Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudności mnie mobilizują

Redakcja
FOT. JERZY TAWŁOWICZ
FOT. JERZY TAWŁOWICZ
Urodził się w roku 1959, w Henrykowie. "Mój dziadek objął po wojnie majątek na ziemiach odzyskanych. Dziadek i ojciec pochodzili z Białego Dunajca, mama z Wojnarowej pod Sączem.

FOT. JERZY TAWŁOWICZ

100-lecie TOPR - ratownicy: ANDRZEJ MACIATA

Rodzice poznali się i pobrali w Henrykowie i tam się urodziłem, ale - gdy miałem dziewięć miesięcy - rodzina wróciła do Białego Dunajca, więc wychowywałem się na Podhalu..." - wyjaśnia.

W rodzinnej wsi ukończył szkołę podstawową. Kontynuował naukę w Technikum Mechanicznym w Nowym Targu (matura w 1979 r.). "Pierwsze, dziecięce, tatrzańskie wycieczki - wspomina - odbyłem z ojcem, choć przyznaję, że nie było ich wiele. Gdy byliśmy z bratem nieco starsi, zaczęliśmy chodzić po Tatrach z letnikami, mieszkającymi w naszym domu. Jako nastolatek byłem stałym bywalcem szałasu Babki Kobylarczykowej na Rusinowej Polanie. Od najmłodszych lat jeździłem też na nartach. Jako uczeń szkoły podstawowej uprawiałem biegi narciarskie w klubie LKS Poroniec - bez spektakularnych sukcesów sportowych. Mając kilkanaście lat, poznałem dzięki ojcu Tadeusza Borzęckiego, ratownika i speleologa, który zachęcił mnie do wstąpienia do zakopiańskiego Speleoklubu. Przeszedłem szkolenie i zacząłem brać udział w wyprawach do jaskiń. Zacząłem też wspinać się na powierzchni. Pierwszą, poza skałkami, moją poważną drogą był południowy filar Koziego Wierchu (piątkowym wariantem). Będąc stałym bywalcem Rusinowej, znałem - oczywiście - brata Leonarda z Wiktorówek i to właśnie on namówił mnie do rozpoczęcia szkolenia ratowniczego".

W roku 1978 Andrzej Maciata rozpoczął swój staż kandydacki, a jesienią 1979 r. złożył przysięgę ratownika w Grupie Tatrzańskiej GOPR. Miesiąc po tej przysiędze został zatrudniony w GOPR jako ratownik sezonowy. Po ukończeniu technikum miał roczną przerwę w nauce, po której podjął studia na Wydziale Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

"Studiując, miałem dużo czasu na góry i każdą wolną chwilę spędzałem w Tatrach. Byłem w tych latach członkiem lubelskiego AZS w sekcji narciarstwa zjazdowego. Zdobyłem nawet jednej zimy mistrzostwo uczelni. Na uniwersytecie zaangażowałem się w działalność opozycyjną. Byłem członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów i studenckiego Komitetu Strajkowego. W Lublinie poznałem swoją przyszłą żonę. Gdy założyłem rodzinę, po czwartym roku przerwałem studia..." - opowiada. Zajął się wtedy działalnością gospodarczą i na blisko sześć lat zamieszkał w Bytomiu. Zaczął od prowadzenia robót wysokościowych, w późniejszych latach rozszerzał działalność, wykonując też inne prace, m.in. instalacje i sieci gazowe. Prace te nie zostawiały mu wiele czasu na działalność górską.

W 1990 r. wrócił na Podhale. Od tego roku zaczął latem regularne dyżury ratownicze, a na każdą zimę był (i jest do tej pory) zatrudniany w TOPR - jako ratownik sezonowy. Mówi, że ratownictwo jest jego głównym zajęciem, choć przecież od lat prowadzi w rodzinnym Białym Dunajcu firmę, zajmującą się m.in. instalacjami solarnymi. Szkolił się do stopnia instruktora ratownictwa. Jako były speleolog jest dziś członkiem ekipy specjalizującej się w akcjach ratunkowych w jaskiniach.
Od ponad dwudziestu lat nurkuje. Ma dwie gwiazdki CMAS, przeszkolenie do nurkowania pod lodem oraz w tzw. przestrzeniach zamkniętych. Nurkował m.in. w Czarnym Stawie i Morskim Oku oraz w kilku tatrzańskich jaskiniach. Szkolił się też w jaskiniach francuskich, gdzie odbył swe najgłębsze i najdłuższe nurkowania (53 m głębokości i półtora kilometra długości w syfonie jaskini). Jest członkiem ekipy nurków TOPR. Jest też członkiem Służby Lawinowej. Od roku to on właśnie dokumentuje wszystkie lawiny, które zimą zeszły w Tatrach (opisując miejsce i zasięg każdej z nich, robiąc dokumentację fotograficzną, pomiary GPS, ewentualne wywiady z poszkodowanymi, analizy warunków pogodowych oraz nanosząc wszystkie te dane na mapy). Ma uprawnienia instruktora narciarstwa oraz instruktora narciarstwa wysokogórskiego.

Brał udział w około 160 wyprawach ratunkowych. Pracuje społecznie na rzecz organizacji - przez dwie kadencje był członkiem Komisji Rewizyjnej TOPR. Od lat osiemdziesiątych uprawia narciarstwo wysokogórskie. Zjechał z większości szczytów i przełęczy tatrzańskich. Kilkakrotnie brał udział w zawodach skiturowych (m.in. w Memoriale im. Piotra Malinowskiego czy zawodach ratowników górskich). Twierdzi jednak, że nie ma ambicji sportowych, choć lubi czasem sprawdzić własne możliwości i lubi atmosferę i towarzystwo ludzi pojawiających się na takich zawodach. Wspinając się w Tatrach, przeszedł kilka tak zwanych pierwszych powtórzeń, np.: "wariantu prostującego" na Kozich Czubach czy lodospadu na Młynarzu. Poza Tatrami poznał narciarsko i wspinaczkowo kilka rejonów alpejskich (przeszedł m.in. słynny okap La Liberte w masywie Vercors), cały pas Karpat (w tym, skiturowo, Karpaty Rumuńskie), wspinał się w greckich Meteorach, zwiedzał zamknięty dla turystów Półwysep Atos, był też w Górach Synaj.

Mówi, że lubi nowe wyzwania. Jest jednym z pionierów modnego ostatnio "hydrospidu" - spływał kilkoma rzekami górskimi na Podtatrzu polskim i słowackim oraz w Słowenii. Próbował "kanioningu" i lotów na spadochronie SW17. Od lat fotografuje w górach, tworząc dokumentację na własny użytek... Gdy pytam o ratownicze wspomnienia, mówi: "Lubię w górach trudne warunki, więc ciężkie akcje ratunkowe mnie nie zniechęcają. Wręcz przeciwnie - trudności mobilizują. Oczywiście, mam w pamięci kilka wypraw szczególnie trudnych, w tym pewnie najbardziej wyprawę do Jaskini Wielkiej Śnieżnej, po zwłoki speleologa, który zginał w pobliżu dna. Pamiętam to, bo byłem w akcji jaskiniowej trzydzieści sześć godzin bez przerwy, a potem, po odpoczynku na powierzchni, jeszcze kolejne dziesięć godzin pod ziemią. Emocjonalnie najbardziej jednak przeżyłem akcję, w której prawie nie brałem udziału. Koledzy polecieli śmigłowcem po dziewczynę, która spadła z trawersu nad Świstówką Roztocką. Ciężko ranną dowieźli na lądowisko. Ja przenosiłem ją tylko ze śmigłowca do szpitala. Dziewczyna zmarła, gdy położyliśmy ją na stole operacyjnym. Trudno było mi się z tym pogodzić, ale tak czasem bywa - wysiłki i zaangażowanie ratowników nie zawsze, niestety, kończą się sukcesem... Na szczęście, w większości przypadków nasze działania przynoszą znacznie lepsze efekty i dlatego pewnie ta praca daje nam wiele satysfakcji...".

JERZY TAWŁOWICZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski