MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szewska pasja premiera

Redakcja
Ani Stanisław Kalemba nie jest takim ćwokiem, za jakiego go teraz przedstawiają, ani też nowy minister rolnictwa nijak nie odbiega rozumem i kompetencją od średniej swoich kolegów z rządu premiera Tuska. Zapewne ciężko by było podyskutować z nim… powiedzmy… o możliwych wariantach federalizacji Europy.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Ale przecież nie na tym – zwłaszcza w Polsce – polegają umiejętności wymagane na urzędzie, sprawnie piastowanym niegdyś nawet przez Leppera. Kalemba jest – niemal od dziecka – zawodowym aparatczykiem partii chłopskiej, a od dwudziestu lat członkiem komisji sejmowych, zajmujących się rolnictwem i Unią Europejską. W demokratycznym kraju to pierwszorzędna kwalifikacja na ministerialne stanowisko. Bez wątpienia jest w swojej dziedzinie profesjonalistą na głowę bijącym kompetencje ministra Nowaka na niwie kolei, albo minister Muchy w zakresie sportu.

Dlaczego zatem premier Tusk, własnowolnie desygnując Kalembę na ministra, jednocześnie ośmiesza go, opowiadając o możliwym „rozejściu się przed Wigilią” , po czym bojkotuje uroczystość zaprzysiężenia, ostentacyjnie łamiąc w ten sposób zwyczaj konstytucyjny? Czemu prorządowa „Gazeta Wyborcza” stara się zdyskredytować Kalembę niemal jako półdebila („pozbawiony zdolności werbalizacji swoich myśli”), lamentując przy tym nad przyszłym losem polskich rolników? Jak zwykle w takich razach przyczyn tej złości szukać trzeba w polityce. A ściślej – w maskowanej walce o pozycję i wpływy.

Albowiem całkiem nieoczekiwanie, afera z taśmami Serafina – zamiast huknąć w Pawlaka, strzeliła rykoszetem w Tuska. Obserwatorowi z zewnątrz nie sposób wyznać się w ciągnących się latami intrygach finansowych i waśniach personalnych na szczytach PSL. Dlatego trudno wskazać, jakie naprawdę intencje przyświecały szefowi kółek rolniczych Serafinowi, gdy organizował prowokację z taśmami kompromitującymi poprzedniego ministra Sawickiego. Prowokację, której skali ponoć sam się przestraszył, kiedy było już za późno. Twardym faktem jest to, że Serafin usunął z drogi niewygodnego, bo inteligentnego rywala partyjnego prezesowi Pawlakowi. A przy okazji wywołał w PSL chwilę prawdziwej trwogi o los licznych nepotów i aktywistów od lat piastujących różne urzędy, a także o pozycję partii w sondażach po takim skandalu. Dla strwożonego stronnictwa ratunkiem mógł być tylko Pawlak. Jako wicepremier tylko on mógł zagwarantować status quo PSL-u w rządzie, bezpieczeństwo działaczy i ich rodzin na posadach oraz konsolidację partyjnego przywództwa w chwili kryzysu. Partia skupiła się więc przy Pawlaku jak nigdy chyba dotąd, dając mu pełnię władzy, zaufanie i pewność ponownego wyboru na prezesa. Szkopuł w tym wszystkim był tylko jeden: Pawlak nie był w stanie zrobić niczego bez Tuska.

Premier, który tak niedawno potrafił sprawnie użyć hazardowej afery korupcyjnej we własnych szeregach do rozbicia wyimaginowanej opozycji w PO, tym razem popełnił wszystkie możliwe błędy. Najpierw buńczucznie zapowiedział osobiste przejęcie resortu rolnictwa i przeprowadzenie tam czystki, likwidującej PSL-owskie rodzinne koterie. Nie przewidział jednak, że sygnał do walki z nepotami wywoła odsłonięcie licznych podobnych praktyk PO. Kiedy zatem uwaga opinii zwróciła się już w stronę syna Tuska, kuzynki Grada i chłopaka córki Kopacz – wtedy właśnie pojawił się Kalemba. Wierny żołnierz Pawlaka, którego ów niegdyś wydobył z SKR-u w Stęszewie. Tradycjonalistyczny katolik, odpierający niedawno zamach rządu na finansowanie religii w szkole. Krok w krok za Pawlakiem, zwolennik zachowawczego podejścia do rolniczych emerytur i wiejskich podatków, a także przeciwnik nowych dzierżawców-obszarników, forsujący projekt odebrania im 1/3 dzierżawionej od państwa ziemi i przeznaczenia jej na powiększenie areału średniaków. Dla uspokojenia groźnej już dla Tuska awantury Pawlak zaproponował powołanie do rządu swojego alter ego, tylko w trochę starszym i bardziej konserwatywnym wydaniu.

Przestraszony i niekonsekwentny premier zjadł własny język. Nagłej zmiany decyzji nie próbował nawet publicznie uzasadniać. Stawiając nad rolnictwem cudzego wasala, pierwszy raz własnowolnie pozbył się kontroli nad kawałkiem gabinetu. A przy okazji dał Gowinowi dobrego partnera do wewnątrzrządowej walki o katolickie pryncypia. Trochę jak gracz w pokera o słabych nerwach: zbyt łatwo uwierzył w desperacką determinację partnera. To przecież Donald Tusk stworzył w Polsce taki system władzy, w którym lisi spryt stał się ważniejszy w polityce tak od cnoty, jak też od interesu państwa.

Teraz szewską pasję premiera budzi to, że w jego ulubionej konkurencji tym razem ktoś okazał się lepszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski