MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uniwersytet dla nieśmiałych?

Redakcja
Pomysł nie jest nowy. Nowa jest tylko otoczka technologiczna.

Najpierw był telewizor

Student, wykorzystując łącza internetowe oraz oprogramowanie, może uczestniczyć w zajęciach prowadzonych w wirtualnym uniwersytecie. Skutek tak realizowanego procesu dydaktycznego nie będzie gorszy od jego konwencjonalnego odpowiednika. Tak w dwóch zdaniach można spuentować nadzieje związane z zyskującym coraz większą popularność nauczaniem na odległość. O różnych jego formach dyskutuje się już na Uniwersytetach: Warszawskim, Jagiellońskim i Łódzkim, krakowskiej AGH oraz na Politechnice Warszawskiej.

Najpierw był telewizor

 Pomysł kształcenia poza murami instytucji powołanych do tego celu nie jest wynalazkiem naszych czasów. Teleuniwersytety, technika i licea telewizyjne, funkcjonowały już w latach 70. Również w Polsce. Ale nawet i wcześniej, wykorzystując środki łączności typowe dla konkretnej epoki, próbowano wypracować alternatywną formę procesu nauczania, wolną od konieczności zebrania się w jednym miejscu uczących i nauczanych. Jednak tak, jak niezmienna jest ta koncepcja, tak i niezmienne są towarzyszące jej argumenty. Zarówno na "tak", jak i na "nie".
 Nic zatem się nie zmieniło? Przeciwnie, dziś dysponujemy wyrafinowaną otoczką technologiczną, jakby stworzoną na potrzeby takiego przedsięwzięcia. Obmyślając różne formy nauczania na odległość, próbuje się wykorzystać Internet, łącza telekomunikacyjne oraz oprogramowanie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by tworząc plany nauczania, uwzględnić nowe zdobycze techniki. Przy tej okazji ze zdwojoną siłą ożyły zapomniane emocje.

Nie, a nawet tak?

 Sceptyków nie brakuje. Są mniejszością, ale taką, której nie można lekceważyć. Choćby dlatego, że ich argumenty brzmią przekonywająco. Przede wszystkim przypominają, że to, co w żargonie akademickim nazywa się procesem dydaktycznym, jest czymś więcej niż procesem wyposażenia studentów w zestaw encyklopedycznej wiedzy. Liczy się możność osobistego kontaktu ucznia i nauczyciela, dyskutowania i spierania się. To wyzwala emocje, a te trenują w studentach formy zachowań społecznych, które staną się istotne w ich przyszłej pracy. Takie umiejętności, a w ślad za nimi mocniejszy związek intelektualno-emocjonalny pomiędzy uczącymi a uczonymi, jest szczególnie ważny w przypadku adeptów nauk humanistycznych. Młodego człowieka, w nie mniejszym stopniu niż wykładowca, kształtuje jego otoczenie. Wielkie miasto.
 - I teraz mówi się, że to wszystko jest nieważne, że można to pominąć. Co gorsza, usiłuje się też przekonać opinię publiczną, że fakt ten w żadnym stopniu nie zaważy na jakości nauczania. Hmm... to jest... optymizm technokratów - mówi jeden z pragnących zachować anonimowość pracowników UJ.
 Istotnie: otoczka technologiczna znakomicie łączy z instytucją, ale oddziela od środowiska. Dlatego "nauczanie na odległość" w świadomości społecznej obciążone jest tym samym piętnem, co wszystkie inne formy elektronicznej dystrybucji informacji, eliminujące potrzebę bezpośredniego kontaktu.
 W przypadku nauczania na odległość więź pomiędzy studentem a wykładowcą rzeczywiście jest nikła. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by ją wzmocnić. Mniej więcej tak, jak czyni się to przy okazji studiów zaocznych. Tu przecież funkcjonuje i sprawdza się forma okresowych spotkań. Wzbogacenie nauczania przez Internet o taki dodatkowy element nie zburzy samej idei, przeciwnie wzmocni ją.
 - Na infrastrukturę technologiczną warto spojrzeć przychylnym okiem. Zdarza się, że wśród studentów są osoby nieśmiałe, którym publicznie wyartykułować swe poglądy jest bardzo trudno. Ucząc na odległość można posłużyć się oprogramowaniem, które przypomina to, stosowane do obsługi internetowych czatów. Pozwala ono na rozmowę za pomocą klawiatury. Dość łatwo jest rozmawiać, nie widząc ich i mając przed sobą tylko ekran - mówi Władysław Szczęch z Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej UJ.
 Ponadto zapomina się, że nauczanie na odległość daje możność dostępu do nauki osobom, które w innej sytuacji nie miałyby jej. Ten argument rozpętuje jednak jeszcze większą burzę.
 Pewna część środowiska akademickiego, i nie bez racji, uważa się za elitę. Hasła elitaryzmu wypisane na ich sztandarach mają tradycję, sięgającą początków historii europejskich uniwersytetów. Wtedy, istotnie, garstka naukowców i nieco większa ich uczniów była cywilizacyjną elitą. Z tej perspektywy idea otworzenia bram uniwersyteckich (zwłaszcza tych wirtualnych) na oścież i przed wszystkimi wygląda na obrazoburczą i wywołuje emocje. - Być może, z punktu widzenia państwa i wielkich korporacji, jest to pożądane, wręcz konieczne, kłóci się jednak z jakością nauczania - słyszy się.
 Czy rzeczywiście nauczanie na odległość, a przede wszystkim jego forma realizowana za pośrednictwem Internetu jest propozycją dla wszystkich? Chyba nie.
 Technologie informatyczne, w tym Internet, przez długi okres były postrzegane jako środek pozwalający złagodzić lub zniwelować dysproporcje w dostępie do informacji i edukacji. Niestety, szybko się okazało, że jego obecność niewiele zmienia. Tam, gdzie dociera, łagodzi istniejące dysproporcje. Ale nie dociera wszędzie. Tworzy dodatkową barierę, np. w postaci kosztów utrzymania infrastruktury. W rezultacie pomagając zamożnym, spycha na cywilizacyjny margines ubogich.

Tak!

 Argumenty na "nie" nie są jednak żadną przeszkodą dla entuzjastów przekonanych, że mimo wszystko pomysł ma przyszłość. Jak zwykle technologia najzręczniej pracuje na potrzeby technologów. Przede wszystkim informatycznych.
 Współczesne oprogramowanie, rozbudowane i skomplikowane, wymaga od użytkowników solidnego przygotowania, którego jednak nigdy nie daje lektura dokumentacji. Stąd liczne kursy, seminaria, warsztaty. Nie sposób jednak, mnożąc prowadzące je placówki, sprostać wszelkim potrzebom rynku.
 Kadrze informatycznej proponuje się więc udział w szkoleniach prowadzonych za pośrednictwem Internetu. W tym przypadku, gdy celem jest wyposażenie informatyków tylko i wyłącznie wiedzę o charakterze technicznym, część wspomnianych wcześniej argumentów traci na znaczeniu. Tu liczy się skutek, a zaraz potem możliwość objęcia procesem jak największej liczby osób. A Internet akurat na to pozwala. W tym samych duchu zaczynają postrzegać problem między innymi uczelnie techniczne.
 O ile w przypadku dyscyplin humanistycznych łatwo jest nadążyć za postępem nauki, to w takich dziedzinach jak informatyka czy np. medycyna - zdecydowanie trudniej. Przedstawiciele tych profesji z konieczności więc obejmowani bywają zwykle różnymi formami edukacji ustawicznej. I tak oto pojawia się kolejny obszar, w którym bez Internetu trudno byłoby osiągnąć zadowalające wyniki.
 Wszystko to razem wzięte powoduje, że Internet, na różny zresztą sposób wpisany w strategie nauczania, zaczyna odgrywać istotną rolę. Tak bardzo zresztą, że funkcjonujące dotąd jego struktury zaczynają być niewystarczające dla środowisk akademickich. W USA problem ten rozwiąże w nieodległej przyszłości Internet 2. Przedsięwzięcie to obliczone jest wyłącznie na potrzeby świata nauki i nikt poza nim nie będzie miał doń dostępu. Ani sfery biznesu, ani "domowi" odbiorcy Internetu. Wyposażony w najnowsze osiągnięcia techniki, w tym superszybkie łącza, pozwoli na wprowadzenie w życie takich rozwiązań edukacyjnych, które w innej sytuacji technologicznej byłyby nie do pomyślenia. Telekonferencje, telewykłady, możliwość obserwowania na ekranie operacji prowadzonych w odległych szpitalach, możliwość zdalnego korzystania z zasobów superkomputerów to tylko najbardziej pospolite spośród planowanych dlań zastosowań.
 W obliczu tak wyrafinowanych rozważań, na drugi plan zdają się schodzić dylematy sprowadzające się do pytania o sensowność wykorzystania sieci www. Tym razem praktyczni Amerykanie nie zastawiają się, czy wykorzystać sieć, lecz jak to zrobić.

A nasze podwórko?

 - W Polsce więcej się o tym mówi niż robi. Obserwowany opór jest konsekwencją wielu czynników. Szkoły wyższe bronią się przed tym, ponieważ realizacja tego typu przedsięwzięć zwykle jest jednoznaczna z niebagatelnym wysiłkiem logistycznym. Każda uczelnia wyższa to swoiste przedsiębiorstwo obsługujące klientów, czyli studentów. I jeśli zmieniają się formy jego funkcjonowania, to zmiany pociągają za sobą konieczność modyfikacji jego struktur i ich stylu funkcjonowania. Choćby np. księgowości. A tego nikt nie lubi... - mówi prof. Jerzy Mischke z Centrum Edukacji Niestacjonarnej AGH.
 O różnych formach kształcenia na odległość, wykorzystujących technologie internetowe i sieci teleinformatyczne, dyskutuje się na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Jagiellońskim, AGH, Politechnice Warszawskiej i Uniwersytecie Łódzkim.
 Niektóre z tych przedsięwzięć, jak np. proces dydaktyczny realizowany przez Polsko-Amerykańskie Centrum Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego, to efekt kooperacji z uczelniami zagranicznymi. W tym przypadku partnerem polskiej uczelni jest uniwersytet w Maryland (USA). Niektóre z planowanych przedsięwzięć są zasilane przez fundusz Phare.
 W większości przypadków planowane przedsięwzięcia obliczone są na obsługę studentów zaocznych. I to na ich potrzeby przygotowywane są plany nauczania i pomoce dydaktyczne, niezbędne w realizacji podjętego zamysłu.
 - O nauczaniu na odległość, także o wykorzystaniu w tej materii Internetu, można długo dyskutować. Mówiąc zaś zupełnie uczciwie, niezależnie zresztą od wszystkich argumentów na tak i na nie, jest to coś, co czeka nas w jakiejś niekoniecznie nawet bardzo odległej przyszłości. Dla młodych ludzi korzyści wynikające z nauczania na odległość są bowiem niezwykle frapujące, zaś samą jego formę powszechnie akceptują. Zupełnie inną historią są dywagacje dotyczące konsekwencji zjawiska. Biorąc pod uwagę, że obserwujemy i rozmawiamy o czymś, co dopiero powstaje, to wszelkie oceny są raczej przedwczesne - argumentuje prof. Jerzy Mischke.
 TOMASZ DZIKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski