Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teczki łamią kariery, choć esbekom zdarzało się zmyślać w notatkach

Paweł Szeliga
Nie podpisałem deklaracji współpracy, a za informacje, które przekazałem podczas kilku spotkań nie brałem pieniędzy, choć próbowano mi je wręczyć. Czy to była współpraca z SB? - pyta Jarecki
Nie podpisałem deklaracji współpracy, a za informacje, które przekazałem podczas kilku spotkań nie brałem pieniędzy, choć próbowano mi je wręczyć. Czy to była współpraca z SB? - pyta Jarecki Fot. Jerzy Cebula
Nowy Sącz. Działacz "Solidarności" uznany za kłamcę lustracyjnego. - Nie mam już siły się odwoływać - mówi

Chociaż jego koledzy z podziemia do dziś skoczyliby za nim w ogień, Sąd Okręgowy w Nowym Sączu uznał Józefa Jareckiego za kłamcę lustracyjnego. Współtwórca Solidarności w sądeckich ZNTK, prześladowany i więziony przez komunistyczny reżim uważa to za chichot historii.

Opowiadał o maszynach

Jarecki złożył oświadczenie lustracyjne w 2008 r. w związku z pełnieniem funkcji prezesa PKS, w którym większościowe udziały miał skarb państwa. Gdy IPN zaczął sprawdzać archiwa okazało się, że od 1978 do 1980 r. był zarejestrowany jako TW Czarny 2. - Do tych kontaktów zostałem przymuszony - broni się Jarecki. - Nie podpisałem jednak deklaracji współpracy, a za informacje, które przekazałem podczas kilku spotkań nie brałem pieniędzy, choć próbowano mi je wręczyć. Czy to była współpraca z SB?

Zdaniem sądu była, bo Jarecki podpisał deklarację, że zachowa rozmowy w tajemnicy. Spotykał się z esbekami, którym mówił o problemach technicznych w ZNTK, braku części zamiennych, czy niewłaściwym użytkowaniu maszyn. Choć na nikogo nie donosił SB wykorzystywało te informacje do trzech prowadzonych spraw, dotyczących niegospodarności.

- Dla SB nie było informacji nieistotnych - podkreśla Piotr Stawowy, naczelnik Oddziałowego Biura Lustracyjnego w Krakowie. - Nawet te o charakterze gospodarczym mogły służyć do prowadzenia postępowań przeciwko kierownictwu zakładów, służyć szantażowi czy wciągnięciu do współpracy.

Sąd uwzględnił, że Jarecki nie brał pieniędzy i stanowczo odmówił współpracy w 1980 r., mimo nacisków. Docenił jego walkę z reżimem, za co został skazany na cztery lata więzienia. Nie znalazł jednak podstaw do kwestionowania prawdziwości notatek sporządzanych przez esbeków.

Kulawa ustawa

Andrzej Szkaradek, lider sądeckiej ,,Solidarności” uważa, że ustawę lustracyjną należy zmienić, bo uderza też w uczciwych ludzi. - Przed złożeniem oświadczenia nie mogą zajrzeć do teczek, więc nie wiedzą, co wypisali w nich esbecy - tłumaczy Szkaradek. - Potem okazuje się, że spełniają pięć warunków współpracy i są nazywani kłamcami lustracyjnymi. Nawet jeśli, jak Józef Jarecki, nikomu nie zrobili krzywdy, a mówili tylko o problemach technicznych zakładu.

Ofiarą lustracji jest samorządowiec Jan Budnik. W 1997 r. został wójtem w Korzennej. Gdy 9 lat później jego koledzy z ,,Solidarności” doszukali się w teczkach IPN informacji, że donosił na nich jako TW Jędrek poległ w walce o kolejną kadencję. Budnik nie mógł udowodnić, że jest niewinny, bo IPN nie udostępniał archiwów osobom zarejestrowanym jako agenci SB. Zmieniła to dopiero ustawa z 2009 r. Wtedy okazało się, że w teczkach nie ma wystarczających dowodów współpracy Budnika z SB. - Nie było tam ani jednego papierka podpisanego przeze mnie, ani dowodów, że udzielałem jakichkolwiek informacji - cieszył się samorządowiec, który jednak po tej wpadce do polityki już nie wrócił.

Utrzymał się w niej Kazimierz Siedlarz, który już siódmą kadencję jest wójtem Kamionki Wielkiej. Jesienią 2011 r. stanął przed sądem, bo w archiwach IPN znalazły się dowody jego współpracy z SB. Bezpieka się nim interesowała, bo piastował kierownicze stanowisko w Komitecie Wojewódzkim ZSL. Okazało się jednak, że dowody rzekomej współpracy były nieudolnie spreparowane.

Jako informacje pozyskane podczas spotkań posłużyły przepisane z prasy artykuły. Esbek, który rejestrował Siedlarza nie potrafił nawet wskazać adresu siedziby ZSL, choć rzekomo często tam bywał. Twierdził, że spotykał się z lustrowanym w jego gabinecie, choć ten nigdy go nie miał. Wreszcie zrobił kardynalne błędy w jego kwestionariuszu osobowym, a na koniec przyznał, że działał pod presją, bo musiał się wykazać.

- Jaka jest wiarygodność materiałów w teczkach, skoro nie przyłożono się nawet do tak banalnej pracy, jak zebranie danych do kwestionariusza? - pyta Siedlarz. Jemu lustracyjna zawierucha nie zaszkodziła i wciąż kieruje gminą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski