Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczyt absurdu

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

Z wygodnictwa umysłowego ludzie awanturujący się na ulicach nazywani są antyglobalistami

To było szczęście w nieszczęściu. Kiedy 23-letni Włoch podnosił potężną gaśnicę, żeby cisnąć nią w policyjny samochód, obok znalazł się kamerzysta. Wszystko jest na taśmie. Młody człowiek zamierza się do rzutu, z atakowanego samochodu padają strzały, zamachowiec przewraca się martwy. Kilkusekundowa sekwencja, która stała się najważniejszym przekazem wizualnym tegorocznej sesji G-8 w Genui.
 Bezsensowna śmierć przerwała młode życie. Carlo Giuliani zapłacił najwyższą cenę za przekonania polityczne, jeśli je miał, lub za chęć uczestniczenia w zadymie, która tak pięknie wygląda w telewizji. Stałby się niewątpliwie kultowym bohaterem ludzi, którzy przy okazji podobnych zdarzeń podróżują, żeby podemonstrować, popalić, powybijać szyby i - generalnie - dobrze się zabawić. Tutaj jednak był dowód na taśmie, pozostało więc tylko zwyczajowe narzekanie na brutalność policji. Zdjęcia Giulianiego nie pojawią się na milionach koszulek jak konterfekty Che Guevary. W tym sensie zginął niepotrzebnie. Za tydzień wszyscy o nim zapomną. Tylko rodzina będzie pamiętać - i opłakiwać młode, zmarnowane życie.
 Zjazd G-8 (siedem najbogatszych państw świata plus Rosja), który obradował w Genui, był dla mnie przede wszystkim szczytem absurdu. Chociaż obrady trwały niecałe trzy dni, na długo sparaliżowały milionowe miasto. Najpierw budowano barykady i fortyfikowano pole bitwy, później usiłowano doprowadzić do porządku pobojowisko. Jeden zabity, pięciuset rannych, stu aresztowanych. Straty materialne sięgają 200-300 milionów dolarów, ale nikt chyba nie dowie się nigdy, ile kosztowała naprawdę okazja do zrobienia wspólnego zdjęcia ośmiu prezydentów i premierów. Bardzo dużo. Za dużo, żeby można było ten rytuał kontynuować bez zmian.
 Szczyty G-8, światowe konferencje Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, sesje Światowej Organizacji Handlu obrosły już w złowrogą dramaturgię. Prezydenci, premierzy, prezesi z namaszczeniem opowiadają, jakie to kluczowe dla świata problemy będą dyskutowane. Równolegle wszelkimi środkami transportu ściągają ci, którzy mają za złe. Teraz modna jest globalizacja, przedtem była ekologia, jeszcze wcześniej energia jądrowa i kapitalizm w ogóle.
 Sprawy zmieniają się, przywódcy też, technologia protestów (czy raczej burd, bo awantury uliczne nie zasługują na definicję merytoryczną) również nie stoi w miejscu. Internet, telefony komórkowe sprawiają, że entuzjastów zadym można łatwo skrzyknąć i dowodzić nimi z precyzją niemal sztabów wojskowych. Ulice Seattle, Goeteborga, Pragi, Londynu, Genui zamieniają się w teren działań wojennych. Demokracja sprawia, że ci w ufortyfikowanych pałacach mają prawo obradować, a inni, na ulicach, mają prawo protestować.
 Proponuję korektę obiegowych pojęć. Skoro nie można opanować tego niszczącego żywiołu, ani perswazją, ani siłą, trzeba zmienić scenografię i reżyserię. Prezydenci i premierzy nie muszą spotykać się tam, gdzie ich żony, doradcy i eksperci mają okazję zrobić zakupy, bo i tak nie mogą wychylić nosa z getta strzeżonego przez dziesiątki tysięcy policjantów, wojsko i czołgi. Jeśli takie szczyty są niezbędne, w co szczerze mówiąc powątpiewam, trzeba je przenieść do niedostępnych zakątków świata, gdzie nikomu nie będą szkodzić. Do odległych ośrodków górskich, na wyspy z jednym, dwoma hotelami. Skoro nie można uniknąć zadym, trzeba je uniemożliwić lub przynajmniej bardzo utrudnić.
 Nawiasem mówiąc, chodzi mi po głowie od lat projekt zagospodarowania Helu na centrum hotelowo-konferencyjne rangi światowej. Na końcu półwyspu, gdzie teraz rdzewieje jakiś archaiczny złom wojskowy, można by wznieść kilka wielkich hoteli z XXI-wiecznymi salami konferencyjnymi, balowymi i bankietowymi. Na świecie przemysł konferencyjny daje dzisiaj większe dochody od górnictwa węgla i miedzi razem wziętych. Hel mógłby stworzyć bezpieczne warunki spotkań, takich jak G-8, i być miejscem konwentykli lekarzy, piwowarów, informatyków i setek innych grup zawodowych, które uwielbiają się zjeżdżać, gadać i bankietować. Na porządne centrum tego typu trzeba wydać zapewne ponad miliard dolarów, ale wszystkie banki pospieszą z workami pieniędzy, bo to jest biznes przyszłości.
 Z wygodnictwa umysłowego ludzie awanturujący się na ulicach nazywani są antyglobalistami. To jest zwodnicza etykietka, nie opis sprawy i ludzi. Polityka, i ta gabinetowa, i ta uliczna, poszukuje kamer. Sprawa jest tam, gdzie jest telewizja. I odwrotnie. Tłum życiowych frustratów, stalinistów, trockistów, maoistów, anarchistów i tuziny innych istów przed dziesiątkami kamer nabiera znaczenia. Ułamek sekundy na ekranie jest potwierdzeniem sensu życia dla ludzi, pokrywających rewolucyjnymi hasłami pustkę i bezsens własnej egzystencji. Palą banki, ale wieczorem biegną do bankomatu, żeby podjąć gotówkę na piwo. Przewracają samochody, ale nie chodzą do domu piechotą. Demonstrują w imieniu głodujących w Afryce, ale nikomu nie wpadnie do głowy, żeby pojechać do Somalii i ginącym z głodu pomóc.
 Różne wielkie zgromadzenia liderów świata, takie jak szczyty G-8, konferencje MFW czy zjazdy w Davos, są manifestacją fałszu i obłudy. Tych, którzy cedzą gumowe słowa w ufortyfikowanych pałacach i luksusowych hotelach, oraz tych, którzy na ulicach palą samochody. Dotarliśmy na szczyty absurdu. Trzeba będzie zacząć z nich schodzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski