MKTG SR - pasek na kartach artykułów

This way, please

Redakcja
Wolontariusz, jak sama nazwa wskazuje, do pracy zgłasza się sam i nie żąda za nią zapłaty. Piękna i szlachetna to postawa, kiedy chodzi o pomoc chorym i bezdomnym, ale w przypadku igrzysk - wyjątkowo naiwna.

Przemek Franczak: SPORTY BEZ FILTRA

W Londynie pracuje kilkadziesiąt tysięcy wolontariuszy skuszonych wizją służenia szczytnej idei i otrzymania kilku sztuk olimpijskiej garderoby. Tymczasem nawet zakwaterowanie muszą sobie zapewnić sami.

Narasta więc we mnie sprzeciw i rodzi się pytanie: czemu pracować za frajer dla komercyjnej organizacji, która zarobi na igrzyskach prawie cztery miliardy dolarów? Międzynarodowy Komitet Olimpijski mógłby wreszcie wziąć na siebie koszty ich utrzymania i opłacania. Nawet tysiąc funtów na głowę nie zrujnowałoby jego budżetu, bo to taka instytuacja, że plikami banknotów może palić w piecach i w ten sposób ogrzewać swoją siedzibę w Lozannie. Dlatego to, co występuje na igrzyskach pod nazwą wolontariatu, wolontariatem wcale nie jest, tylko lżejszą formą niewolnictwa. Ludzie po prostu dobrowolnie dają się wykorzystywać.

Pół biedy, kiedy dostaniesz jakąś fajną fuchę, jak ci kolesie, którzy podczas zawodów lekkoatletycznych obsługują małe zdalnie sterowane samochodziki. Te, którymi transportuje się dyski i młoty. No, to jest praca marzenie. Jeszcze masz czas na własne oczy zobaczyć bieg Usaina Bolta i wszystkie wpadki polskich lekkoatletów. Samochodzików są jednak ledwie trzy sztuki, więc większość wolontariuszy musi obejść się smakiem i rzucani są na przykład do pracy na parkingach. W sumie tu też mają robotę przy samochodach, ale z igrzysk zapamiętają jedynie wypowiadane przez siebie tysiąc razy na dzień zdanie: this way, please.

"This way, please" to w ogóle jest takie olimpijskie zaklęcie. Kiedy wyznaczona jest ścieżka szerokości dwóch metrów, to zboczyć nie można z niej ani na milimetr, choćby po obu stronach było po dwa hektary wolnej przestrzeni. Ale jak nie daj Boże postawisz nogę za linią, to od razu jeden z drugim wrzeszczą przez megafon: "Do not cross the line! This way, please!". I nerwowo machają rękami. Fakt, tych to bym nie zatrudnił nawet na “śmieciówkach".

Na angielskie rules, czyli przepisy, skarżę się nie tylko ja, ale i Bolt. Takiego sobie znalazłem kompana w narzekaniu. Ale nawet Chińczycy w Pekinie zachowywali więcej zdrowego rozsądku i dawali więcej swobody. Przez te rulsy, przez to darcie mordy do megafonów, kierowanie ruchem kibiców i dziennikarzy przypomina zaganianie więźniów do cel w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.

Nie tędy droga, panowie z MKOl, nie tędy. Not this way, please.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski