niemal za cenę złomu przez Rosjan. Niepewna jest przyszłość zakładu Opla w Gliwicach. Niedawno go postawiono, produkuje tanio i sprawnie, ale Rosjanie mają wprawę w demontażu fabryk i przenoszeniu ich do siebie. Po wojnie ogołocono tak całe Niemcy Wschodnie.
Smutny, ale i pouczający jest koniec największego generała świata. Na miejscu premiera kazałbym wydrukować broszurkę z dokładnym opisem jego agonii i rozdawać działaczom związkowym. Tej gwieździe medialnej z Gdańska oraz aparatczykom z górnictwa. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej jest 54 organizacji z 17 central, w Kampanii Węglowej 175. Etaty dla zawodowych "działaczy", pensje do 14 tysięcy złotych, zbijanie bąków, sekretarki. Po prostu raj.
W General Motors też był taki - do czasu. Nieodpowiedzialni durnie zniszczyli wszystko. Uczmy się na amerykańskim nieszczęściu. Podążamy ich drogą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski