MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szybki Keresz, Czarny Orzeł i Cetatea Oradea

Redakcja
Cetatea Oradea - twierdza jest obecnie odnawiana Fot. Waldemar Bałda
Cetatea Oradea - twierdza jest obecnie odnawiana Fot. Waldemar Bałda
RUMUNIA. Zalet Oradei jest mnóstwo. To Rumunia, a więc kraj, owiany nimbem tajemniczości: Siedmiogród, czyli Transylwania, hrabia Drakula, Karpaty w wersji zbliżonej do Alp.

Cetatea Oradea - twierdza jest obecnie odnawiana Fot. Waldemar Bałda

Na początek - miły drobiazg: nawet w oficjalnych dokumentach miasto posługuje się dwiema nazwami - rumuńską Oradea i węgierską Nagyvarad. To norma, stosowana od 10 lat.

Rumunia bez ceregieli honoruje wolę mniejszości narodowej - pośród mieszkańców miasta Rumuni stanowią około 70 proc., Węgrzy zaś blisko 28). Ale - jak się okazuje - nie musimy wcale łamać sobie języków, gdyż polszczyzna już dawno uznała to miasto za część bliskiej zagranicy i wprowadziła własne brzmienie: w jednych źródłach historycznych Oradea występuje jako Wielki Waradyn, w innych nazywana jest Warad Wielki.

Polacy mieli zresztą faktyczne powody, aby nie męczyć się wypowiadaniem niełatwego słowa Nagyvarad, lecz znaleźć wygodniejszy odpowiednik: od założenia aż przez 9 stuleci miasto było częścią Węgier, królestwa naszych, jakby nie patrzeć bratanków, i to ośrodkiem nie byle jakim.

Już w 1093 r. powstało biskupstwo. W katedrze spoczęły ciała węgierskich monarchów: Stefana II (hipotetycznego ojca Elżbiety, pierwszej żony Mieszka III), Zygmunta Luksemburskiego (prawnuka Kazimierza Wielkiego, a mimo to autora planów rozbioru Polski w XIV wieku; tak w ogóle zaś monarchy wyjątkowo utytułowanego: był elektorem Brandenburgii, księciem Luksemburga, królem Węgier, Niemiec, Włoch i Czech, cesarzem rzymsko-niemieckim), Marii Andegaweńskiej (córki króla Polski Ludwika Węgierskiego - to małżeństwu z nią Zygmunt Luksemburski zawdzięczał koronę Węgier), Andrzeja II (jak Konrad Mazowiecki ściągnął Krzyżaków, jednak w odróżnieniu od niego - wypędził ich już po 14 latach, w 1225 r.).

Skarbem katedry jest relikwiarz zawierający fragment czaszki założyciela diecezji, króla Władysława I Świętego. To też nieobcy nam monarcha - jako wnuk polskiego króla Mieszka II (jego matką była królewna Recheza) urodził się w Krakowie i spędził dzieciństwo i młodość na dworach swego wuja Kazimierza Odnowiciela oraz ciotecznego brata Bolesława Śmiałego. Ponoć do relikwiarza pielgrzymował - już po grunwaldzkiej victorii - Władysław Jagiełło.

Ale koneksje, efektem których było spolszczenie łacińskiej nazwy Varadinum (względnie Magnovaradinum) i węgierskiej Varad (albo Nagyvarad) na Waradyn (lubo Wielki Waradyn), nie ograniczały się tylko do koronowanych głów. Z miastem związany był też jeden z najwybitniejszych myślicieli polskiego renesansu - Grzegorz z Sanoka. W szóstej dekadzie XVI stulecia, kiedy miasto wciąż jeszcze borykało się z regresem spowodowanym katastrofalnym w skutkach najazdem tatarskim z 1241 r., waradyńskie biskupstwo objął Chorwat z urodzenia, ks. Jan Vitez. Jego ambicją było przekształcić podupadłą metropolię w ośrodek naukowy - i aby osiągnąć ten cel, zapraszał na dwór luminarzy europejskiej kultury i nauki, a wśród nich Grzegorza z Sanoka właśnie. Można powiedzieć, że współpraca obu się opłaciła: po powrocie z Węgier Grzegorz został arcybiskupem lwowskim, Jan z kolei awansować miał w przyszłości na arcybiskupa Ostrzyhomia (Esztergom), co było równoznaczne z otrzymaniem tytułu prymasa Węgier.
Tyle polskich odniesień. Jeśli chodzi zaś o inne podobieństwa, to wyjątkowo mocne ślady w wyglądzie przestrzeni publicznej Oradei pozostawiły lata, kiedy wyzwoliła się - wraz z Księstwem Siedmiogrodzkim, przez które została wchłonięta w 1541 - spod dominacji Imperium Osmańskiego i w 1699 r. weszła w skład monarchii austriackiej jako jej odrębna prowincja. Powrót do węgierskiej macierzy nastąpił w 1867 r., po proklamowaniu Austro-Węgier (Siedmiogród przyłączono wtedy do Królestwa Węgierskiego), ale jak się okazało, nie miał trwałego charakteru. Gdy bowiem Wiedeń przegrał Wielką Wojnę, ziemie te zajęli Rumuni - i nie dali się z nich usunąć. Ich pretensje uwzględniono w traktacie podpisanym w Trianon. I w ten sposób w 1920 r. Nagyvarad stał się Oradeą.

Węgrzy wszelako nie dawali za wygraną i w latach II wojny, gdy wespół z Rumunami byli satelitami III Rzeszy, podjęli udaną próbę odzyskania Siedmiogrodu. W wyniku tzw. drugiego arbitrażu wiedeńskiego włączono do Węgier północną część Siedmiogrodu wraz z częściami Marmaroszu i Kriszany. Po wojnie jednak Oradea znów stała się miastem rumuńskim.

Jest nim do dziś - choć po dawnych czasach, właśnie tych z węgierskim rodowodem, zostało bardzo wiele wciąż widocznych znaków. Przede wszystkim cudownie foremnych i dekoracyjnych budowli utrzymanych w stylistyce secesji: dokładnie takich samych, jakie można podziwiać w Wiedniu, Pradze, Krakowie, czy Lwowie, i jakie decydują o tym, że w tych wszystkich metropoliach czujemy się jak w domu.

Układ urbanistyczny centrum miasta - w znacznej części, czego ukryć się nie da, zeszpeconego w latach rządów rumuńskiej partii komunistycznej - jest schedą po datowanych na średniowiecze i renesans procesach rozrastania się stolicy diecezjalnej, natomiast wygląd historycznej zabudowy to już zasługa austriackich hegemonów.

Po inkorporacji Siedmiogrodu z Wiednia przysłano zdolnego architekta Franza Antona Hillebrandta, który podupadłemu pod otomańskim butem ośrodkowi nadał charakter barokowej perełki. Potem, kiedy dominować zaczęła secesja, pojawiły się budowle reprezentujące ten styl.

W ponurym okresie socjalistycznej bylejakości najefektowniejsze obiekty straciły dawną świetność, a rozrost zapewniły Oradei bezstylowe osiedla zabudowane typowymi dla RWPG blokami; na szczęście w XXI wieku zintegrowana z Europą na nowo Rumunia potrafiła odrobić bodaj część zaniedbań - co jest widoczne także w Oradei.

Jednym z ciekawszych obiektów jest hotel o intrygującej nazwie Vulturul Negru, co przekłada się na polski jako Czarny Orzeł: piękny i foremny przykład secesji. Z ważniejszych atrakcji warto zwrócić uwagę na największą barokową katedrę w Rumunii, na pochodzący z tej samej epoki gmach muzeum Tarii Crisurilor (dawniej pałac o 365 oknach), na kościół Biserca Cu Luna, szczycący się rzadkim zegarem, wskazującym poza godzinami także fazy księżyca (a tak w ogóle: świątyń różnych wyznań w tym mieście jest ponad 100!), na monumentalny Teatr Narodowy - no i Cetatea Oradea, czyli twierdzę wzniesioną na często stosowanym w architekturze militarnej planie pięciokąta. Odnowiony jej fragment mieści dziś instytut sztuk pięknych uniwersytetu; tak swoją drogą, dzięki programowi Erasmus kształci się tam okresowo sporo polskich studentów.
Na uwagę zasługuje także przepływająca przez Oradeę rzeka - Crisul Repede (Szybki Keresz). Czy to nie brzmi pięknie, to Repede? Z tego rdzenia przecież wyrosła nazwa bieszczadzkiej wsi Rzepedź! Rzeka jest ciekawa, bo dzięki temu, że zasilają ją wody geotermalne, nigdy nie zamarza, nawet podczas zim, które w zachodniej części Rumunii potrafią być srogie.

A zatem... Czy nie warto pojechać do tego miasta?

Waldemar Bałda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski