MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W ich oczach widać było strach i ból...

Martyna Grądzka, historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie
Żydzi z getta w Bochni przed transportem do obozu w Bełżcu
Żydzi z getta w Bochni przed transportem do obozu w Bełżcu Fot. archiwum
KRAKOWSKI ODDZIAŁ IPN I „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ. Wiosna 1941. Niemcy tworzą w Bochni getto. Przejdzie przez nie około 15 tysięcy Żydów. Większość z nich w 1942 roku trafiła do obozu zagłady w Bełżcu, innych rozstrzelano w Puszczy Niepołomickiej.

U progu II wojny światowej w Bochni mieszkało około 3 tys. Żydów. Jednak w kolejnych miesiącach okupacji do miasta napływała ludność żydowska z innych miejscowości, m.in. z Mielca, Krzeszowic.

Od końca 1940 r. przybywali tam także Żydzi z Krakowa, gdyż w „stolicy” Generalnego Gubernatorstwa zezwolono na pobyt jedynie wybranej grupie – głównie rzemieślnikom i przedstawicielom zawodów z niemieckiego punktu widzenia przydatnych dla życia publicznego. W 1941 r. Niemcy utworzyli w centrum Bochni dzielnicę dla Żydów, obejmującą m.in. ulice: Bracką, Kowalską, Kraszewskiego, Niecałą, Solna Góra i św. Leonarda. Szacuje się, że przez getto bocheńskie przeszło około 15 tys. Żydów.

Polacy w getcie

7 września 1939 r. Bochnia została zajęta przez wojska niemieckie. Podobnie jak na terenie innych miejscowości dystryktu krakowskiego wraz z rozpoczęciem okupacji Niemcy zaczęli stosować wobec Żydów różnego rodzaju szykany i ograniczenia. Ortodoksyjnym wyznawcom judaizmu publicznie obcinano brody i pejsy lub im ubliżano.

W kolejnych miesiącach Żydom ograniczono możliwość handlu, prowadzenia działalności gospodarczej, wprowadzono zakaz uczęszczania do szkół publicznych, a osoby powyżej 10. roku życia na przedramieniu musiały nosić opaskę z gwiazdą Dawida. Wprowadzono także przymus pracy. Zakazano im publicznie komunikować się w językach żydowskich, podróżować koleją oraz zamknięto domy modlitwy.

Nakładano na nich też kontrybucje finansowe – przykładowo, w maju 1940 r. zobowiązano ich do okupu w wysokości 3 mln złotych. Zwieńczeniem tych ograniczeń było utworzenie oddzielnej dzielnicy mieszkaniowej na terenie miasta, w której do 2 kwietnia 1941 r. zgromadzono wszystkich bocheńskich Żydów.

Od reszty mieszkańców miasta odgradzał ich płot z desek i drutu kolczastego. Dwóch wejść do dzielnicy strzegły oddziały Niemców i Ukraińców. Polaków mieszkających w budynkach, które znalazły się na terenie getta, przesiedlono. Niemcy uczynili wyjątek dla tych, którzy posiadali i prowadzili gospodarstwa rolne przy ul. św. Leonarda. Razem z zamkniętymi w dzielnicy Żydami zamieszkały rodziny Mrózków, Morońskich, Płachcińskich i Świstaków.

Jak wyjaśniano, Niemcy nie chcieli, by gospodarstwa te przeszły w ręce Żydów i tym samym popadły w ruinę. Żydzi mieli więc możliwość kontaktu z Polakami – tymi, którzy pozostali na terenie getta, a także odwiedzającymi chrześcijańskie kapliczki, znajdujące się na terenie żydowskiej dzielnicy – na co początkowo Niemcy zezwalali.

Nie zwrócili także uwagi, że podwórka kamienic przy ul. Kraszewskiego stanowiącej jedną z granic getta, łączą się z podwórkami po tzw. aryjskiej stronie. Odbywał się tam handel różnymi produktami. Kiedy Niemcy zorientowali się w sytuacji i odgrodzili ten fragment getta, towary przemycano m.in. przez bramy wjazdowe oraz przy pomocy Polaków, którym pozwolono pozostać.

Prawo do życia

Jeszcze przed utworzeniem getta, w październiku 1939 r. powstał Komitet Żydowski z Samuelem Freudenheimem na czele. Z kolei w końcu 1940 r. Żydów bocheńskich w kontakcie z Niemcami reprezentowali już członkowie Judenratu, którym przewodniczył Symche Weiss.

Rola Judenratu w wielu relacjach ocalonych była bardzo negatywnie oceniana. Dostrzegano, jak skwapliwie wykonywali rozporządzenia Niemców, tworząc dokładne kartoteki mieszkańców czy ściągając opłaty. I choć członkowie Judenratu także starali się chronić ludność getta, powszechnie uznawano, że jej pracownicy wykorzystują stanowiska dla polepszenia losu swojego i najbliższych, nie dbają zaś o pozostałych mieszkańców dzielnicy. Samego Waissa określano jako egoistę o despotycznym usposobieniu.
W jednym z numerów „Hechaluc Halochem” – pisma redagowanego przez członków Żydowskiej Organizacji Bojowej znalazł się artykuł, w którym zapisano: „prawo do życia mają dziś ci, co umieją je sobie wywalczyć w każdej chwili, a perspektywa śmierci nie przeraża ich, lecz ze spokojem ją stale przyjmują”. Słowa te są bardzo aktualne w odniesieniu zarówno do członków Judenratu, jak też do funkcjonariuszy żydowskiej służby porządkowej (OD) z Bochni.

Podobnie jak w przypadku innych gett, wielu odemanów nie cieszyło się dobrą opinią pośród mieszkańców. Eliasz Münz wspominał po wojnie: „Znałem dobrze stosunki bocheńskie i miałem sposobność poznać ludzi. Na ogół milicja porządkowa żydowska zachowywała się nie najgorzej, z wyjątkiem 6–8 osób.

Najgorszy był z nich dr. Rosen – komendant, człowiek nieprawdopodobnie głupi, innym był Müller, który miał legitymację z gestapo, Schwarz, Rotkopf. Reszty nie pamiętam. Rotkopf miał złą opinię w Bochni i Żydzi go unikali”. Szymon Rosen, komendant OD, przed wojną był adwokatem. Tuż po wybuchu wojny udał się na wschód – do Lwowa, skąd po kilku miesiącach za sprawą żony powrócił do Bochni. Marian Faber wspominał: „gdy we wrześniu 1941 r. przybyłem do Bochni, nie mogłem już poznać Rosena. Był komendantem OD w mundurze ze szlifami, chodził stale z rajtpejczą”.

W wielu relacjach ocaleni wspominali, że Rosen w czasie wykonywania swojej funkcji bywał okrutny i bił współbraci. Oskarżano go nawet, że w trakcie akcji wysied-leńczych, kiedy ludzie starali się ratować wyjazdem do Krakowa, wyłapywał ich na stacji kolejowej. Równie negatywnie postrzegana była jego żona.

Innego z funkcjonariuszy OD Mariana Rotkopfa, krewnego Rosena i jego zastępcę także się w getcie obawiano. „W jego zwyczaju było chodzenie z psem, którego puszczał na Żydów pojawiających się przypadkowo po godzinie policyjnej na ulicy. Były częste wypadki pogryzień i niszczenia odzieży przez tego psa” – wspominała Teofila Schwimmer.

Niemcy jednak dążyli do zamordowania wszystkich Żydów, zatem nawet pozycja funkcjonariusza służby porządkowej lub pracownika Judenratu nie stanowiła gwarancji przeżycia. Wielu z nich poniosło śmierć w wysiedleniach lub w trakcie likwidacji getta.

Opłata za transport

Mieszkańców getta zmuszono do pracy, zatrudniano ich m.in. w Miejskich Warsztatach Pracy, znajdujących się poza terenem dzielnicy. Funkcjonowały tam różne działy: bieliźniarski, krawiecki, kuśnierski, stolarski, szczotkarski czy też warsztat naprawy samochodów. W warsztatach dochodziło także do kontaktów z polskimi mieszkańcami Bochni. Polscy pracownicy częstokroć dzielili się z nimi żywnością oraz załatwiali sprawy na mieście, m.in. sprzedawali kosztowności lub przynosili pozostawione po aryjskiej stronie przedmioty. W getcie funkcjonował szpital, jadłodajnie, gospoda i poczta.

Dwie masowe akcje wysiedleńcze w getcie bocheńskim zostały przeprowadzone kolejno w sierpniu i listopadzie 1942 r. W „Hechaluc Halochem” tak opisano pierwszą akcję: „Na ulicy popłoch, krzyk, płacz. Potok przerażonych ludzi przewala się we wszystkich kierunkach. […] OD-mani, pomocnicy katów, gromadzą wszystkich na placu apelowym.

Tu stoją obok siebie starzy i młodzi, dzieci, chorzy, kto tylko może stać na nogach – z mizernym tobołkiem w ręku. Stoją i czekają, bo nie wiedzą, co robić. Przyniósł ich tu owczy pęd masy, opanowanej przez strach. […] Nawet matki idą z małymi dziećmi na plac, wmawiając sobie, że może jednak w ten sposób uratują swoje dzieci. A w ich oczach jest strach i ból.”. Ok. 2 tys. osób wywieziono wówczas w transporcie do obozu zagłady w Bełżcu, zaś 25 sierpnia 1942 r. niemal 500 osób, głównie starców, chorych i dzieci rozstrzelano w Puszczy Niepołomickiej – na terenie Baczkowa.

Podczas wysiedlenia w listopadzie do obozu zagłady w Bełżcu wysłano kolejny transport z kilkuset bocheńskimi Żydami. Perfidia Niemców była tak wielka, że kazali Judenratowi płacić za naboje zużyte podczas rozstrzeliwań oraz ponosić koszty transportów Żydów . Ostateczną akcję likwidacyjną getta przeprowadzono na początku września 1943 r. Niezdolnych do transportu rozstrzelano na cmentarzu komunalnym.

Ich ciała spalono na wielkim stosie na Solnej Górze. Część osób wywieziono do KL Auschwitz, zaś zdolni do pracy trafili m.in. do obozu pracy w Szebniach i KL Płaszów. Na obszarze po zlikwidowanej dzielnicy pozostawiono grupę Żydów odpowiedzialnych za uporządkowanie terenu, względnie za wyłapanie ukrywających się w bunkrach osób. Ukrywających się po złapaniu rozstrzeliwano na miejscu. Pozostałych przy życiu Żydów z grupy likwidacyjnej w 1944 r. przewieziono do KL Płaszów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski