18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka Łąka

Redakcja
Po Błoniach hasały nie tylko krowy, pasły się na nich także konie, zwłaszcza w pobliżu Rudawy, gdzie popasały cygańskie tabory. Płonęły ogniska, w kociołkach nad nimi perkotało mięso z kapustą, na niebieskich i różowych, atłasowych kołdrach leżeli Cyganie i palili papierosy. FOT. ANNA KACZMARZ
Po Błoniach hasały nie tylko krowy, pasły się na nich także konie, zwłaszcza w pobliżu Rudawy, gdzie popasały cygańskie tabory. Płonęły ogniska, w kociołkach nad nimi perkotało mięso z kapustą, na niebieskich i różowych, atłasowych kołdrach leżeli Cyganie i palili papierosy. FOT. ANNA KACZMARZ
Czym są krakowskie Błonia, wielki zielony trójkąt oparty o równie zielone wały Rudawy, ujęty w uścisk ulic 3 Maja i Focha? Krakowskie Błonia są już tylko legendą, niczym więcej, no, może jeszcze wielkim wybiegiem dla psów. A przecież jeszcze niedawno były miejscem szczególnym, osobliwym.

Po Błoniach hasały nie tylko krowy, pasły się na nich także konie, zwłaszcza w pobliżu Rudawy, gdzie popasały cygańskie tabory. Płonęły ogniska, w kociołkach nad nimi perkotało mięso z kapustą, na niebieskich i różowych, atłasowych kołdrach leżeli Cyganie i palili papierosy. FOT. ANNA KACZMARZ

Krakowskie Błonia

Nie tylko dla nas, mieszkańców Zwierzyńca, ale dla wszystkich krakowian, którzy ciągnęli tu w każdą letnią niedzielę - z kocami, olejkiem do opalania, kanapkami, krachlą i piwem. Część z nich rozkładała się nad Rudawą, część odwiedzała baseny kąpielowe przy 3 Maja, ale wielu rozkładało się na Błoniach - wielkiej plaży bez wody.

I tak było od dawien dawna. Nie tylko w moim dzieciństwie, nie tylko w międzywojniu, ale także przed pierwszą wojną światową. W zbeletryzowanych wspomnieniach Tadeusza Sochy można znaleźć opis niedzielnej wyprawy na Błonia rodziny austriackiego podurzędnika, dozorcy miejskich wodociągów:

To działo się w piątek. Ponieważ słoneczna i skwarna pogoda utrzymywała się w dalszym ciągu, pani Pługowa postanowiła z niej skorzystać i w niedzielę wybrać się z całą rodziną "za miasto". Tak się popularnie nazywała wycieczka na Błonia, leżące za miastem wprawdzie, ale tuż przy rogatce zamykanej na drewniany szlaban. Było to bodaj jedyne w tym czasie miejsce, gdzie mieszkańcy miasta mogli rozkoszować się świeżym powietrzem, bez ryzykownego zapuszczania się w dalsze okolice.

Na ogromnej trawiastej równinie, zamkniętej dwoma ramionami rzeczki Rudawy, rozsiadały się mieszczańskie rodziny, aby zjeść przyniesiony podwieczorek, nacieszyć się rozmową ze znajomymi i wieczorem wrócić do domu.

Przygotowania do takiej niedzielnej wyprawy dostarczały większej może emocji niż sama wyprawa. Drogą nie pisanej umowy zabierano na nie prawie identyczny prowiant: chleb, sznycle, jajka na twardo, strudel z jabłkami i biała kawa we flaszce od piwa stanowiły zawartość każdej torby z czarnej ceraty, którą matki niosły w niedzielne popołudnia na dalekie Błonia.

Minęło kilkadziesiąt lat, przepadła królewsko-cesarska Austria, przeminęła międzywojenna Polska, przetoczyła się wojna, a obyczaje krakowskiego ludu prawie wcale się nie zmieniły. No, może nie przynoszono już strudla, za to na Błonia ruszali ze swymi białymi wózkami i skrzynkami lodziarze, ruszyli sprzedawcy obwarzanków, zawsze w Krakowie zwanych bajglami. Niewiele się zmieniło na Błoniach, przede wszystkim pozostały na nich zwierzynieckie krowy...

Jeszcze długie lata po ostatniej wojnie przez most na Rudawie przechodziły dostojnie, kołysząc się i porykując poczciwe krówska z okolic ulicy Królowej Jadwigi. Co tam ulica Królowej Jadwigi, wówczas na poły wiejska, skoro przy Kościuszki, tuż obok słynnej knajpy Dawidsona, stała obórka, a jej lokatorki, dzisiejszą ulicą Mlaskotów, codziennie dreptały na Błonia. Ulica nazywała się wówczas Prywatna i była własnością pana Boronia, ojca przyszłego senatora, Piotra Boronia, więc właściciel krów co roku pertraktował w sprawie przegonu, nie o suchym pysku, rzecz jasna...

Krowy ruszały zwartą gromadą, nie zwracając uwagi na opalających się krakowian, na rozłożone na trawie koce, na słomkowe kapelusze i bułki ze sznyclami. Na nic zdawały się protesty, bo krów zaciekle bronił ostatni zwierzyniecki pastuch, niewysoki, krzepki, z bokobrodami niczym sam Franciszek Józef I. Grzmiał, że krowy korzystają z prastarych królewskich przywilejów i dopóki na Zwierzyńcu pozostanie choć jedna krasula, będzie się mogła paść na Błoniach, bo takie jej prawo...
Rzeczywiście, jeszcze w 1859 roku Komisya dla Regulacyi Ciężarów Gruntowych dokładnie wyliczyła, ile bydląt może skubać na Błoniach trawę. Półwsie Zwierzynieckie mogło wyganiać na Wielką Łąkę 79 sztuk, wieś Zwierzyniec 352 ogony, a norbertanki - 150 krów. Gdy Kraków w 1910 roku zaanektował Zwierzyniec, krowie przywileje zostały utrzymane. Miasto zobowiązało się nawet do kopania studni podczas suszy i przygotowania poideł dla bydła. W zamian mieszkańcy Zwierzyńca mieli zlikwidować w ciągu piętnastu lat wszystkie strzechy, zastępując je odpornymi na ogień dachami.

Kiedy w połowie lat sześćdziesiątych u wylotu Błoń stanął hotel "Cracovia", władze miasta postanowiły przepędzić krowy z Błoń. No bo jak to - nowoczesny kraj, nowoczesny hotel, a przed nim zacofane krowy... Sprawę poruszono na posiedzeniu Rady Narodowej Miasta Krakowa i omal nie przegłosowano przepędzenia z Błoń ich odwiecznych krowich lokatorek. Na szczęście dr Jan Garlicki ze Stronnictwa Demokratycznego szepnął radnemu Czumie: "Zróbcie coś, kolego, mnie nie wypada". Mietek Czuma, przyszły naczelny "Przekroju", wstał i wygłosił przemówienie, z którego wynikało, że miejska rada nie może uchylić królewskich przywilejów, że krowy może przepędzić tylko Rada Państwa. Radni zacukali się i krowy ocalały...

Po Błoniach hasały nie tylko krowy, pasły się na nich także konie, zwłaszcza w pobliżu Rudawy, gdzie popasały cygańskie tabory. Płonęły ogniska, w kociołkach nad nimi perkotało mięso z kapustą, na niebieskich i różowych, atłasowych kołdrach leżeli Cyganie i palili papierosy. Przygodę z koniem miał Olek Kobyliński, zwierzyniecki bard, śpiewający wiersze Harasymowicza. Dosiadł pasącego się konia i z ułańską fantazją wjechał na nim do hotelu "Cracovia". Skończyło się źle, wyrokiem skazującym...

Niedawno Jacek Soska, były poseł PSL, były wiceminister rolnictwa, aktualny wojewódzki radny, zaproponował, żeby na Błonia zjechali górale z owcami. Owce, żywe kosiarki, wystrzygą trawę, mieszczuchy będą mieli uciechę, bacowie zyski z żętycy i serków, a więc wszyscy będą zadowoleni. Niby tak, ale dlaczego owce? Wprawdzie jeszcze niedawno pod Wielką Krokwią, pobekując, tłoczyły się w koszarach owieczki, ale Zakopane to Zakopane, a Kraków - to Kraków. Chociaż pamiętam owce na Błoniach, ale były tak krótko i okazjonalnie - w latach pięćdziesiątych, podczas ogólnopolskich dożynek. Na Wielką Łąkę waliły wówczas tłumy, ludzie gapili się na dojrzałe, ogromne dynie i na przodujące radzieckie traktory o kołach niebywałej średnicy, a gdzieś, wśród mnóstwa pawilonów, odgrodzono obszar, na którym tłoczyły się owce, leżał olbrzymi głaz i płonęła watra. Skończyły się dożynki, owce wróciły na Podhale, a po imprezie zostały jakieś baraczki, które długo i powoli gniły. Powiadano, że zagnieździła się w nich groźna banda o nazwie Tajwan i nikt obdarzony zdrowym rozsądkiem nie wychodził nocą na Błonia. Po co zresztą miałby ktoś nocą włóczyć się po Wielkiej Łące? - zapytacie. A byli tacy - przy świetle latarek zbierali rosówki, dżdżownice wypełzające na mokrą trawę. Jeszcze wtedy Wisła i pobliska Rudawa obfitowały w ryby, i to ryby jadalne, bo dopiero w niedalekiej przyszłości woda w tych rzekach miała się zmienić w chemiczne ścieki.
Na Błonia, ale za dnia, ruszali też zbieracze krowich placków, chodzili z łopatkami, z blaszanymi wiadrami i zbierali krowi nawóz - do swoich ogródków, a może nawet poletek, bo jeszcze wtedy w Półwsiu nie zaginęło rolnictwo. Przy ulicy Kraszewskiego, u wylotu Fałata, rosły ziemniaki, a nieco dalej, w miejscu, w którym dziś stoi solidny dom, czerwieniały jesienią dorodne pomidory.

Zbieracze krowich placków byli chętnie widziani przez amatorów słonecznych kąpieli, ale także przez tych, którzy przychodzili na Błonia, aby rżnąć w gałę, czyli grać w piłkę. No bo to nic miłego przecież, jeżeli futbolówka przetoczyła się przez pamiątkę pozostawioną przez krowy...

Historia Błoń i przylegającego do nich parku Jordana (wykrojonego niegdyś z Wielkiej, wtedy jeszcze większej, Łąki), to przecież historia polskiej piłki nożnej. Nie bez kozery właśnie tutaj, przy Focha i 3 Maja, usadowiły się stadiony Cracovii oraz Wisły. Można by o tym pisać i pisać - o doktorze Jordanie, o pierwszych meczach, o zwierzynieckich kindrach zauroczonych futbolem, poprzestańmy jednak na prostej konstatacji - jeszcze kilkadziesiąt lat temu na Błoniach rozgrywano - i to codziennie - kilkadziesiąt spotkań. Grali uczniowie pobliskiej Szkoły nr 31 z ulicy Słonecznej, dzisiaj Prusa, grały chłopaki z Kasztelańskiej, Słonecznej, Kraszewskiego, Filareckiej, ale za piłką biegali także starcy - trzydziestolatkowie. Boiska były improwizowane, jako słupki bramki służyły tornistry i wierzchnie ubrania. Obowiązywał swoisty, miejscowy regulamin - trzy kornery oznaczały karny i od tej zasady nie było odwołania: "Co ty, bajoku jeden, nie wisz, że trzy kornery to karny? Idze, idze, klarnecie łysy, palancie!".

Taka była przed kilkudziesięciu laty codzienność Błoń. A przecież Błonia - to coś więcej niż codzienne i niedzielne przyjemności krakowian. To także historia - i to często pisana przez duże "H". Tu zjeżdżały cyrki, tutaj ćwiczyli - przed wymarszem po sławę - legioniści z pobliskich Oleandrów. Tutaj podczas zarazy umierali ludzie i ich zwłoki wożono na dzisiejszą ulicę św. Bronisławy, w pobliże drewnianego kościółka popularnie zwanego Gontyną. Ba, wykonywano na Błoniach wyroki śmierci - ku uciesze miejskiej gawiedzi. Tutaj w XIII wieku witano posłów przywożących bullę kanonizacyjną św. Stanisława, a już za naszych czasów milionowe tłumy spotykały się z polskim papieżem. Po raz ostatni po jego śmierci, kiedy Błonia dosłownie płonęły - pękały szkła tysięcznych zniczy i płomienie wylewały się na trawę, wydawało się płonie nawet ziemia. I coś mniej świętego - diabeł, który tu kiedyś mieszkał. Kto wie, może w wypróchniałej wierzbie na brzegu Rudawy, która niegdyś płynęła innym korytem. Musiał to być lichy, słabosilny czort, skoro go zwierzynieccy chłopi utopili w bagnie - bo przecież Błonia to niegdysiejsze mokradła...

Historia Błoń - to historia Krakowa i Polski, pasjonująca, zasługująca na obszerną opowieść. A jeżeli kogoś zainteresuje - nieskromnie odsyłam go do mojej książki sprzed kilku lat - "Wielka Łąka, czyli krótka historia krakowskich Błoń"...

ANDRZEJ KOZIOŁ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski