MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wakacje we Lwowie

Redakcja
Dla krakusa Lwów to – mało powiedzieć – wyzwanie. Dla krakusa Lwów to po prostu cios obuchem w łeb! Niby człowiek wie, że to była najelegantsza, najbardziej luksusowa polska metropolia. Że to stolica Galicji w dobrych czasach autonomii , gdy Kraków – co tu dużo mówić – był zapyziałą dziurą, wyróżniającą się jedynie świetnym uniwersytetem pod duchowym władaniem stańczyków.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Zresztą i uniwersytetu Lwów długo nie miał tylko dlatego, że egoistyczna Akademia Krakowska zawetowała w Sejmie jeszcze w XVII wieku przywilej akademicki króla Jana Kazimierza. Ale co innego te wszystkie rzeczy wiedzieć, a co innego, dzień po dniu, poznawać je na własne oczy.

Nigdy dotąd nie spędzałem wakacji we Lwowie. Bywałem tutaj zawsze z jakimiś oficjelami, zazwyczaj z samochodu do budynku i z powrotem do samochodu. Tym razem całymi dniami wałęsam się po mieście, jednego dnia szlakiem zdesakralizowanych kościołów, fortelem wdzierając się a to do szkoły milicji u reformatów, a to do sali muzycznej u św. Marii Magdaleny. Albo kupuję przed wejściem na Bazar Stryjski doskonały biały ser i wiejską kurę na rosół, żegnany przez serdeczne Ukrainki pozdrowieniem "Z Bogiem!” i życzeniami, by mi to jedzenie wyszło na zdrowie. Cóż, na krakowskim Kleparzu taką kurę już bardzo rzadko dostaniesz, od niedawna królują tu pozbawione smaku brojlery.

Ale prawdziwym prywatnym odkryciem jest to, że Lwów jest Paryżem, albo co najmniej Wiedniem dla Krakowa. Od wyznaczającej środek miasta kolumny Mickiewicza na placu Mariackim – pną się w górę i schodzą w dół kilometry ulic, wypełnionych wysmakowaną architekturą historycystyczną końca XIX wieku, ale przede wszystkim dziesiątkami willi, kamienic i gmachów publicznych, poszukujących na przeróżne, artystycznie wyrafinowane sposoby jakiejś nowej artystycznej formy, która złamałaby panowanie eklektyczności i ukształtowała nowy styl, tak jak niegdyś zrodził się w Europie renesans albo barok. Poszukiwania te wybuchają w pierwszych latach XX wieku lwowską secesją z motywami narodowymi, zakopiańskimi i huculskimi, nie ustępującą ani Wiedniowi, ani Monachium, a tuż przed I wojną światową przemieniają się w inspirowany Petersburgiem klasycyzujący modernizm. Tę międzyepokę, w której przełamywała się tradycja i wykluwała nowoczesność, język niemiecki –posiadający zawsze właściwe słowo w dziedzinie historii sztuki – nazywa okresem Stilkunst – "stylowości”, albo "sztuki stylu”. Lwów – to zapierające dech swym rozmachem artystyczne laboratorium Stilkunst.

Oczywiście, Lwów ma liczne stare kościoły, które wzruszają zapewne bardziej od krakowskich, przez swe pogruchotane przez historię piękno, opuszczenie przez dawnych wyznawców i wygnaną z nich polskość. Poczułem to wzruszenie zwłaszcza u jezuitów przy Długiej, gdzie dopiero tego lata, po przeszło pół wieku, można wejść na modlitwę i zobaczyć skalę zniszczenia. Ma też Stare Miasto – wystawne, europejskie, a zarazem tak bardzo swojskie, jak to możliwe jest jeszcze tylko w Krakowie, lecz już nie w żadnym innym polskim mieście. Ale prawdziwie imponujący dla krakusa Lwów, to nowoczesna metropolia, zbudowana – aż trudno uwierzyć – ledwie w ciągu dwóch dziesięcioleci poprzedzających Wielką Wojnę. Wałęsając się ulicami Lwowa, poczułem, że tutejsza la belle epoque ma w sobie wiele z ducha florenckiego quatrocenta: artystyczne poszukiwania i niepokoje grupy architektów tej miary, co Obmiński, Zachariewicz, Lewiński czy Talowski (krakowska Retoryka) stworzyły europejską metropolię, zaskakującą swym nieznanym wcześniej pięknem. Ulica za ulicą, w prawo i w lewo, do góry i w dół – kilometry budynków stanowiących dzieła sztuki, ogrody, pałace, parki, place, świetne założenia urbanistyczne. Czasem jakaś prymitywna sowiecka plomba, częściej niezbyt udany, nowobogacki i bezstylowo ekskluzywny ukraiński budynek współczesny. Niestety, sądząc po monstrualnym gmachu banku na placu Mariackim, albo egzaltowanych nowych elewacjach przy Fredry – współcześni architekci lwowscy nie dorośli swoich poprzedników. Ale to wszystko i tak jakoś ginie, trochę tak, jak przeoczamy faszystowskie gmaszyska, spacerując po renesansowo--barokowym Rzymie.

Nie ma w Krakowie osiedla tak wytwornego i wyrafinowanego artystycznie jak Kastelówka. Nie ma tak reprezentacyjnego corso, jak Wały Hetmańskie, nie ma takiej secesji, jak przy Akademickiej, ani ulicy willowej porównywalnej z Mochnackiego.

Nie ma takich parków – jak Park Kilińskiego, nie ma takiego dworca kolejowego, nie ma takiej opery…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski