Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ubogi, starszy pan okazał się mordercą i kolekcjonerem bomb

Paweł Stachnik
Kamienica przy ul. Gołebiej 18. W latach 20. ub.w. siedzibakonsulatu Czechosłowacji, dziś budynek Wydziału Polonistyki UJ.
Kamienica przy ul. Gołebiej 18. W latach 20. ub.w. siedzibakonsulatu Czechosłowacji, dziś budynek Wydziału Polonistyki UJ. Fot. Paweł Stachnik
Historia. 89 lat temu, 23 maja 1925 r., w Krakowie doszło do niespodziewanego wydarzenia. Jan Lech, zaatakował konsulat Czechosłowacji na ulicy Gołębiej i zastrzelił urzędnika. „Morderca, starzec 60-letni, to typ spokojnego biedaka” pisał „Ilustrowany Kurier Codzienny”.

Tego dnia, a była to sobota, po godz. 10 rano w czechosłowackiej placówce konsularnej przy ul. Gołębiej 18 pojawił się starszy, niski i krępy mężczyzna, ubrany w szarozielony garnitur i zażądał widzenia się z konsulem.

Mężczyzna ów – jak się później okazało noszący nazwisko Jan Lech – oświadczył, że był już w konsulacie austriackim, ale tam powiedziano mu, że jest obywatelem czeskim i dlatego w nurtującej go sprawie musi się zwrócić do konsulatu czeskiego. Według zeznań naocznych świadków nieznajomy robił wrażenie człowieka silnie podnieconego i podenerwowanego. Gdy zażądano od niego dokumentów, oświadczył, że żadnych dokumentów nie potrzebuje, że „służył cesarzowi i musi otrzymać wizę”.

W biurze paszportowym zajęci byli wtedy pracą urzędnicy Anna Skaldówna i Józef Havranek. Nieznajomy zaraz po wejściu do biura nawymyślał im w grubiańskich słowach. W tym momencie do pokoju wszedł woźny konsulatu Kołodziejczyk, który chwycił awanturnika za barki, wyprowadził na korytarz, a stamtąd wypchnął za bramę.

Wtedy Lech wydobył błyskawicznie z zanadrza rewolwer i strzelił „spod pachy” do Kołodziejczyka, po czym oddalił się Gołębią w kierunku uniwersytetu. Ranny Kołodziejczyk, chwiejąc się, przeszedł jeszcze 30 kroków w kierunku pobliskiej ul. Jagiellońskiej. Tam na rogu Jagiellońskiej i Gołębiej oparłszy się o mur zawołał ostatnim wysiłkiem: „Ratujcie mnie, bo mię zabił” i padł martwy twarzą do ziemi.

Tymczasem Lech wrócił pod bramę konsulatu i drugi raz wystrzelił z rewolweru, raniąc w ramię urzędnika Opaternego, który zaalarmowany pierwszym strzałem wybiegł na zewnątrz. Następnie przez otwartą górną kwaterę okna wrzucił do środka bombę, która na szczęście nie eksplodowała. Po tym Lech podszedł do leżącego bez ducha w kałuży krwi woźnego Kołodziejczyka, pochylił się nad nim, a ująwszy go za rękę, powiedział: „Żal mi niewinnego człowieka”…

Świadkiem tych tragicznych scen był murarz Stanisław Z. pracujący przy odnawianiu fasady dawnej szkoły przemysłowej mieszczącej się przy Gołębiej. Widząc, że Lech odgraża się bronią przechodniom, zeszedł on z rusztowania III piętra na parter, wszedł do jednej ze sal, skąd następnie przez okno wydostał się na ulicę i z tyłu zaszedł drogę Lechowi, którego szybko obezwładnił, chwytając za obie ręce, a następnie przekazał nadbiegłym policjantom.

Mordercę póki co zamknięto w gmachu Krajowej Kasy Pożyczkowej przy ul. Wiślnej, a następnie doprowadzono do I komisariatu policji. Na miejscu wypadku zjawili się przedstawiciele władz policyjnych, a licznie zgromadzeni funkcjonariusze (piesi i konni) utrzymywali porządek wśród tłumów publiczności, jak zawsze cisnącej się na miejsce zbrodni.

Przesłuchany na komisariacie napastnik złożył następujące zeznania: nazywa się Jan Lech, ma lat 55. Od 1900 r. pracował w hucie w Vitkovicach koło Morawskiej Ostrawy w Czechach. Tam uległ wypadkowi i rząd czeski wypłacał mu z tego powodu pewien zasiłek. Jednak od ponad roku władze czeskie wstrzymały wypłatę zasiłku i Lech został pozbawiony środków do życia.

Przez pewien czas był dozorcą na rogatce na Krowodrzy, stamtąd jednak wydalono go, gdy obraził swego przełożonego. Ostatnimi czasy na dom pracowała jego żona, czego on jako mężczyzna nie mógł przeboleć. Pochodzi z Sieprawia w powiecie wielickim, jest Polakiem i mieszka przy ul. Twardowskiego na Zakrzówku. Pragnąc załatwić swoją sprawę, kilka razy przybywał do konsulatu, gdzie go jednak zbywano i odsyłano z niczym. Rozgoryczony postanowił się zemścić i dziś zamiar swój wykonał, rzucając bombę.

Lech zeznał też, w jaki sposób wszedł w posiadanie broni, z której strzelał i bomby, którą rzucił. Otóż jakiś czas temu pracował przy zasypywaniu wojennych szańców na Prądniku Czerwonym. Znalazł bombę lotniczą, którą zabrał do domu. Przed kilku dniami rozebrał ją i sporządził z niej ładunek wybuchowy, który rzucił do konsulatu.

Podczas akcji na Gołębiej uzbrojony był w bagnet wojskowy i karabinek Manlichera z obciętą lufą i wymontowanym łożem oraz rewolwer, z którego oddał dwa strzały. Podczas przesłuchania Lech spazmatycznie się rozpłakał.

Po południu policja przeprowadziła rewizję w jego mieszkaniu, gdzie znalazła przedmiot przypominający minę, a ponadto nadto kilkanaście rurek z materiałami wybuchowymi oraz kolejny bagnet. Według opowiadań sąsiadów Lech był maniakiem kolekcjonowania i wytwarzania materiałów wybuchowych. Z kolei sam Lech twierdził, że broń i bomby posiadał od dawna, jeszcze z czasów wojny. Sąsiedzi podali także, że sprawca miał problemy psychiczne. Już w 1925 r. przebywał w zakładzie dla umysłowo chorych w Kobierzynie i był pod obserwacją lekarską.

Na miejscu zamachu pojawił się wezwany oficer z Okręgowego Zakładu Uzbrojenia nr 5, który usunął bombę wrzuconą przez Lecha do konsulatu. „Pierwiastkowe badanie” bomby wykazało, że składała się ona z materiału wybuchowego i trzech zapalników umieszczonych w blaszanej manierce.

Śledztwo prowadzone było przez organy bezpieczeństwa w porozumieniu z władzami sądowymi. „Sprawca robi wrażenie człowieka mało inteligentnego, a wynik dotychczasowych dochodzeń zdaje się wskazywać na prywatne tło sprawy” – pisał „Ilustrowany Kurier Codzienny”.

Przy tej okazji gazeta nie omieszkała dać dowodu swojego antyczeskiego nastawienia (z którego notabene była znana), twierdząc: „Jakiekolwiek by było tło morderstwa w konsulacie czeskim, od razu stwierdzić można, że jest ono wynikiem wewnętrznego rozkładu panującego w Czechach i szerzącego się tam wśród mas bolszewizmu.

Morderca, starzec 60-letni, to typ spokojnego biedaka. Niewypłacalność czeska postawiła go na progu ostatecznej nędzy, a do wstrętnego czynu doprowadziły go podszepty i nauki, przyniesione z tamtej strony granicy, gdzie bolszewickie ziarno pada obficie, zatruwając najspokojniejsze dusze. Jak wiadomo bowiem, Czechy idą zaraz po Rosji w rzędzie najbardziej rozgałęzionej organizacji bolszewickiej”…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski